Life is Strange Epizod 1

life is strangeindeks

Publikowanie niekompletnych gier staje się powoli standardem w naszej branży. Jednak obok „jaj” jakie robi sobie z graczy Ubisoft, czy zakończeń gier w formie DLC, są też produkcje tzw. epizodyczne. Za mniejsze pieniądze dostajemy fragment gry i jeśli przypadnie nam on do gustu, to możemy poznać resztę historii opłacając, kolejną jej część. Jak się domyślacie, Life is Strange, jest jednym z przedstawicieli tego typu gier. Tylko czy warto dowiedzieć się dlaczego „życie jest dziwne”? Czytaj dalej

Shadowrun Returns

shadowrun_first_and_second_edition_wallpaper_by_m3ch4z3r0-d51zqmbShadowrun dwie dekady temu pojawił się na SNESa. W dniu dzisiejszym tamta gra jest uznawana za pozycję kultową, zdecydowanie wyprzedzającą swoją epokę i jeden z najbardziej niedocenionych tytułów w historii gier wideo. Czy Shadowrun Returns zamierza podążać ścieżką swojego poprzednika? Czytaj dalej

Tony Hawk’s Pro Skater HD

Generacja ta jak żadna inna wcześniej, karmi nas klasykami. Czasem są to porty zrobione bez żadnego wysiłku. Kiedy indziej otrzymujemy genialne, odświeżone wersje. Moda na HD dotknęła takie legendy jak: MGS, Silent Hill czy Street Fighter 2. W takiej sytuacji Activision nie może odstawać od reszty i serwuje nam Tony Hawk’s Pro Skater HD.  Jednak czy pozycja ta nie jest jedynie odcinaniem kuponów od niegdyś świetnej marki?

Czytaj dalej

The Darkness II

The Darkness II to kontynuacja jednej z najlepszych gier w jakie miałem okazję zagrać na konsoli Xbox360. Do sequela nie byłem specjalnie przekonany i wydawało mi się, że będzie to gra na odwal się i fabuła zostanie potraktowana po macoszemu.  Oj jak ja się myliłem.

 

Czytaj dalej

Transformers: Dark of the Moon

Kiedy rok temu miałem okazję zagrać w Transformers War for Cybertron byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Roboty w ukryciu spisały się naprawdę dobrze i powstała solidna gra TPP z fajnymi patentami w postaci przemiany w pojazdy. Do tego interesująca fabuła ukazująca wydarzenia przed przybyciem Optimusa i spółki na Ziemię. Gdy dowiedziałem się, że za kolejną grę o Transformers, tym razem opartą na licencji filmowej robi ten sam deweloper (High Moon Studios), ucieszyłem się. Jednak czy moje zadowolenie nie było przedwczesne?

Czytaj dalej

Transformers: War for Cybertron

W zamierzchłych czasach gdy szczytem świata była zjeżdżalnia w przedszkolu a komiksy kosztowały tysiące złotych, czytałem Transformersy. Co więcej miałem kasety video z serialem animowanym, a nawet trzy podrobione zabawki. W tamtych pięknych latach do głowy mi nie przyszło, że może powstać film o tych robotach-kosmitach, a co dopiero gry gdzie będę mógł odróżnić Optimusa od Megatrona. Dziś jednak jesteśmy już po kilku grach z uniwersum Transformers, których to większość niestety była kiepska. War for Cybertron to najnowsza odsłona tego cyklu przedstawiająca wydarzenia przed przybyciem robotów na Ziemie. Czy jest ona jednak warta naszych pieniędzy? Może lepiej byłoby gdybyśmy nie musieli poznać jak wyglądał przywódca Decepticonów nim mógł zamieniać się w pistolet?

Czytaj dalej

Need For Speed Shift

Need for Speed to jedna z najstarszych i najdłużej się ciągnących serii gier wyścigowych. Kiedyś była wybitna marka konkurująca z czołówką gatunku. Po opartym na filmie Szybcy i wściekli NFS Underground doszło jednak to pewnej zmiany w odbiorze tego cyklu. Kolejne odsłony były coraz chłodniej przyjmowane przez graczy a inne „ścigałki” wyprzedziły Need for Speed o kilka długości.
Pasmo wizerunkowych porażek zmusiło twórców do zmiany koncepcji. Wyjściem było albo porzucenie marki albo dostosowanie jej do potrzeb fanów.
Receptą EA na ten problem stało się stworzenie trzech odrębnych podserii skierowanych do różnych typów graczy. Gracze powinni być w tym zadowoleni a akcjonariusze Electronic Arts uzyskają znacznie większe dochody z trzech zamiast jednej gry rocznie. Na pierwszy ogień poszedł Shift, porzucający uliczne potyczki na rzecz symulowania profesjonalnego kierowcy wyścigowego.

I live my life a quarter mile at a time

Po uruchomieniu najnowszej odsłony serii zdziwiłem się i to bardzo. W menu powitały mnie tylko dwie opcje. Na szczęście okazało się, że gra nie jest uboga. Przed przejściem do właściwej rozgrywki (i możliwością grania online czy uruchomienia szybkiego wyścigu) należy przejść jazdę próbną która to dostosuje ustawienia gry do naszego poziomu. Oczywiście poziom trudności i wszystkie wspomagacze można dostosować sobie samemu w opcjach.

Pora teraz przejść do dania głównego czyli rodzajów wyścigów w jakich będziemy mogli się ścigać. Poza standardowym śmiganiem kilku okrążeń, razem z wariacjami jak eliminacja ostatniego zawodnika po każdym okrążeniu, mamy przedostać się z punktu A do B czy wykręcić najlepszy czas jednego okrążenia. Pojawiają się także zawody w driftowaniu i moje ulubione eventy testujące naszą wytrzymałość (musimy pokonać kilkadziesiąt kilometrów- od kilku do kilkudziesięciu okrążeń). To co czasem potrafi przydarzyć się podczas takich zawodów przypomina Destruction Derby (zwłaszcza trasa która zrobiona jest na bazie cyfry osiem – totalna demolka). W kwestii typów wyścigów spełniony jest raczej standard bez innowacji ale i tak sprawdza się to całkiem dobrze w praniu. Tym za co należą się brawa to pomysł masterowania zakrętów i zbierania gwiazdek. Pierwsze polega na tym, że na większości tras są odpowiednio oznaczone zakręty które należy pokonać bezbłędnie aby je zaliczyć. Wykonanie wszystkich w danej lokacji daje nam odznakę do kolekcji. Podobne nagrody otrzymujemy za większość czynności podczas wyścigów (bezdotykowe ominięcie przeciwników czy idealny start). Gwiazdki natomiast pozwalają nam odblokować kolejne zawody. Zdobywamy je za zajęcie konkretnego miejsca w wyścigu a także wykonanie dodatkowych zadań. Zazwyczaj są to dwa pułapy punktów doświadczenia za wykonane czynności i dodatkowe zadanie. Może nim być bezbłędna jazda, idealne wchodzenie w zakręty albo obrócenie pojazdów konkurentów. Zachęca to do choćby lekkiej modyfikacji naszego sposobu jazdy podczas konkretnej trasy.

Tym co wyróżnia Need for Speed: Shift spośród innych gier o podobnej tematyce jest rozwój naszego kierowcy. Otóż zdobywamy doświadczenie za rzeczy które wykonujemy na torze. Nagradzani jesteśmy nie tylko za bezpieczną jazdę ale i na przykład za wyrzucenie konkurenta z trasy czy zdarcie jego lakieru. W ten sposób tworzymy profil naszego kierowcy (wspólny dla gier on i off-line) który oznajmia innym czy jesteśmy bardziej agresywnym czy precyzyjnym rodzajem kierowcy. Dzięki temu nawet nie zdobywając pierwszego miejsca gracz nie musi się czuć jakby stracił czas na dany wyścig. Zawsze zdobywamy choć trochę doświadczenia do kolejnego z pięćdziesięciu poziomów jakie są do zdobycia w tym tytule.

Sztuczna inteligencja prezentuje się pozytywnie. Trzy poziomy jej ustawień pozwalają dostosować konkurentów do naszych potrzeb. Oczywiście zdarzają się kwiatki typu przeciwnik jadący pod prąd przez kilka okrążeń czy kierowca decydujący się rozbić na bandzie aby tylko ominąć nasz pojazd szerokim łukiem. Te babole pojawiają się na szczęście sporadycznie i nie ujmują frajdzie jaka płynie z jazdy (chyba że ktoś ciągle oczekuje symulatora). Sterowanie będzie miało zapewne tylu samo przeciwników co zwolenników. Mnie osobiście nie przeszkadzało ono ani przy korzystania z pada ani kierownicy. Można pobawić się w ustawianie i dopasowanie sterowania do swoich preferencji. Wiele osób narzeka na to że samochód nie odpowiada tak jak powinien czy skarży się na problemy ze skręcaniem. W moim zapewne trochę amatorskim odczuciu wszystko jest tak jak powinno w grze dla casuali. Sterowanie jest proste i nie wymaga żadnej wprawy choćby przy hamowaniu. Widać postęp w stronę realizmu w stosunku do poprzedników gdzie skręcanie była praktycznie zbędne ale przed seria jeszcze daleka droga do symulacji wyścigów. Jeśli przyjmiemy, że gra specjalnie ma taki profil, to wszystko jest w porządku.
Picture me Rolling in my 500 benz
Popękana przednia szyba i odpadająca maska naszej bryki umilają nam jazdę. Samochody ulegają zniszczeniu i prezentuje się ono całkiem solidnie. Bagażnik podskakuje, blacha się wygina i odpada. Oczywiście nie da się pokazać jak wygląda samochód po zderzeniu z banda przy prędkości 200 km/h bo musiałoby się po prostu pojawić Game Over. W zamian za to przy solidniejszych stłuczkach czeka nas chwilowo czarno-biały lekko rozmazany świat. Ten efekt jest naprawdę przedni podczas widoku z kokpitu. Ten rodzaj widoku z oczu kierowcy jest świetnie wykonany. Możemy rozglądać się po naszej maszynie i podziwiać wnętrze naszego pojazdu podczas wykonywania ostrego zakrętu. Całkiem miłym dodatkiem jest to, że miejsce kierownicy zmienia się w zależności od regionu z jakiego pochodzi nasz samochód. Wnętrza są różnorodne co powinno zadowolić wszystkich estetów. Oczywiście dostępne są jeszcze inne widoki. W tym ten z maski czy zza samochodu. Nie wydaje mi się aby podczas szybkiej jazdy wszyscy gracze znaleźli czas na podziwianie trasy. Osoby obeznane w temacie bez problemu rozpoznają swoje ulubione tory. Niezainteresowani nie zostaną porażeni czymś wyglądającym tak dobrze jak Dirt 2. Wina to zapewne innego rodzaju terenu i w tym wypadku przewagą tras otwartych nad zamkniętym. Warto jednak zauważyć, że podczas wyścigów dzieje się całkiem dużo. Nad samochodami latają helikoptery, w pobliżu trasy działają karuzele a ludzie wymachują flagami i innymi transparentami. Promienie zachodzącego słońca odbijają się od szyby i wytwarzają poświatę, wyglądającą pięknie acz jak w życiu utrudniającą sterowanie. Te małe elementy sprawiają całkiem przyjemne wrażenie które to jest jednak trudne do uchwycenia.

Oprawa dźwiękowa jest raczej przeciętna. Maszyny ryczą jak trzeba ale słuchanie tylko silnika jest dość nudne. Można było pokusić się o to by ludzie z naszego teamu informowali nas o wydarzeniach na trasie na bieżąco. Innym wyjściem byłyby taunty przeciwników na takiej zasadzie jak występują w nowej części sygnowanej nazwiskiem Colina. Może nie pasowałoby to do końca do zamysłu tytułu ale lepsze to niż nic. Można oczywiście posłuchać znajdującego się w grze soundtracku. Domyślnie jest on wyłączony podczas wyścigów a to już coś mówi. Jest to raczej przeciętna oprawa dźwiękowa. Widać, że EA poświęca więcej uwagi muzyce w grach takich jak NBA Live czy Fifa. Brakuje tutaj kawałków których chciałoby się posłuchać poza menu gry.

Oczywiście to kwestia gustu muzycznego każdego gracza. Mamy tu bardziej znanych artystów jak Kanye West czy The Prodigy. Jest nawet polski akcent w postaci zespołu Jamal ale do mnie to wszystko nie przemawia. W skrócie oprawa wizualna jak najbardziej na tak. Muzyka i ogólnie sfera audio to nieporywający średniak.

Wypijmy za błędy

Shift mimo ogólnego bardzo dobrego wrażenia zalazł mi za skórę w kilku kwestiach. Pierwszym i największym grzechem jest czas wczytywania się tras. Ponad czterdzieści sekund jakie należy czekać aby móc się wykazać za kółkiem to zbrodnia. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że sam wyścig będzie trwał kilkanaście sekund. Jest to wynik bardzo słaby nie przystający grze aspirującej do miana czołówki swojego gatunku. Jeżeli twórcy mieli świadomość, że wczytywanie się gry będzie trwało tyle czasu wypadało umieścić jakąś mini gierkę typu klon Pac-mana czy Space Invaders (przy innych tytułach ta metoda się sprawdzała).
Część graczy może denerwować pseudo realizm tej gry. Nie jest to ani typowe arcade ani symulator z prawdziwego zdarzenia. Fanów pierwszego typu może zniechęcić cała otoczka
Innych odepchnie prymitywna wręcz możliwość tunningu a także model jazdy. Wyścigi tutaj nie stanowią takiego wyzwania jak u konkurencji a samo wchodzenie w zakręt nawet na najwyższym poziomie realizmu jest dalekie od prawdy. Można na to jednak spojrzeć nie jako wadę ale zaletę. Pewna bardziej casualowa grupa graczy wyścigowych znajdzie tutaj wystarczający poziom wyzwań jednocześnie nie zostanie odepchnięta poziomem trudności.
Niewybaczalny jest natomiast czas długości gry. Kariera jest zdecydowanie zbyt krótka. Nie ma tutaj tego powolnego pięcia się po szczeblach drabiny kierowców aby zasiąść na szczycie. Warto jeszcze wspomnieć o bugach. Sam nie uświadczyłem ich lecz w internecie pełno informacji i filmików o błędach jakie pojawiają się podczas gry. Najsłynniejszy to chyba error podczas łączenia się z PlayStation Network kiedy gramy na Xboxie! Do innych poważnych błędów występujących w nowym Need for Speedzie należą też niemożność skręcania czy korzystania z niektórych pojazdów czy problemy z fizyką. O ile na początku samochody które po małej stłuczce wzbijają się na kilka sekund w powietrze wydają się być zabawne tak na dłuższą metę jest to poważny błąd. Jesze gorsze jest to, że z niewiadomych powodów nie można wystartować w niektórych konkurencjach. Większość problemów dotyczy tylko wybranych i ma pojawić się odpowiednia łatka poprawiająca te wady. Tylko czy ci gracze których spotkał ten smutny los nie rozstaną się ze swoją kopią gry szybciej niż nadejdzie ratunek?

 

We are the Champions

Need for Speed: Shift to naprawdę udany tytuł. Kolosalny postęp jaki nastąpił w porównaniu z ostatnimi odsłonami zasługuje na pochwałę. Niestety gra była mylnie promowana jako mająca dać uczucie siedzenia za kierownicą samochodu wyścigowego. To jest gra skierowana do casuali gier wyścigowy. Osoby które zjadły zęby na Forzie, Gran Turismo czy choćby NFSach przed Undergroundem mogą się szybko znudzić. Im ta gra nie zaoferuje nic nowego czy porywającego. Cała reszta która lubi od czasu do czasu bezstresowo (jeśli nie liczyć bugów) po ścigać będąc pewnym wygranej będzie zadowolona. Ten tytuł ma w sobie coś co mimo wszystkich wad potrafi przyciągnąć do siebie. Ciekawe pomysły i innowacje w serii jak nagradzanie kierowcy punktami za styl jazdy czy system gwiazdek były strzałem w dziesiątkę. Przy odrobinie szczęścia lub odpowiedniej ilości patchów wady tego tytułu są znacząco przeważone prze zalety. Drogi graczu jeśli nie lubisz bawić się ustawieniami pojazdu, za duża dawka realizmu w grze wyścigowej cie odstrasza lecz i totalne arcade nie jest dla ciebie to jesteś w domu. Spraw sobie najnowsze wyścigowe dziecko EA i baw się równie dobrze jak autor niniejszej recenzji.

 

de Blob 2

Raz na jakiś czas każdy gracz ma dość zabijania. Ile to razy można w bezsensowny sposób mordować wirtualne postacie. Strzelanie, rozpruwanie, duszenie i rozjeżdżanie potrafi się przejść. Wtedy trzeba znaleźć coś innego. Jeśli nie bawią na szeroko pojęte gry sportowe i wyścigowe zostają tylko pozycje dla młodszych.  Cukierkowate, kolorowe i często zbyt proste. Czasem jednak pośród gier przeznaczonych dla osób, które niedawno pozbyły się zębów mlecznych trafiają się perełki. Czy sequel jednej z ekskluzywnych na Wii produkcji jest jedną z nich?

de Blob 2 to bardzo ciekawa pozycja. Mamy do czynienia z grą, którą najłatwiej porównać do kolorowanki. Złe stworki za pomocą siły pozbawiają bajkowy świat kolorów i zniewalają jego mieszkańców. Jednak pojawiają  się dzielni wojownicy  My wcielamy się w takiego partyzanta. Fabuła nie jest w tym wypadku najważniejsza. Jest powodem do wrzucenia paru gagów podczas scenek pomiędzy misjami. Na dialogi i rozmyślania w stylu Metal Gear Solid nie ma co liczyć bo postacie nie mówią w naszym języku. Jedyne głosy jakie wydają przypominają to co wypowiadają berbecie nim pierwszy raz wymówią „mama”. Jeśli jednak ktoś będzie chciał dokopać się do metafor jakie zawiera  w sobie de Blob 2 to możemy dojść do ciekawych wniosków. Fałszowanie i oszustwa wyborcze, tyrania pod płaszczykiem obietnic zmian. Ktoś odpowiednio zakręcony doszuka się tutaj pochwały działań terrorystycznych i krytykę reżimów pseudodemokratycznych. Oczywiście to jedynie dorabianie sobie ideologii do minutowych przerywników pomiędzy misjami.

Akcja gry toczy się na 12 sporawych poziomach. Każdy z nich podzielony na początku jest na sekcje przegrodzone bramami. Wraz z zapełnianiem poziomu kolorem obszar działania się zwiększa. Czas jaki spędzamy na każdej planszy jest ograniczony. Aby zaliczyć level musimy wykonać kilka określonych zadań. Może to być pomalowanie budynków lub innych przedmiotów, wyzwolenie mieszkańców i zdobycie specjalnych lokacji. Każdy nasz rewolucyjny czyn zwiększa nasz limit czasu na mapie. Po wykonaniu głównego zadania i zaliczania poziomu jest co robić. Odblokowujemy bowiem wtedy dodatkowe misje. Mamy też całkiem pokaźną gamę przedmiotów do zbierania. Są specjalne punkty do ulepszania naszej postaci, przedmioty do galerii i style dekoracji. Do tego dochodzą jeszcze rankingi za zdobytą ilość punktów i medale  za pomalowane drzewa, uratowanych mieszkańców i zniszczone elementy propagandowe tych złych. Wszystko to sprawia, że w celu zaliczania na 100% poziomu spędzimy na nim przynajmniej półtorej godziny.

Zabawa wydaje się dość prosta.  W świece spotykamy różnego rodzaju zbiorniki wodne wypełnione farbą. Nasza postać ma zdolność wchłaniania w siebie jej niczym gąbka. Potem tak jak pędzel rozprowadza ją po całym świecie. Nie wydaje się to może porywające ale malowanie świata na taki kolor jaki się nam podoba daje dużo frajdy. Do tego możemy wsłuchać się w przyjazne rytmy i napatrzyć na żywe kolory. Blob w trakcie gry zdobywa też nowe umiejętności dzięki którym przypomina bardziej wojownika ninja niż wałek do farby. Pokonywanie pionowych powierzchni i bieganie niczym Ryu Hayabusa stanie się dla naszej kulki normą.

Poza szaleństwem w trzech wymiarach mamy też sekwencje w 2D. W ten sposób zdobywamy właśnie specjalne lokacje. Mamy wtedy do czynienia z platformówką  gdzie wykonujemy proste zadania. Musimy uruchomić różne przyciski gdy jesteśmy konkretnego koloru. Te sekwencje są chyba trochę bardziej wymagające od reszty gry.  Bezkrwawa działalność ruchu oporu jaką przyjdzie nam wykonywać   w de Blob 2jest naprawdę miłą odskocznią od tych wszystkich gier polegających na niszczeniu i zabijaniu. Na pewno możemy zaserwować ten przysmak naszym pociechom i młodszym z naszej rodziny kiedy wpadają na święta.

Grafika i muzyka są bardzo przyjemne. Startu do czołówki graficznej nie ma i de Blob 2 bliżej do PlayStation oznaczonego cyferką 2 niż 3. Poziomy jednak są dość rozległe i mamy całkiem duży wpływ na świat. Wielokrotnie w trakcie poziomu zmieniamy jego kolory. Nic nie jest przedstawione tutaj super realistycznie czy szczegółowo.  Mamy do czynienia z kolorowanką w 3D opatrzoną nielicencjonowaną muzyką . Dźwięki dochodzące do naszych uszu są całkiem odprężające. Miłe melodyjki mogą przypominać trochę muzykę prosto z windy. Nie wiem dlaczego ale mi najbardziej to czego słuchałem kojarzyło się z wypoczynkiem na plaży. Moje raczej niesprawne ucho wychwyciło lekko karaibskie klimaty. Przed każdą z misji wybieramy sami w jakiej tonacji ma być utrzymana oprawa dźwiękowa.  Sami decydujemy czy pasują nam bardziej energetyczne czy uspokajające melodie. Gdyby chciało  się na siłę szukać zarzutów to w kwestii oprawy nie ma zbyt poważnych zmian w stosunku do części pierwszej. W tym wypadku nie powinno to jednak szczególnie przeszkadzać w grze.

Grając na PS3 poza tradycyjnym padem możemy korzystać też z kontrolera Move i Navi Sticka lub Move i Dual Shocka. Nie jest to obowiązkowe i służy chyba wyłącznie przypomnieniu jak grało się na Wii w część pierwszą. Tradycyjne sterowanie wydaje się wygodniejsze od korzystania z kontrolerów ruchowych. Dla chcących pograć w kilka osób jest kooperacja podobna do tej z Super Mario Galaxy. Drugi gracz obsługuje celowniczek i strzela farbą w różne obiekty. Jest też osobny tryb multiplayer.

Wersje na Xbox360 i PlayStation 3 zawierają odpowiednio achievementy i trofea. Nie są one specjalnie skomplikowane. Trzeba będzie przeznaczyć około 25 godzin gry by zdobyć wszystkie dostępne punkty/pucharki. Większość z nich zdobędziemy przechodząc po prostu grę i zdobywając wszystkie znajdźki. Pojawia się jednak jedno ciekawe zadanie. Należy przejść całą grę nie ulepszając naszej postaci. Łowcy powinni być zadowoleni, a i zwykli gracze zasilą swój profil całkiem sporą dawką osiągnięć.

de  Blob 2 nie jest megahitem i tytułem, który przypadnie do gusta każdemu. Młodsi gracze, których mózgi nie zostały wyprane przez brutalne gry, muzykę, telewizję i zachowania kolegów na prezerwach powinni być zadowoleni. Rodzice mogą śmiało kupić grę nawet dla najmłodszych dzieci a potem spędzić miło przy niej czas.  Bardziej doświadczeni gracze mają okazję na ciekawą, bezkrwawą przygodę. Osobiście jestem zauroczony de Blob 2. Podobnie jak w przypadku pierwszej części czerpiemy bardzo dużo przyjemności z kolorowania świata w rytm odprężającej muzyki. Z całego serca polecam ten tytuł i mam nadzieję, że pojawi się więcej podobnych gier.

Dragon Age II

Intro

Dwa lata temu mieliśmy okazję zagrać w duchowego następcę Baldur’s Gate jakim był Dragon Age: Origins. Gra okazała się bardzo dobrym przykładem „komputerowego” RPG na konsolach. Jasne, dla części osób finalny produkt nie spełnił wygórowanych i podkręcanych obietnicami wymagań. Autorzy nie ustrzegli się błędów i niedoróbek, ale suma summarum było nadzwyczajnie dobrze. Po kilku lepiej i gorzej zrobionych DLC przyszła pora na sequel. Bioware zdecydowało się jednak na dość nietypowy ruch i wprowadziło wiele zmian do Dragon Age naznaczonego cyferką „2”. Czy okazały się one strzałem w dziesiątkę czy bolesnym trafieniem we własną stopę?

Nieautoryzowana biografia

Historia opowiedziana jest z perspektywy krasnoluda, który towarzyszył nam w naszych ostatnich przygodach. Zastosowano tu taki trik, że od razu na początku gry wiadomo o poważnych problemach w świecie gry, a nasza postać, która stała się championem w jakiś sposób się przyczyniła do nich. Teraz przeprowadzane jest dochodzenie Zabieg ten pozwala na takie elementy jak pierwsze kilka minut gry znane z dema. Wszystko to okazuje się wymysłem naszego przyjaciela, który lubi od czasu do czasu przekoloryzować to co się naprawdę stało. Nasza przygoda podzielona jest na trzy akty rozgrywające się na przestrzeni ładnych paru lat. Nie ma tu znanego z poprzednika czy wielu innych gier wielkiego wyzwania, zagrożenia któremu tylko nasz wybraniec losu może sprostać. Wcielamy się w człowieka znanego jako Hawke. Nie ma już historii pochodzenia naszego bohatera zależnej od rasy, klasy czy statusu materialnego. Zmniejsza to nasz wpływ na cechy głównego bohatera, który ogranicza się jedynie do wyglądu i wyboru jednej z trzech typowych dla RPG klas. Zaczynamy jako uciekinier(ka) z opanowanego przez armię arcydemona Lothering (miasto odwiedzone przez naszego bohatera w początkowej części Origins). Ta część gry rozgrywa się w tym samym czasie co przygody Grey’a Wardena z pierwszej części gry. Będziemy mieli okazję poznać świat gry i to w jaki sposób odradza się z chaosu. Ważne jest jednak to, że osoba nie mająca żadnej świadomości o poprzedniku spokojnie sobie poradzi. Może początkowe sekwencje ucieczki przed Darkspawnami będą trochę dziwne i wyrwane z kontekstu Origins. Jednak poza tym w grze nie będą występowały większe nawiązania do poprzednika. Pojawi się kilka postaci i nawiązań do znanych wydarzeń, ale brak wcześniejszej wiedzy na ich temat nie niszczy pozytywnych emocji czerpanych z gry.

Istnieje możliwość zaimportowania zapisanego stanu gry z pierwszej części. Pozwoli to nam wpłynąć trochę na świat gry i kilka misji pobocznych. Nie skorzystanie z tej opcji to praktycznie żadna strata, gdyż możemy również wybrać jedną z trzech domyślnych wersji wydarzeń Origins. Spokojnie można powiedzieć, że tym razem skupimy się bardziej na relacjach między bohaterami i mniejszymi zdarzeniami niż walka z końcem świata. Paleta naszych pomagierów jest na tyle bogata, że da się dobrać kogoś pasującego nam charakterem. Mamy ze sobą krasnoluda żartownisia, byłego Grey Wardena posługującego się magią czy elfa, który był niewolnikiem magów przez co ich szczerze nienawidzi. Przez całą historię przewija się właśnie konflikt między magami i pilnującymi ich templariuszami. Czy potencjalne zagrożenie władające potężną mocą może chodzić wolno po ulicach miast czy powinno się go pilnować twardą ręką i nieraz nieludzkimi metodami.

Cała historia obfituje w naprawdę ciekawe momenty i zwroty akcji. Niektóre questy są słabsze, ale jest przynajmniej kilka wyśmienitych, a nawet poruszających kwestie realnego świata. Ten element spokojnie zasługuje na znak najwyższej jakości.

Trzy ciosy w tył głowy i ogr padł

Sporym zmianom uległ sposób w jaki gramy w Dragon Age 2. Poruszanie się w trakcie walk, a także wszystkie akcje zostały znacznie przyśpieszone w stosunku do Dragon Age: Origins.

Na niższych poziomach trudności gra przypomina bardziej przedstawiciela hack n’ slashy niż typowe rpg wywodzące się w zamierzchłych czasach z systemu Dungeons & Dragons. Każdy nasz atak dochodzi do skutku dopiero po kliknięciu A/X. Oznacza to, że domyślnie nasza postać sama nie atakuje zaznaczonego przeciwnika. Wpływa to na płynność walki. Wszystko zostało znacznie przyśpieszone i jest dynamiczne odcinając się od epoki aktywnej pauzy czy powolnego działania w systemie turowym. Za pomocą lewego triggera możemy uruchomić znane już koło akcji i tym samym zatrzymać walkę. Mamy możliwość działania bardziej strategicznego i wydania jednej komendy każdemu z naszych kompanów. Powraca również możliwość „ zaprogramowania” akcji naszych kompanów poprzez prosty system warunków i akcja/reakcja. Na przykład ustawiamy, że nasz mag będzie leczył całą drużynę kiedy tylko poziom zdrowia któregoś z jej członków spadnie poniżej 50% lub aby nasz wojownik zawsze atakował najsilniejszego przeciwnika. Nowością są także akcje tagowe naszych postaci. Wygląda to mniej więcej tak: mag atakuje a wojownik dobija atakiem specjalnym zadającym 800% obrażeń. Zachęca to do eksperymentowania podczas walk i przełączania się między postaciami i wydawania komend. Oczywiście jeśli kogoś to nie interesuje to może się bez tego obyć (na niższych poziomach trudności). Obok systemu walki największa zmiana zaszła w systemie dialogów. Mamy tu do czynienia z kołem dialogowym jakie było już w Mass Effect czy Alpha Protocole. Zazwyczaj mamy do wyboru trzy opcje. Nasze decyzje oznaczone są grafikami w styku gałązki, zaciśniętej pięści czy fioletowawego serca. Niestety niełatwo jest się domyślić, że np. ten ostatni znak jest odpowiedzialny za flirtowanie i zachowywanie wypowiadanie czarujących kwestii. Każdy z wyborów opisany jest mniej więcej tym co wypowiem. Jednak do momentu, gdy nie usłyszymy naszej wypowiedzi nie mamy 100% pewności jaka ona będzie. Wiąże się to z tym, że czasem wypowiemy coś kompletnie innego niż zamierzaliśmy. Takie rozwiązanie pozwala jednak na to by główny bohater przestał być niemową.

Łatwo jest zauważyć jak duży wpływ na finalny produkt wywarł sukces Mass Effect. Zmniejszenie do praktycznego minimum czasu jaki mamy spędzać na zabawę z ekwipunkiem, w systemie walki nacisk na akcję i obecność koła dialogowego. Jednym spodoba się to bardzo, innym mniej, ale koniec końców nie wpływa to negatywnie na grywalność. Nieprzychylni komputerowym RPG nie powinni zostać odrzuceni skomplikowaną mechaniką i nudnymi walkami. Fanów gatunku zadowoli fabuła i świat, którego cząstką stajemy się przez te 70 godzin gry.


Jak to wygląda

Dragon Age 2 nie powali nikogo pod względem oprawy wizualnej. Na obecne standardy gier, o aspiracjach do miejsca na podium nie ma co liczyć. Widać za to wyraźną poprawę w stosunku do poprzednika. Wszystkie elementy są znacznie bardziej dopracowane i bogate w detale.

Mamy tu jednak pewien wspomniany już „myk”. W całej grze jest tak naprawdę z dziesięć lokacji, które odwiedzamy na przemian. Można by powiedzieć, że ilość przeszła w jakość, ale to chyba niespecjalnie usprawiedliwia Bioware. Lokacje ani nie są dostatecznie duże, ani tak wyśmienicie zrobione by przymknąć na to oko. Jedno miasto i jego najbliższe okolice wydają się strasznym krokiem wstecz w stosunku do świata zaserwowanego nam w Origins. Może to zabieg wynikający z pomysłu na fabułę i podejście do gry, ale brakuje czegoś więcej. Gdyby chociaż różne jaskinie i tym podobne lokacje nie były za każdym razem dokładnie tym samym miejscem z odgrodzoną częścią dróg to dałoby się to przełknąć. W obecnej sytuacji wygląda to raczej na fuszerkę lub pędzenie na skręcenie karku by zdążyć na obiecaną premierę niż celowy zabieg twórców.

Niestety jest za dobrze

Napiszę coś szczerze. Na początku gdy zapoznałem się z demem i tym jak ma wyglądać cała gra zdecydowałem, że wystawię 7 i ostro zjadę ten tytuł. Ku mojemu zdziwieniu mimo uproszczeniu, ogłupieniu czy tam „ukonsolowieniu” wielu elementów gry i tak otrzymujemy produkt z najwyższej półki. Jako osoba, która uwielbia siedzieć godzinami przy statystykach, perkach i tym podobnych elementach, zabrakło mi nacisku właśnie na te elementy. Sama gra jest jednak jak prawy podbródkowy i po prostu zwala z nóg. Tak bardzo chciałem narzekać jednak nie było mi to dane tym razem. Mimo wszystkich zmian tytułu przykuł mnie do konsoli na dobry tydzień. Przez ten czas nie grałem w nic innego. Warto też dodać, że przed premierą katowałem Dragon Age: Origins aby odświeżyć sobie uniwersum. Gra jest tak dobra, że nie występuje efekt przesytu i nie nudzi się nawet po kilkudziesięciu godzinach gry. Dragon Age II to must-have dla fanów gier RPG i jedna z tych produkcji, która może zainteresować trzymających się z dala od tego gatunku. Do jesieni na pewno nie dostaniemy nic lepszego w dziedzinie zachodnich roleyplayów. Polecam!