The Twilight Zone – najlepsze opowieści ze Strefy Mroku

W 2019 roku na ekranach naszych telewizorów i monitorów zagości czwarta wersja The Twilight Zone. Kultowy serial zadebiutował w 1959 roku doczekał się kontynuacji w latach 80. i kolejnej wersji w 2002 roku. Teraz po 17 latach od premiery ostatniej serii Strefy Mroku będziemy mieli okazję powrócić do uniwersum jednego z najbardziej przełomowych seriali telewizyjnych. Nowa Strefa Mroku zapowiada się wyśmienicie i możemy liczyć na ciekawe, nietuzinkowe historie. Na pewno w serialu pojawi się trochę nawiązań do starszych odcinków. Możemy też liczyć na nowe interpretacje starszych historii. Dlatego przed premierą najnowszej serii warto przypomnieć sobie to z czego słynęło The Twilight Zone.

Oryginalna seria to 5 sezonów, którym efektem jest ponad 150 odcinków antologii science fiction i fantasy. Powrót z 1985 roku to kolejne 100 opowiadań, w tym kontynuacje historii z oryginału. Na koniec mamy jeszcze 44 odcinki wersji z 2002 roku. Łącznie daje nam to koło 300 epizodów fantastycznych opowieści za które odpowiada wielu wybitnych pisarzy science fiction a także masa znakomitych aktorów. Oczywistym jest to, że nie każdy znajdzie kilkadziesiąt godzin by poznać każdy z odcinków serialu. Dlatego postanowiłem wytypować moim zdaniem najciekawsze odcinki serii, tak by osoby zainteresowane tematem mogły na szybko „odrobić lekcje” przed premierą nowej wersji Strefy Mroku.

Wart dodać jeszcze, ze fani produkcji takich jak Black Mirror, Outer Limits czy Dimension 404 powinni znaleźć tu coś dla siebie bo The Twilight Zone uderza w podobne klimaty. W końcu The Twilight Zone jest swego rodzaju ojcem telewizyjnych antologii tego typu.

Walking Distance(Sezon 1 Odcinek 5)

Piąty odcinek pierwszego sezonu Strefy Mroku pokazał, że ta telewizyjna seria potrafi dostarczyć naprawdę nietuzinkowe historie. Walking Distance opowiada o przemęczonym kierowniku agencji reklamowej, który w wyniku zbiegu okoliczności trafia w pobliże miejsca, gdzie dorastał. Bohater postanawia wybrać się na przechadzkę uliczkami, które kiedyś były jego placem zabaw. Jednak w wyniku działania Strefy Mroku kierownik cofa się w czasie do czasów swojego dzieciństwa.

Ten odcinek jest o tyle niezwykły, że The Twilight Zone zazwyczaj kojarzy się z okropnymi sytuacjami, potworami i nieszczęściem, które spada na głowy bohaterów. Walking Distance to coś innego. 20 minutowa opowieść o nostalgii i tym że tak naprawdę nie możemy cofnąć czasu i wrócić do beztroskich dni. Niby coś oczywistego i bardzo prostego, ale ten odcinek Strefy Morku porusza ten temat w zaskakująco dobry sposób. Nie żyłem w epoce, o której rozmarza bohater odcinka, ale dobrze rozumiem uczucie jakie powoduje, że chce on odwiedzić miejsca ze swojego dzieciństwa.

Nie bez powodu Walking Distance jest uznane za jeden z najlepszych odcinków w historii serii. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że warto poświęcić odrobinę czasu na obejrzenie tego epizodu The Twilight Zone. No i ciekawe czy fani programów takich jak ten żyją jakąś nostalgią do dawnych czasów, kiedy telewizja i życie były zupełnie inne?

Time Enough at Last(Sezon 1 Odcinek 8)

Jeden z najsłynniejszych odcinków The Twilight Zone, który przedarł się do popkultury dzięki The Simpsons. Historia o mężczyźnie żyjącym w świecie, gdzie czytanie książek jest traktowane jako strata czasu bo każdy ma coś ważniejszego do roboty. Przez to jeden miłośnik czytania nie ma zbyt ciekawego życia. Wszystko zmienia się jednego niepozornego dnia, kiedy nasz, w końcu ma okazję zając się swoim ulubionym hobby bez obawy o to co powiedzą inni.

Time Enough at Last to adaptacja krótkiego opowiadania o tym samym tytule. W The Twilight Zone historia zostaje jednak odpowiednio rozbudowana, jej struktura jest przemodelowana po to by dostarczyć coś naprawdę niezwykłego. Odcinek prezentuje nam jak wyglądało życie głównego bohatera przed wydarzeniem zmieniającym jego losy na zawsze. To dodaje całości większej głębi i czyni z opowiastki o kimś kto lubi czytać coś naprawdę ciekawego.

Wydaje mi się, że każdy zna zakończenie tego odcinka, nawet jeśli go nie widział. To jedna z tych rzeczy, które przebiły się do kultury, podobnie jak to kim jest Vader z Gwiezdnych Wojen czy twist z Szóstego Zmysłu. Jednak podobnie jak w dwóch wyżej wymienionych przypadkach wiedza nie przeszkadza w delektowaniu się tym odcinkiem Strefy Mroku. Zwłaszcza, że poza zabawnym z dzisiejszej perspektywy zakończeniem mamy tu kilka naprawdę mocnych scen, które zmuszają do myślenia.

The Hitch-Hiker(Sezon 1 Odcinek 16)

The Twilight Zone to mieszanka najróżniejszych gatunków, więc nie mogło zabraknąć straszaków. Ten odcinek pokazuje potencjał programu do dostarczania przerażających opowieści.

Fabuła jest tutaj dosyć prosta. Główna bohaterka wybiera się w podróż samochodową z Nowego Jorku do Kalifornii. Po drodze napotyka dziwnego autostopowicza. Mężczyzna pojawia się w wielu miejscach i zwraca swoją uwagę na bohaterce. Jest to prosta historii skupiająca się na obłędzie w jaki łatwo popaść jeśli mamy wrażenie, że jakiś podejrzany osobnik nas śledzi. Zakończenie jest dosyć proste i przewidywalne ze względu dziesiątek filmów korzystających z podobnego pomysłu.

The Hitch-Hiker to adaptacja sztuki radiowej o tym samym tytule. Ciekawostką jest to, że oryginał został stworzony specjalnie z myślą o jednym z najznakomitszych twórców XX wieku. W główną rolę w audycji wcielił się Orson Welles. Może dla tego autorka tekstu była niezadowolona ze zmian jakie w scenariuszu dokonał Rod Sterling. W końcu w wersji telewizyjnej bohaterem jest bezradna kobieta a nie mężczyzna. Mam jednak wrażenie, że to pomaga w budowaniu napięcia i pokazania desperacji osoby przekonanej, że jest celem mordercy.

Ten odcinek Strefy Morku to solidny horror, który przypomina kultowy film Carnival of Souls. Mamy więc psychologiczną grozę z niepokojącymi momentami jakie znajdziemy choćby w filmach Davida Lyncha. Jako fan rzeczy tego typu jestem bardzo zadowolony z The Hitch-Hiker.

The Monsters are due on Mapple Street(Sezon 1 Odcinek 22)

Prawdopodobnie najważniejszy odcinek The Twilight Zone jaki powstał. Ten epizod to swego rodzaju przełom o niespotykanej skali. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w Stanach Zjednoczonych już w latach 60. The Monsters are due on Mapple Street było wykorzystywane jako pomoc dydaktyczna w szkołach. Uniwersalny charakter tego odcinka sprawia, że jest on ponadczasowy i najprawdopodobniej będzie zawsze aktualny.

Pewnego pięknego dnia, na sielankowym, amerykańskim osiedlu dochodzi do dziwnego zdarzenia. Nagle wysiada prąd, przestają działać samochody i inne urządzenia. Przyczyna takiego stanu rzeczy może być dziwna rzecz jaka przez chwilę mrugnęła na niebie. Pewien młody chłopak stwierdza, że zaistniała sytuacja to najprawdopodobniej inwazja kosmitów. Z początku nikt mu nie wierzy, ale kolejne wydarzenia prowadzą do tragedii. Czy kosmitom udało się przeniknąć w szeregi ludzi i naprawdę planują przejąc Niebieską Planetę?

Ten epizod Strefy Morku koncentruje się na zagadnieniu inności, paranoi i poszukiwaniu wrogów za wszelka cenę. Inspiracją do jego powstania był Makkartyzm i fala czerwonej paniki jaka opanowała Stany Zjednoczone w okresie Zimnej Wojny. Ten okres pokazał, jak łatwo rzuca się bezpodstawne oskarżenia i jak szybko ludzie są gotowi szukać zdrajców i wrogów we własnych szeregach. Mimo, że od tamtego okresu minęło już wiele lat i komunizm okazał się wielkim fiaskiem to podobne polowania trwają nadal. Zaskakujące jest to jak szybko potrafimy obrócić się przeciwko komuś innemu. The Monsters are due on Mapple Street świetnie pokazuje jak taki proces przebiega i jak łatwo złowrogie siły potrafią wykorzystywać naszą podejrzliwość.

The Monsters are due on Mapple Street doczekało się rimejku w The Twilight Zone z 2002 roku. Co prawda fabuła została zmieniona i nowa wersja koncentruje się nie na kosmitach, ale zagadnieniu terroryzmu. Wykorzystano jednak wiele pomysłów z oryginalnego odcinka. Niestety nowa wersja nie jest tak dobra jak oryginał i zmiany nie wpływają pozytywnie na zaprezentowaną treść.

Warto znaleźć te niecałe 30 minut i obejrzeć ten naprawdę dobry odcinek The Twilight Zone. Niby to kolejna historyjka o inwazji kosmitów, ale skupienie się na czynniku ludzkim i paranoi tworzy z The Monsters are due on Mapple Street coś świetnego.

The After Hours(Sezon 1 Odcinek 34)

The Twilight Zone dostarczyło wiele mrożących krew w żyłach historii. The After Hours to jedna z najstraszniejszych opowieści, która udowadnia, że nawet prosty pomysł staje się czymś wciągającym jeśli zadba się o dobre wykonanie.

Bohaterka odcina – Marsha White trafia na tajemnicze dziewiąte piętro domu towarowego. Na miejscu spotyka podejrzane osoby i coraz to dziwniejsze wydarzenia, które wprawiają bohaterkę w zaniepokojenie. Kobieta stara się zrozumieć co się wokół niej dzieje. Tylko czy poznanie prawdy nie będzie gorsze od strachu płynącego z niewiedzy?

Interesującym aspektem tego odcinka jest zaprezentowanie problemu, który tropi wielu ludzi. Chcemy być kimś innym niż jesteśmy i nasze postrzeganie własnego ja odbiega od rzeczywistości. Oczywiście możemy też spojrzeć na ten odcinek również jako koszmar, niewyjaśnione zjawisko, które prowadzi człowiek do obłędu. Ja widzę też coś co mnie przerażało gdy byłem młodszy. Problem z tym, że to jak postrzegamy rzeczywistość może być tak subiektywne, że zawsze jesteśmy zagubieni. Co jeśli rzeczy, które mi się przydarzają nie są prawdą a ja jestem wariatem siedzącym, gdzieś w jaskini i wyobrażającym sobie świat?

Dziwna sytuacja, mroczna atmosfera i bohaterka rzucona w głąb przerażającej historii czyni ten odcinek czymś co zapada w pamięć. The After Hours przypomina mi trochę to co uwielbiam w twórczości Davida Lyncha. Ten motyw zagubienia i wynikającego z niego horroru psychologicznego. Co prawda trochę szkoda, że zakończenie nie jest tak mocne jak początek odcinka i twist psuje trochę powolne budowanie napięcia i koszmaru.

The Eye of the Beholder(sezon 2 Odcinek 6)

Kolejny z tych odcinków The Twilight Zone, który wszyscy znają z osmozy. Eye of the Beholder to jeden z tych słynnych twistów i zakończeń, o których człowiek słyszy i osobiście nie wyobrażam sobie jak by to było obejrzeć ten epizod podczas jego pierwszej emisji.

Kobieta poddaje się kolejnemu zabiegowi,który ma sprawić, że będzie wyglądała normalnie i zostanie zaakceptowana przez resztę społeczeństwa. Jej potworna twarz jest poważnym problemem i jeśli nie uda się jej „naprawić” to trzeba będzie ją wykluczyć bo zagraża funkcjonowaniu państwa.

The Eye of Beholder to prosty ale bardzo efektowny odcinek serialu. Kwestia wyglądu i tego co jest akceptowalne a co nie to coś z czym ludzie borykają się każdego dnia. W szerszym kontekście, grupy korporacje czy władze wywierające nacisk na jednostki by je podporządkować w ramach jakiegoś większego dobra, to nasza codzienność. W ramach okropnych, wręcz totalitarnych ideologii prawa jednostek są niszczone tak by osiągnąć jakieś większe dobro i ład społeczny. Widać że ta kwestia niepokoiła Roda Sterlinga już 60 lat temu.

Mamy tutaj prawdziwy klasyk, który służy jako solidny komentarz społeczny i w tej roli wypada znacznie lepiej niż jako opowieść science fiction czy fantastyczna historyjka.

Deaths-Head Revisited (Sezon 3 Odcinek 9)

The Twilight Zone nigdy nie stroniło od poważnych tematów i palących kwestii. Serial to niby opowiastki science fiction i fantastyczne historyjki z kosmitami i potworkami. Jednak bardzo często było tam drugie dno i ważny komentarz do tego co trapiło amerykańskie społeczeństwo. Deaths-Head Revisited to jeden z tych niezwykle poważnych odcinków, które poruszają coś naprawdę ważnego.

Kapitan SS pod przykryciem postanawia odwiedzić obóz koncentracyjny, którym kiedyś zarządzał. Bohater odcinka wybiera się na podróż w przeszłość niczym w Walking Distance i wspomina chwile spędzone na torturowaniu i zabijaniu ludzi. Strefa Mroku ma jednak to do siebie, że każdemu wypłaca to co się należy.

Deaths-Head Revisited to swego rodzaju reakcja na proces jednego z niemieckich, nazistowskich zbrodniarzy – Otto Adolfa Eichmana. Odcinek powstał w tym samym czasie co rozprawa nikczemnego kata. Epizod przypomina o tym, że nigdy nie możemy zapomnieć o tym jak okrutni i bestialscy potrafią być ludzie oślepieni ideologią.

Ten odcinek pozwala zajrzeć na chwilę do umysłu kogoś, kto dopuścił się niewyobrażalnych czynów i uniknął kary. Jednak w końcu jakaś forma sprawiedliwości dosięga kogoś, kto przekroczył wszystkie granice. Ważne jest także to, że nie możemy zapomnieć i przejść do porządku codziennego nad tym co stało się podczas Drugiej Wojny Światowej. Niestety mam wrażenie, że jako ludzkość zapomnieliśmy tą okrutną lekcję i przymykamy oko na zbrodnie dokonywane przez reżimy.

To Serve Man (Sezon 3 Odcinek 24)

To już trochę wyświechtana formułka, ale To Serve Man to kolejny fragment Strefy Mroku, który stał się częścią popkultury. Ponownie wkład w to miał serial The Simpsons, gdzie jeden z halloweenowych odcinków zawierał parodie tej historii. Ja na przykład znałem twist tego odcinka The Twilight Zone wiele lat wcześniej, niż wiedziałem o istnieniu samego programu.

Pewna rasa kosmitów przybywa na Ziemię i wręcza ludzkości elementy swojej technologii, które to rozwiązują problem głodu czy braku energii. To powoduje nawiązanie przyjaznych stosunków dyplomatycznych i Niebieska Planeta staje się rajem. Niektórzy jednak wątpią w dobre intencje przybyszy z kosmosu. Czy za ich podarkami i pokojowymi zapewnieniami może stać coś okropnego?

Z dzisiejszej perspektywy ten odcinek Strefy Mroku może wydawać się niezwykle zabawny. Zwłaszcza w przypadku scen wyjawiających sekret kosmitów. Te chwile są przezabawne i trudno nie wybuchnąć śmiechem. Jednak w całej produkcji skrywa się wiele prawdy na temat złych intencji i tego jak łatwo jest się nabrać komuś kto zgrywa naszego przyjaciela.

Pewnie nadinterpretuje ten odcinek The Twilight Zone, ale obecnie do głowy przychodzą mi wszelkie koncerny typu Facebook, czy Alphabet/Google. Gigantyczne firmy oferowały nam wspaniałe rzeczy, które odmieniły i niezmiernie ułatwiły nasze życie. Po latach wiemy jednak, że kosztem tych prezentów było przekazanie wszystkich informacji na nasz temat. Staliśmy się produktem, zbiorem informacji, które koncerny sprzedają każdego dnia. Nie mamy możliwości już nic zrobić bo nieświadomie dokonaliśmy transakcji, która nie wyszła nam na dobre.

Siłą tego odcinka serii jest jego uniwersalne przekazanie, które można interpretować na przeróżne sposoby. Niezwykle interesujące jest tez to, że kosmici przedstawieni są nie jako najeźdźcy, ale przyjaźnie nastawieni pielgrzymi oferujący swoją wiedzę i skarby. Jest to bardzo odświeżające podejście do wszystkich historii o UFO i zielonych stworkach.

An Occurrence at Owl Creek Bridge(Sezon 5 Odcinek 22)

Ambrose Bierce czyli jeden z najważniejszych amerykańskich pisarzy odpowiada za jedno z najwybitniejszych, niezwykle wpływowych krótkich opowiadań z USA. An Occurence at Owl Creek Bridge to adaptacja krótkiego opowiadania z końcówki XIX wieku, którego akcja dzieje się podczas wojny secesyjnej. Historia przedstawia losy mężczyzny, który ma zostać powieszony przez żołnierzy. W wyniku niezwykłego zrządzenia losu lina pęka i bohater ucieka przed śmiercią. Jednak jak przystało na Strefę Mroku nie można oszukać przeznaczenia.

Owl Creek to przykład naprawdę interesującej historii, która kończy się w naprawdę zaskakujący sposób. Z dzisiejszej perspektywy twist tego docinka nie zrobi na widzu już takiego wrażenia. Ale to właśnie opowiadanie autorstwa Ambrose Bierce stoi za rozpowszechnieniem pewnego motywu popularnego w wielu zakręconych filmach. Bez Owl Creek nie byłoby klasyków takich jak Jacob’s Ladder czy Carlito’s Way.

Ten odcinek The Twilight Zone jest wyjątkowy. Po pierwsze jest epizod ten nie został stworzony jako część antologii. Twórcy programu zdecydowali się na interesujący krok i zamiast nakręcić kolejny odcinek serii wykupili prawa do emisji krótkometrażowego filmu z Francji. Film został odpowiednio przerobiony tak by pasował do reszty programu dzięki czemu producenci zaoszczędzili sporo kasy a my otrzymaliśmy jeden z najlepszych odcinków serii. Interesujące jest także to, że film w swojej oryginalnej wersji nagrodzony został zarówno na festiwalu filmowym w Cannes jak i Oscarem.

Come Wander with Me (Sezon 5 Odcinek 34)

Jestem w mniejszości bo ten dosyć nietypowy odcinek The Twilight Zone trudno zobaczyć na jakiejkolwiek topce. Come Wander with Me to opowieść o muzyku, który poszukuje nowego hitu pozwalającego mu stać się gwiazdą. Męczyna trafia na wieś, gdzie słyszy melodie, która gwarantuje sukces. Nasz niemiły bohater stara się za wszelką cenę wykupić prawa do piosenki, która należy do kogoś innego. To prowadzi do tragedii.

Come Wander with Me opiera się na interesującym pomyśle siły melancholijnej piosenki. Całość jest bardzo dziwna i wydaje się mieć więcej wspólnego ze snem niż z rzeczywistością. Wszystko co dzieje się w tym odcinku na papierze wypada słabo i nie ma startu do pozostałych epizodów. Jednak kiedy obserwujemy akcję na ekranie zostajemy zahipnotyzowani piosenką i niczym główny bohater wpadamy w pajęczą sieć.

Nie ma tutaj zaskakującego zakończenia czy poważnej lekcji, z której możemy wyciągnąć coś przydanego w codziennym życiu. Come Wander with me zapada jednak w pamięć bardziej niż wiele innych produkcji telewizyjnych. Po części jest to efekt historii, którą można interpretować na różne sposoby i tego, że to co niepowiedziane jest tutaj straszniejsze od najgorszych potworów. Do tego wizualnie odcinek ten powala na kolana i idealnie wpisuje się w atmosferę snu, który przemienia się w najgorszy koszmar.

Może przesadzam, ale Come Wander with Me to jedna z tych rzeczy, które widziałem za dziecka i do dzisiaj tkwią gdzieś w mojej psychice. Ten odcinek Strefy Morku opętał mnie niczym smutna piosenka jaką słyszy główny bohater.

Wybór nie był prosty bo oryginalna seria The Twilight Zone to masa świetnych odcinków, które warto zobaczyć. Wiele z nich stało się częścią powszechnej kultury dzięki parodiom i nawiązaniom jakie pojawiały się w filmach i serialach na przestrzeni lat. Epizody takie jak The Mask, The New Exhibit czy Nightmare at 20,000 Feet stały się inspiracją dla wielu produkcji i może nie wywrą na nas tak wielkiego wrażenia jak w latach 60. to i tak warto je obejrzeć.

Wytypowana przeze mnie paczka dobrze oddaje ducha serii i ukazuje przekrój historii jakie pojawiły się w antologii na przestrzeni lat. Serial słynie z mocnych twistów i mrożących krew w żyłach historii. Jednak były też słodkie, podnoszące na duchu odcinki, a także epizody podnoszące ważne problemy społeczeństwa. Dlatego też The Twilight Zone to coś więcej niż zwykły serial i dobrze, że produkcja powraca.

 PS. Jest jeszcze masa odcinków, o których chciałbym wspomnieć, ale zdałem sobie sprawę, że rozciągnęłoby to wpis do dziwnych rozmiarów. Dlatego może napiszę o nich w przyszłości. 

Folklor

Kilkanaście lat temu azjatyckie horrory dotarły do kręgu zainteresowań zachodnich fanów kina. Sukces adaptacji japońskiej powieści Ringu wpłynął znacząco na światowe kino. Wielu kinomanów otworzyło się na produkcje z odległych krajów. Przez kilka lat zasypywani byliśmy masą naśladowców opowieści o Sadako a do amerykańskiego kina wkroczyła moda na rimejki straszaków z Dalekiego Wschodu. Teraz sytuacja wygląda trochę inaczej i moda na duchy rodem z Japonii minęła. Jednak szeroko pojęte kino pozyskało tak wielu fanów, że produkcje takie jak Folklor mogą pojawić się na platformach takich jak HBO.

Folklor to interesujący projekt stworzony przez HBO Asia. Mamy doczytania z horrorową antologią składająca się z 6 filmów stworzonych przez twórców z Indonezji, Japonii, Singapuru, Tajlandii, Malezji i Korei Południowej. Każda z 50 minutowych produkcji ma za zadanie nie tylko nas wystraszyć, ale także przybliżyć nam kulturę danego państwa.

Sam pomysł na antologie tego typu jest naprawdę ciekawy. Reprezentanci różnych krajów mają okazję przedstawić swoje podejście do strachu i przybliżyć nam swoją kulturę i tradycję. Daje to nadzieję na stworzenie czegoś naprawdę dobrego. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę Three.. Extremes z 2004 roku. Produkcja zawierająca segmenty za które odpowiadali Takashii Miike, Fruit Chan i Park Chan-woo to jedna z najlepszych horrorowych antologii jakie kiedykolwiek powstały.

Za Folklor nie odpowiadają twórcy tego samego kalibru co wspomniana trójka, więc trochę trudno liczyć na coś co przebije twory kultowych reżyserów. Jednak nie należy z góry skreślać tego projektu. W końcu może się okazać, że twórcy odpowiedzialni za odcinki Folkloru również będą rozpoznawalni na całym świecie?

A Mothers Love

Pierwszy odcinek serii to film zatytułowany A Mothers Love. Jest to opowieść o samotnej matce wychowującej młodego syna z potworem z indonezyjskiego folkloru w tle.

2018_09_18_54095_1537272596._medium

A Mothers Love koncentruje się na kobiecie samotnie wychowującej swojego młodego syna. Aby związać koniec z końcem kobieta wykonuje pracę sprzątaczki i podejmuje się różnych prostych robótek, które pozwolą jej zarobić na jedzenie. Marni wraz ze swoim synem trafia do opuszczonego domu, w którym ma przebywać przez jakiś czas. Podejrzanie dźwięki sprawiają, że kobieta udaje się na poddasze, które okazuje się być więzieniem grupy zaniedbanych dzieci porwanych ze swych domów. Odnalezienie dzieci jest medialnym wydarzeniem i jednym z komentatorów jest spec od zjawisk paranormalnych. Wyjawia on, że za porwaniem dzieci i karmieniem ich odchodami stoi Wewe Gombel, czyli potwór porywający z domów niekochane dzieci. Mężczyzna ostrzega także, że Wewe dokona zemsty na tym kto pozbawił ją dzieci. Marni dalej wiedzie swój trudny żywot ale zaczyna mieć coraz większe problemy ze swoim synem. Dziecko zdaje się sprawiać problemy i relacje pomiędzy matką a synem pogarszają się. Do tego wokoło zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ktoś brudzi ściany w ich domu, świeżo wyprane prześcieradła są ubrudzone i tak dalej. Nagle wściekła Marni zdaje sobie sprawę, ze coś jest nie tak i ciąg informacji w tym materiał telewizyjny z chwili uratowania dzieci z poddasza przekonuje bohaterkę, że jej syn zmarł jakiś czas temu wraz ze swym ojcem podczas wypadku. Kobieta wyobrażała sobie, że dziecko wciąż żyje. To doprowadza Marni do załamania psychicznego i kobieta ląduje w zakładzie psychiatrycznym. Dopiero przypadkowe spotkanie ze specem od zjawisk paranormalnych zdradza całą prawdę. Wewe Gombel zmanipulowała naszą bohaterkę tak by wydawało się jej, że nie ma syna. Potwór porwał dziecko i przechowuje je w jakimś miejscu, Marni udaje się na konfrontacje z potworem i ratuje swojego syna poprzez wzruszenie Wewe.

folkloreamotherslove2

Jako horror A Mothers Love wypada raczej przeciętnie. Większość czasu obserwujemy standardowe wątki i wiele scen to kopia czegoś co widzieliśmy wcześniej. Sytuacji nie pomaga to, że część mrożących krew w żyłach wydarzeń powiązana jest z tym, że ktoś brudzi pranie podczas suszenia. Sprawia to, że zapowiadany potwór zdaje się być nastoletnim kawalarzem a nie przerażającym stworzeniem zdolnym pozbawić kogoś życia. Przez moment robi się naprawdę słabo bo twist sygnalizowany od samego początku filmu staje się prawdą. Na szczęście jest to tylko zmyłka i historia idzie w ciekawym kierunku. Niestety wszystko kończy się zbyt szybko i finał opowieści pozostawia sporo do życzenia.

Za to potwór, którym jest Wewe Gombel to strzał w dziesiątkę. Stworzenie z lokalnych mitów jest dosyć oryginalne. Kobieta, która nie mogła mieć własnych dzieci i zdecydowała się na porywanie cudzych, źle traktowanych dzieci.

Tatami

Drugim epizodem Folkloru jest Tatami. Japońska historia o przerażających sekretach pewnej rodziny.

folklore-episode2-002-1550600326770_1280w

Jest to o tyle nietypowy odcinek, ze znaczna jego część dzieje się w ciszy. Nasz bohater jest głuchoniemy i nie słyszy ani nic nie mówi. Pierwsza połowa odcinka spędzona jest w opuszczonym miejscy, która będą nasz bohater. Mężczyzna jest dziennikarzem zajmującym się miejscami zbrodni. Nagle nasz bohater otrzymuje tekstową wiadomość od swojej matki. Śmierć ojca sprawia, że dziennikarz powraca do domu. Bohater jest nękany przez dziwne wizje, które prowadzą go do sekretnego pomieszczenia gdzie znajduje się zakrwawiony materac Tatami. Matka wyjawia bohaterowi historie rodziny i opowiada o tym jak wspólnie ze swym mężem zamordowała jego brata po to by przejąc rodzinny spadek. Para zamordowała także żonę i starszego syna męża, który byli świadkami zbrodni. Młodszy syn, który również widział co się stało stracił słuch i przestał mówić. Para postanowiła go jednak oszczędzić bo bezpłodna kobieta uznała, że będzie on nadawał się jako ich dziecko. Kobieta postanawia teraz zabić swojego „syna” po czym sama popełni samobójstwo. Jednak zakrwawione Tatami nagle ożywa i ją pożera.

Tatami to dosyć interesujący pomysł na odcinek serialu. Przez większość czasu praktycznie nic się nie dzieje i chłoniemy atmosferą zaniedbanych i opuszczonych lokacji. Każdy kto wybrał się kiedyś na zwiedzanie nawiedzonych miejsc wie jaki uczucie towarzyszy takim wyprawo. W połowie historia nabiera tempa i poznajemy sekrety rodziny mężczyzny. Szalona matka/ciotka jest naprawdę przerażającą postacią. Finał jest interesujący ale wizualnie wypada trochę głupio. Kobieta zostaje pożarta przez tytułowe Tatami w bardzo komiczny sposób.

W moim odczuciu Tatami to najbardziej nierówny odcinek całego Folkloru. Z jednej strony jest klimatycznie i przez znaczną część czasu z ekranu wycieka atmosfera. Sam pomysł na historię o sekretach rodziny i powrocie do domu to nic nowego, ale osobiście lubię ten motyw. Matka bohatera jest odpowiednio powalona i od razu wzbudza w nas podejrzenie, ze coś jest nie tak. Niestety sam finał wypada tak sobie a historia rodziny nie uderza tak mocno jak powinna. Brakuje tutaj czegoś naprawdę szokującego i w ostatnich minutach wszystko dzieje się zbyt szybko. Przez pierwsze 20 minut mamy nazwijmy to senny klimat po czym bam, bam, bam i matka zostaje pożarta przez materac. Wolałbym, żeby całość była utrzymana w atmosferze z początku .

Nobody

Kolejny odcinek to historia o tajemniczych zwłokach, której akcja dzieje się w Singapurze. Nobody opowiada o losach grupy emigrantów pracujących przy budowie chińskiego wieżowca na terenie Singapuru. Ekipa podczas prac znajduje ciało kobiety z gwoździem wbitym w kark. Na polecenie szefów jeden z pracowników ma pozbyć się zwłok i je spalić. To co będzie działo się dalej jest stosunkowo łatwe do przewidzenia.

image-w1280-1

Większość tego odcinka to obserwacja życia pracowników na budowie. Zwłoki dziewczyny nie zostały spalone a gwóźdź wyjęty z jej ciała pozwolił duchowi na swobodne poruszanie się po świecie. Widmo kroczy za chińczykiem, który je uwolnił i staje się stróżem i opiekunem mężczyzny, który opuścił rodzinę i młodą córkę by zarobić pieniądze pozwalającej jej lepiej żyć. Wraz z duchem obserwujemy jak nasz bohater jest poniewierany i to jak wyglądają jego relacje z pozostałymi pracownikami firmy budowlanej. Z początku duch dziewczyny jest dosyć niepozorny, płata psikusy i pomaga w prostych sprawach jak zagubiona koszulka. Z czasem okazuje się, że widmo jest krwiożercze i zabija tych, którzy zadrą z chińczykiem. Dowiadujemy się także, że ciało należało do młodej dziewczyny, która została napadnięta i wielokrotnie zgwałcona przez trzech przestępców. Zgodnie z lokalnymi wierzeniami wbili oni gwóźdź, w krak swojej ofiary tak by jej duch nie mógł ich prześladować. Konflikt pomiędzy pracownikami budowy a szefostwem eskaluje i dochodzi do rzezi. Nasz bohater może powstrzymać widmo za pomocą gwoździa ale nie jest w stanie tego zrobić i chce załagodzić sytuację. Chińczyk zostaje zraniony w trakcie zamieszania i trafia do szpitala. Duch jest tam razem z nim, ale dziewczynie prawdopodobnie udało się odnaleźć spokój po dokonaniu krwawej zemsty.

Głównym bohaterem jest tutaj biedny chińczyk będący przedstawicielem olbrzymiej liczby pracowników migrujących, którzy opuszczają swoje wsie i rodziny w poszukiwaniu pracy, która zapewni im lepszy byt. Z perspektywy polskiego podwórka osobom tym blisko do naszych rodaków, którzy emigrowali do krajów takich jak Wielka Brytania pozostawiając swoje dzieci w domu. Ciężka praca, życie w kiepskich warunkach by zaoszczędzić jak najwięcej pieniędzy i wysłać je rodzinie. Tak wygląda właśnie życie naszego bohatera i członków ekipy budowlanej, w której pracuje. Ten problem zostaje tutaj uwidoczniony i pokazuje nam drugie oblicze miejsc takich jak Singapur. Robotnicy z różnych krajów, często nie mówiący w tym samym języku, żyjący w warunkach, których im nikt nie pozazdrości po to by budować wieżowce, centra handlowe i apartamenty.

Nobody to dosyć sztampowy horror i historia o duchach jakich wiele. Niektóre momenty są dosyć interesujące i całkiem ciekawie wypada zestawienie lokalnych wierzeń z tym co jest nam bliskie w historiach o duchach. Największym atutem tego filmu jest jednak warstwa przybliżająca współczesne problemy pracowników migrujących i to jak często są wyzyskiwani. Interesujące jest także to, że znaczna część tego horroru dzieje się w dzień, przy blasku słońca na otwartej przestrzeni. Nie jest to coś bardzo często spotykanego tak samo jak postacie z różnych krajów porozumiewające się w rzeczywisty sposób. Wychodzi na to, że jako straszak Nobody jest przeciętniakiem

Pob

Czwarty epizod Folkloru to tajska opowieść opowieść o duchach. Pob jest nietypowym widmem, które zgadza się na wywiad z pewnym blogerem. Tak nietypowa historia sprawia, że to właśnie ten odcinek serii jest najbardziej oryginalny a zarazem najdziwniejszy.

folklore-hbo

Cała historia opiera się na wywiadzie jaki pewien bloger przeprowadza z duchem. Na początku wiemy tylko, że Pob zabił jakiegoś wysoko postawionego Amerykanina w jego domu. Podstarzały, łysy i wychudzony duch trafił do domu Amerykanina po to by go pożreć we śnie. Właściciel nie zdaje sobie sprawy że zaatakował go duch i traktuje przybysza jako głodnego biedaka, któremu należy pomóc. Pob nie zna angielskiego i nie jest w stanie porozumieć się z obcokrajowcem. Prowadzi to do komicznych sytuacji i nieporozumień. W trakcie pogawędki między człowiekiem a duchem do domu wkradają się włamywacze. Amerykanin decyduje się ich pogonić w wyniku czego zostaje zraniony. Na miejsce przybywa doktor, który zabiera widmo i przedsiębiorcę do szpitala. Po drodze Pob przypomina sobie historię własnej śmierci. Duch był wcześniej taksówkarzem, który został zamordowany podczas jednego z kursów. Finałem kolejnej komicznej sekwencji wydarzeń z udziałem tajsko-angielskiego słownika jest zamordowanie Amerykanina w jego własnym domu, praktycznie w miejscu rozpoczęcia całej przygody. Nie jest to jednak koniec tego odcinka. Zamiast napisów końcowych obserwujemy relacje pomiędzy duchem a reporterem, który dokonuje swoistego szantażu. Historia widma pojawi się w internecie tylko jeśli duch wyjawi dziennikarzowi numery toto lotka. Opowieść o duchu okazuje się sukcesem a pocieszny bloger dorobił się jeszcze na wygranej na loterii. Jedynym smutnym elementem jego życia jest umierająca matka. Pob twierdzi, że lepiej skrócić jej cierpienia. Dziennikarz proponuje nowa umowę, w której da się zabić w zamian za to by jego matka mogła żyć.

Folklore-Pob-Still-5-1-1324x883

Pob nie jest horrorem a raczej czarną komedią z krwiożerczym duchem w roli głównej. Na dokładkę ten odcinek Folkloru wyróżnia się z reszty wizualnie. Mamy bowiem opowieść zaprezentowaną głównie w czerni i bieli z minimalnym użyciem kolorów. Sceny morderstwa dokonanego przez ducha są zaprezentowane w niezwykły sposób, który wygląda jak fragment rodem z produkcji Davida Lyncha. Naprawdę dziwna i mocno surrealistyczna fabuła połączona z naprawdę wciągającą oprawą wizualną czyni z tego epizodu serii coś naprawdę wartego obejrzenia. Szkoda tylko, że jako horror ten odcinek zawodzi na całej linii. Potwór nie jest straszny w najmniejszym stopniu a większość scen z jego udziałem jest naprawdę zabawna. Z tego powodu dla wielu widzów będzie to najsłabszy z filmów wchodzących w skład Folkloru.

Toyol

Przedostatni odcinek serii pochodzi z Malezji i koncentruje się na dziwnym rytuale, który wykorzystuje zwłoki matki z dzieckiem by przywołać tytułowy Toyol. Mityczne stworzenie przynoszące niezwykłe szczęście powiązane jest z pewnym politykiem i okrutną zemstą na jego rodzinie.

1_293oZl42sho2SnIyY0sPdw

Film zaczyna się od kilku minut poświęconych młodej dziewczynie rozmyślającej nad porzuceniem swojego bobasa. Kobieta decyduje się zachować dziecko i wychować je w pojedynkę. Chwilę po tym dowiadujemy się, że dziewczyna spłonęła podczas snu wraz ze swym dzieckiem w pożarze. Ich ciała zostają wykorzystane do dziwnego rytuału, który ma przywołać stworzenie przynoszące niezwykłe szczęście swemu właścicielowi. Po tej scenie historia koncentruje się na pewnym polityku, który ma problemy z wyborcami. Lokalne źródła wody są zatrute przez co umierają wszystkie ryby. Polityk jest bezradny i postanawia skorzystać z pomocy szamana, który ma uratować akwen wodny i jego karierę. Niestety szaman okazuje się być naciągaczem a polityk jest pozostawiony z ręką w nocniku. Z pomocą przychodzi tajemnicza kobieta, która pozyskuje zaufanie mężczyzny wyjawiając mu informacje na temat zmarłego syna, o których nie wiedziała nawet żona polityka. Kobieta szybko rozprawia się z problemem ryb i zostaje bliska współpracownica i kochanką mężczyzny. Kiedy polityk jest z nią wszystko idzie dobrze a jego kariera nabiera rozpędu. Trochę dziwne, że współpracownik podejrzewający kobietę o coś złego ginie w dziwnych okolicznościach, ale kto by sobie zaprzątał tym głowę. W końcu dochodzi do tego, że kobieta jest w ciąży co zachęca polityka do rozwodu z żoną i rozpoczęcia nowego życia z tajemnicza ukochaną. Pewnej nocy mężczyzna zostaje zaatakowany przez dziwnego potwora, który zdaje się być niemowlakiem. Kobieta decyduje się wyjawić politykowi swój sekret. Otóż jej matka była kochanką pewnego bogatego i wpływowego człowieka. Nikczemny gość zgwałcił swoją własną, nastoletnią córkę po czym zmusił ją do aborcji. Ta sytuacja doprowadziła matkę dziewczyny do szaleństwa. Okazuje się, że to właśnie kobieta przeprowadziła tajemniczy rytuał z początku filmu by zemścić się na swoim ojcu. Drań jednak zmarł zanim do tego doszło i dlatego kobieta postanowiła obrać za swój cel syna swojego gwałciciela. Kobieta jest zarazem siostrą polityka jak i jego żoną a także matką ich dziwnego dziecka. To doprowadza mężczyznę do szoku. Akcja przenosi się w rok do przodu i kobieta wraz ze swoim nadnaturalnie dorosłym dzieckiem odwiedza polityka w szpitalu. Od jednego z lekarzy dowiadujemy się, ze mężczyzna dostał wylewu rok wcześniej i nie jest w stanie nawet poruszać ustami. Kobieta dokonała swojej zemsty ale z rozmowy dwóch kapłanów pomagających jej w początkowym rytuale dowiadujemy się, ze po 10 latach niezwykłego szczęścia ma wydarzyć się coś okropnego.

Toyol zaczyna się w bardzo interesujący sposób i do samego końca trzyma nas w niepewności. Trudno jest przewidzieć co wydarzy się dalej, zwłaszcza jeśli nie mamy pojęcia czym jest Toyol i jakie moce posiada. Na koniec dostajemy ciekawą historię o wyjątkowo okrutnej zemście z elementem potworów i zjawisk nadprzyrodzonych. Jako widz mamy przed sobą zagadkę i staramy się połączyć wydarzenia z początku filmu z tym co dzieje się w historii polityka. To sprawia, ze możemy zakładać, ze jak przypadło na typowy horror jest on jakoś powiązany ze śmiercią kobiety i jej dziecka. Okazuje się jednak, że ten trop jest zmyłką i historia idzie w innym, ohydniejszym kierunku.

Nie ma tutaj typowego gore a potworka widzimy dosłownie przez kilka sekund i nie wygląda on zbyt interesująco. Strach ma wzbudzać wizja okrutnej zemsty skierowanej w stronę syna, który nie chce podążać w ślady ojca tylko być kimś lepszym. Pada on jednak ofiarą własnej zachłanności albo może nie jest w stanie przezwyciężyć klątwy sprowadzonej przez tytułowego Toyola. Tak czy siak los polityka był praktycznie przesądzony od samego początku. Na dokładkę mamy tutaj nikczemnego ojca, którego czyny doprowadzają do tragedii. On sam ucieka jednak sprawiedliwości i nie musi odpowiedzieć za swoje czyny. Toyol jest prawdopodobnie najmocniejszą historią z całej antologii. Intrygująca fabuła prowadząca do mocnego zakończenia, które pozostawia trochę pytań i pozwala snuć domysły na temat tego co stanie się dalej. Brakuje tutaj trochę typowego straszenia, ale historia jest na tyle mocna, że to właśnie na niej się koncentrujemy. No i całkiem fajne jest to, że prawie wszystkie wydarzenia z tego filmu da się wytłumaczyć w normalny sposób tak jakby była to zwykła historia bez żadnych zjawisk nadprzyrodzonych.

Mongdal

Szóstym i ostatnim odcinkiem serialu jest koreańska produkcja zatytułowana Mongdal. Kolejny raz jest to historia o losach pewnej matki i jej dziecka. Tym razem jest to jednak dobrze sytuowana rodzina, która ma trochę inne problemy niż przetrwanie z dnia na dzień.

folklore-mongdal-still-1

Film rozpoczyna się od interesującej sekwencji w szkole, gdzie dwóch uczniów rozwiązuje zadanie matematyczne na tablicy. Jeden z uczniów jest popularny podczas gdy drugi nie jest lubiany przez nikogo. Ten drugi – bohater pierwszej połowy tego odcinka niszczy zdjęcie swojego „konkurenta” . Popularny chłopak zaczyna krwawic i płakać. To wprowadzenie okazuje się być jedynie snem ale pokazuje nam stan psychiczny kolesia, którego będziemy śledzić przez kilkanaście minut. W chwilę później mamy możliwość zaobserwowania relacji pomiędzy nastoletnim uczniem a jego matką – dyrektorką lokalnej szkoły. Chłopak wyraźnie pastwi się nad swoją matką, która wychowuje go samotnie po tym jak odszedł od nich ojciec – psiarz. Zarówno nieznośny bachor jak i matka zachowują się dziwnie i nie są sympatycznymi osobnikami. To sprawia, ze reszta uczniów trzyma się od naszego bohatera z daleka. Wyjątkiem jest jedna dziewczyna z klasy, która zachowuje się przyjaźnie w stosunku do nastolatka. Dziewczyna jest nową uczennicą w klasie i stała się obiektem pożądania naszego bohatera jak i jego rywala – popularnego chłopka z początku odcinka. Kolejne wydarzenia przybliżają nam ten dziwny związek miłosny. Nasz bohater posiada manekina, z którym to rozmawia i ubiera go tak jak dziewczyna, w której się zabujał. Wszystkie próby nawiązania kontaktu z nastolatką nie wypalają bo popularny chłopak uderza do niej pierwszy. Koniec końców chłopakowi udaje się nawiązać dziwaczną relację z dziewczyną poprzez odwiedzanie jej rodziców i spędzanie z nimi czasu. Nadopiekuńcza matka zamartwia się o swojego syna co tylko jeszcze bardziej go wnerwia. Kiedy nasz bohater w końcu wznosi się na wyżynę odwagi i chce się umówić z koleżanka ta mu odmawia bo spotyka się już z popularnym chłopakiem. Dochodzi do szarpaniny i zamieszania. Popularny chłopak wyjawia sekret dyrektorki i naszego bohatera. Jakiś czas temu nastolatek zakochał się w innej koleżance ta go nie chciała. W kilka dni później znaleziono jej ciało w lokalnym jeziorze. Nikt nie ma pewności co się stało ale wszyscy podejrzewają nastolatka o morderstwo. To sprawiło, ze każdy trzyma się od niego z daleka. Z oczywistych powodów ta historia wstrząsnęła dziewczyną, która stała się nowym obiektem miłości bohatera. Dochodzi do konfrontacji pomiędzy nastolatkiem a dziewczyną. W efekcie kłótni chłopak popełnia samobójstwo a historia skupia się na jego matce. Pani dyrektor zaczyna widzieć i słyszeć ducha swojego syna. Jedynym sposobem na uspokojenie go jest odprawienie rytuału zaślubin przez szamana.

Matka udaje się na cmentarz w poszukiwaniu niedawni zmarłej dziewicy, która może stać się żoną syna. Mimo odprawienia odpowiedniej ceremonii syn nie jest zadowolony bo nie pasuje mu nowa współmałżonka. Z tego powodu pani dyrektor rozpoczyna poszukiwanie nowej partnerki dla syna. Wybór pada na dziewczynę, w której zakochany był nasz bohater. Pani dyrektor podstępem zaprasza uczennice do swego domu po czym morduje ją i chowa u siebie w piwnicy w drewnianej trumnie. Teraz wszystko powinno już być w porządku. Jednak matka zaczyna widzieć ducha zabitej dziewczyny. Szaman wezwany na pomoc odkrywa ciało zamordowanej a matka pozbawia się wzroku i ląduje w wariatkowie. Duch syna nie opuści jej już nigdy i para wspólnie spożywa posiłki.

hbo-asia-folklore-image-4-cr

Kolejna koreańska opowieść o duchach nie wprowadza zbyt wiele nowego do tamtejszego kina grozy. Mongdal jest jednak całkiem sprawnie wykonany a sama historia jest niezła. Nie ma tutaj zbyt wiele typowego straszenia, ale jest klimat i mamy okazję poobcować z okropnymi, chorymi ludźmi. Jest to efekt gry aktorskiej, która jest naprawdę dobra. Podczas oglądania tego odcinka Folkloru byłem na serio wściekły na matkę i jej okropnego syna.

Interesującym aspektem tego filmu jest coś co zachodniemu widzowi może nie rzucić się w oczy. Otóż Mongdal (몽달) to jeden z typów duchów ( gwisin귀신) występujących w koreańskiej kulturze. Jest to duch niezamężnego kawalera (w naszych czasach prawiczka), który z powodu samotności nie może zaznać spokoju w zaświatach. To sprawia, że szamani odprawiają rytuały zaślubin duchów podobne do tych przedstawionych w filmie. Z tego co czytałem na temat koreańskich duchów Mongdal zazwyczaj prześladuje swoją ukochaną z czasów, kiedy jeszcze żył. W kontekście filmu jest to o tyle interesujące, że duch chłopaka prześladuje wyłącznie swoją matkę a końcowa scena produkcji to przypomnienie momentu, w którym nastolatek mówi swojej matce, ze ją kocha. To w połączeniu z trochę dziwnym związkiem pomiędzy dwóją bohaterów tego odcinka Folkloru nadaje przerażającej historii jeszcze mocniejszy wydźwięk.

Mongdal jest bez najmniejszych wątpliwości w czołówce epizodów tego nietypowego serialu HBO. Historia trzyma w napięciu, ma całkiem niezłe momenty i prezentuje nam elementy obcej kultury. Towarzyszy temu dobre wykonanie i solidna gra aktorska.

Świetny pomysł na antologię

Ciekawe jest to, że Folklor jest antologią mocno powiązaną tematycznie. Mieszanka historii z różnych krajów Azji ma jeden wspólny mianownik, którym jest rodzina. Każda historia prezentuje nam jakiś aspekt familijnych więzi. Jest trochę o miłości matki do syna, która potrafi pokonać najpotężniejsze demony. Ta sama miłość zostaje jednak przedstawiona również jako obsesja prowadząca do morderstwa. Mamy opowieści i grzechach przeszłości i ich konsekwencjach. Te potrafią doprowadzić kogoś na skraj szaleństwa i do niezwykle okrutnej zemsty. W przypadku innych cierpienie z przeszłości nie musi się jednak przełożyć w powielanie zła. Jest także odrobinka na temat poświecenia dla rodziny. Może nim być praca w niezwykle trudnych warunkach, albo darowanie swojego życia w zamian za życie najbliższej nam osoby. Każdy z 6 odcinków tej produkcji kładzie zaskakująco duży nacisk na tematykę rodziny. Wychodzi to jednak całości na dobre bo zestawienie ze sobą historii i potraktowanie ich jako rożnych spojrzeń na te same problemy dodaje całości większej głębi. Nie wiem jednak czy było to celowe działanie twórców, czy tylko moja nadinterpretacja tego co oglądałem przez kilka godzin.

Połowiczny sukces

Folklor to połowiczny sukces. Jako antologia horrorów ta produkcja sprawdza się co najwyżej przeciętnie. Brakuje tu naprawdę strasznych historii, o których będziemy szeptać ze znajomymi. Sztampowe opowiastki o duchach i potworach nie zaskakują nas niczym nowym i naprawdę trudno tutaj o coś mrożącego krew w żyłach. Jednak program ten daje nam wgląd w kulturę i tradycje kilku odległych krajów. Nie jest to może rozbudowane spojrzenie na problemy trapiące mieszkańców Japonii, Singapuru czy Tajlandii, ale napotykamy rzeczy, o których mogliśmy wcześniej nie słyszeć. Z tej perspektywy Folklor wypada naprawdę dobrze i jest czymś dosyć oryginalnym. Ja ze swojej strony mam nadzieję, że doczekamy się kolejnej serii tego programu. Jest tutaj potencjał, który w rękach dobrych scenarzystów i sprawnych reżyserów może być wykorzystany w pełni. W końcu przydałby się nam jakiś godny następca Three… Extremes, a pierwszy sezon Folkloru na pewno nim nie jest.

Junji Ito Collection 01

Anime i horror to trochę ciężka sprawa. Osobiście jestem w stanie na palcach jednej ręki wyliczyć japońskie animacje, które mnie wystraszyły. Istnieje sporo niezłych antologii grozy ale większość z nich docenia się ze względów na walory estetyczne lub pomysły a nie z powodu nieprzespanych nocy. Dlatego informacja o tym, że historie japońskiego mistrza grozy – Junji Ito zostaną przeniesione na ekrany naszych telewizorów/ monitorów zaintrygowała mnie. W końcu Ito jest mistrzem gatunku i wiele z jego tworów mrozi krew w żyłach. Adaptacja tych historyjek to praktycznie gwarantowany sukces. Czy doczekałem się anime, które sprawi, że narobię w gacie?

Junji Ito to jeden z moich ulubionych autorów jeśli chodzi o horror. Japoński artysta potrafi świetnie połączyć horror psychologiczny z gore i porytymi obrazkami. Dzięki temu otrzymujemy coś więcej niż tylko typowe straszenie i jump scare co kilka minut. Ito serwuje nam historie, które siedzą w głowie długo po zamknięciu tomiku danej mangi. Próby ekranizacji twórczości mangaki kończyły się na różne sposoby. Pośród kilkunastu filmów bazujących na komiksach mistrza można znaleźć kilka perełek, które zostaną docenione przez fanów kina grozy. Niskobudżetowe produkcje nie przebiły się do mainstreamu i filmowcy zaprzestali prób adaptacji przerażających opowieści mangaki. Premiera anime Junji Ito Collection to okazja by zmienić ten stan rzeczy. Sukces tej antologii grozy to szansa na więcej przerażających seriali i potencjalny impuls do stworzenia kolejnych filmów bazujących na dziesiątkach świetnych historyjek jakie na przestrzeni lat stworzył Ito. Tylko czy ta seria anime jest godna godna naszej uwagi.

Junji Ito Collection to 12 odcinków antologii plus dwa epizody typu OVA. Ponad 6 godzin grozy ma pokazać nam najlepsze i najstraszniejsze historie jakie pojawiły się w głowie mistrza. Potencjał jest tutaj olbrzymi bo Ito ma w swoim dorobku masę mrożących krew w żyłach opowieści z kultowym The Enigma of Amigara Fault na czele.

Dlatego trochę zdziwiło mnie to, że pierwszy epizod poświęcony jest na adaptacje Souichi Convenient Curse. Jest to opowieść o dziwnym chłopaku o imieniu Souichi. Dzieciak ma manie wyższości, jest głupi, nieznośny i zna tajniki okultu dzięki czemu rzuca klątwy na każdego kto mu podpadnie. Taka kombinacja cech i umiejętności może prowadzić do tragedii. Jednak zamiast krwawej historii o nawiedzonym zabójcy korzystającym z laleczek voodoo otrzymujemy opowiastkę o niezdarnym, sfrustrowanym nieudaczniku. Całość to raczej mroczna komedia niż typowa opowieść grozy. Wynika to z tego, że Souichi nie jest typowym źródłem strachu. Nastolatek przypomina raczej typowego dziwaka, który uważa, ze świat go nie rozumie i nikt nie jest w stanie docenić jego geniuszu. Dodatkowo klątwy w wykonaniu Souichiego to raczej dziwaczne żarty niż sposoby na pozbycie się znienawidzonych osób. Jest to ciekawy zabieg i historia sama w sobie nie jest zła.

Junji Ito Collection

Problemem tutaj są dwie kwestie. Pierwsza i moim zdaniem ważniejsza jest to, że pierwszy odcinek anime wyznacza ton dla całej serii. Jeśli widz otrzymuje mieszankę komedii i grozy to zakłada, że pozostałe odcinki będą pod tym względem podobne. Brak krwi i zero gore, potworów i innych maszkar sprawia, że całość zdaje się być czymś co spokojnie mogą oglądać nawet młodsze osoby. Jednak twórczość Ito charakteryzuje się czymś kompletnie odmiennym i ta historyjka będzie najprawdopodobniej nie pasowała do reszty.

Drugą kwestią jest to, że Souichi to postać dobrze znana z mangi. W momencie czytania tego Souichi Convenient Curse mamy za sobą kilka historii z udziałem tego dzieciaka. Moim zdaniem ma to całkiem spore znaczenie bo czytelnicy komiksu mają okazję do lepszego poznania tej przedziwnej postaci. Powód dla którego Souchi ciągle ma w ustach gwoździe jest wytłumaczony w jeden z wcześniejszych historii. Podobnie jest z jego zachowaniem i tym jak bardzo różni się od reszty swojej rodziny. Anime nie informuje nas o tych kwestiach i cała historyjka traci na tym całkiem sporo.

Junji Ito Collection

Dopełnieniem odcinka jest krótka historyjka znana jak Hell Doll Funeral. Opowiastka trwa zaledwie 3 minuty i żywcem przenosi kilkanaście paneli z komiksu do świata anime. Mamy do czynienia z tragiczną chorobą, która zamienia dzieci w drewniane zabawki. Całość ma być trochę smutna i przerażająca ze względów wizualnych. Obserwujemy jak dziecko zamienia się w coś okropnego. Sam pomysł jest dość ciekawy i kolejne fazy mutacji córki bohaterów wyglądają naprawdę groteskowo. Jednak zarówno oryginalny komiks jak i ta adaptacja są zbyt krótkie żeby zrobić na kimś długotrwałe wrażenie. Jest to jeden z tych przykładów, gdzie Ito ma konkretny pomysł i serwuje go nam bez okrasy i dodatków.

Junji Ito Collection

Pierwszy odcinek Junji Ito Collection nie jest zbyt obiecującym początkiem dla antologii historyjek japońskiego mistrza grozy. Wynika to z tego, że horror znany z mangi gryzie się ze ze sposobem prezentacji w anime. Komiks z oczywistego powodu jest czarno-biały i wiele elementów pozostawionych jest naszej wyobraźni. Brak kolorów działa na korzyść mangi i sprawia, że zaprezentowane historie są nie tylko mroczniejsze ale trochę bardziej surrealne. Nie twierdzę, że nie da się z tym nic zrobić. W końcu adaptacja Uzumaki, Tomie i Long Dream całkiem skutecznie przeniosły panele komiksu na ekran. Sukces akurat tych produkcji wynika jednak z tego, że ich twórcy eksperymentowali z materiałem źródłowym i nie starali się stworzyć 100% kopii mangi. W przypadku anime jest trochę inaczej. Przerażający obrazek zostaje pokolorowany i do całości zostaje wprowadzony element ruchu. My nie mamy czasu dobrze przyjrzeć się potworności znajdującej się przed naszymi oczami itd.

To co mnie mocno zdziwiło to muzyka towarzysząca otwarciu serialu. Rockowe (nie znam się na muzyce) pierdzenie nie buduje klimatu opowieści grozy. Coś co ma przyprawiać nas o palpitację serca nie może kojarzyć się z muzyczką z Naruto czy Bleach. To po prostu sprawia, że Junji Ito Collection zalicza falstart.

Może mam zbyt wielkie wymagania? Może jestem jakimś rozwścieczonym fanbojem, który nie jest w stanie docenić tego anime? Wiem jednak, że pierwszy odcinek Junji Ito Collection zawodzi i martwi. Jako urodzony pesymista widzę fiasko całej produkcji i co za tym idzie jeszcze mniej adaptacji komiksów Ito. Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie. W końcu w moim zwęglonym sercu pozostaje jeszcze ziarenko optymizmu i jest szansa, że to anime się rozkręci. W końcu schemat antologii sprawia, że po jednym kiepskim odcinku może pojawić się pięć genialnych historyjek. Legendarne The Twilight Zone jest tego najlepszym przykładem. Jak już jesteśmy przy Twilight Zone to muszę przypomnieć o innym dziele Roda Sterlinga – Night Gallery. To była zacna antologia grozy, o której powinienem napisać jakiś dłuższy tekst.

Channel Zero – Candle Cove

Kilka tygodni temu napisałem całkiem pozytywny tekst na temat serialu, który pojawił się na SyFy. Channel Zero czyli próba przeniesienia miejskich legend epoki cyfrowej do świata telewizji. Wrażenia pisane na gorąco były niezwykle pochlebne i pokrywały się z innymi opiniami panującymi w internecie. Teraz po 6 odcinkach postanowiłem powrócić do tego tematu i na chłodno ocenić pierwszą serie produkcji o creepypasta.

Pierwsza seria cyklu Channel Zero zatytułowana była Candle Cove. 6 odcinków serialu bazowało na internetowym poście na temat tajemniczego programu, który każdy pamiętał z dzieciństwa ale w późniejszych latach nie dało się go wyszukać. Patent ten stał się bazą dla naprawdę mocnej historii grozy.

W uniwersum serialu Candle Cover było dziwną produkcją telewizyjną wyemitowaną w 1988 roku w małej mieścinie w stanie Ohio. Kukiełkowy serial o piratach skrywał w sobie jednak większą tajemnicę, którą poznajemy wraz z głównym bohaterem serii. Piracki program emitowany był w tym samym czasie, gdy fala brutalnych morderstw dzieci nawiedziła spokojne dotąd miasto. Wraz z zaprzestaniem emisji zakończyły się też zabójstwa dzieci. Brat bliźniak naszego bohatera był ostatnią ofiarą całego cyklu. Teraz po prawie 30 latach nasz bohater wraca na stare śmieci i chce rozwiązać zagadkę Candle Cove. Jednak wraz z jego przybyciem zapomniana przez wielu produkcja wraca na anteny lokalnej telewizji.

Pomysł na serial o tajemniczym programie telewizyjnym został zrealizowany w całkiem ciekawy sposób. Jestem zadowolony z tego jak wizja produkcji została zrealizowana i co najważniejsze kilka elementów produkcji mnie zaskoczyło. Jasne, że pośród 6 odcinków trafimy na słabsze epizody i całość nie jest zbyt równa w jakości. Docenić jednak trzeba masę pomysłów, z których znaczna część została zrealizowana w świetny sposób.

Największym atutem serialu jest jednak to jak bardzo przypominał mi on Silent Hill. Nie chodzi mi tutaj o żałosne filmy pełnometrażowe czy kiepskie komiksy, lecz kultowe gry o Cichym Wzgórzu. Po pierwsze bohater błąka się pomiędzy jawą a snem i zachowuje się tak jakby przebywał w stanie nieustannego koszmaru. Po drugie jest tutaj jakby wątek tworzenia własnego piekła – wpływu psychiki jednostki na to jakie widzi horrory. Nie będę spoilował na temat zakończenia produkcji ale powiem, że ostatni odcinek naprawdę oddaje ducha Silent Hill zarówno od strony wizualnej jak i tematyki produkcji.

Właśnie ostatni odcinek jest swego rodzaju rehabilitacją słabszych momentów programu. Koło 4 odcinka wydawało mi się, że seria nie zmierza w żadnym interesującym kierunku. Brakowało mi też potworów, które pojawiały się w trailerze. Spodziewałem się czegoś trochę innego od tego co zostało nam zaoferowane. Koniec końców muszę pochwalić zdolność do powstrzymywania się jaką niewątpliwe wykazali się twórcy. Zębowy stworek z Candle Cove to jeden z najnieprzyjemniejszych potworów jakie widziałem w horrorach. W serialu nie zostaje on nadużywany przez co każda scena w której się pojawia powoduje, ze po ciele przechodzą człowiekowi ciarki.

Channel Zero – Candle Cove okazało się naprawdę dobrym serialem. Sprawia to, ze już nie mogę doczekać się kolejnej serii. W 2017 roku pojawi się Channel Zero – No End House. Trailer nie robi na mnie takiego wrażenia jak to co zobaczyłem przed seansem z Candle Cove ale liczę, że będzie dobrze.

Scream Queens

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Scream Queens, byłem przekonany, że jest to kolejna chała. Z powodów niezależnych ode mnie zmuszony byłem obejrzeć jeden odcinek tego telewizyjnego dziwactwa. Przyznam się bez bicia, że wciągnąłem się w tą produkcję i w przeciągu tygodnia zaliczyłem cały pierwszy sezon horroro-komedii. Tylko czy przez przypadek nie padłem ofiarą syndromu sztokholmskiego?

Scream Queens opowiada o perypetiach grupy studentek należących do stowarzyszenia Kappa Kappa Tau. Organizacja ta powiązana jest z tajemnicą śmierci pewnej studentki, która podczas imprezy urodziła dziecko w wannie. Teraz po 20 latach od tamtej tragedii ktoś morduje dziewczyny należące do tego żeńskiego stowarzyszenia. Jakby było mało feministyczny dziekan uczelni chce za wszelką cenę zlikwidować samo Kappa Kappa Tau. Organizacja jest w końcu symbolem wszystkiego co złe – rasizmu, seksizmu. Oceniania ludzi po wyglądzie i znęcania się nad słabszymi. Z tego powodu w tym roku do elitarnego klubu przydzielone zostają studentki nie wywodzące się z zamożnych rodzin. W tym bohaterka serii Grace, której to matka przynależała 20 lat wcześniej do KKT. Czy Grace pozna przeszłość swojej mamy i ucieknie przed czerwonym diabłem zabijającym ludzi za pomocą piły spalinowej?

Scream Queens wpisuje się w popularne niegdyś horrory typu slasher i filmidła z lat 80. Mamy grupę młodych ludzi,tajemnicę z przeszłości, nieudolną policje i zabójcę na wolności. Całość to z jednej strony hołd dla filmów takich jak Krzyk, Heathers, Halloween czy Piątek Trzynastego. Z drugiej strony jest to parodia gatunku znajdująca się gdzieś pomiędzy Krzykiem a Strasznym Filmem. Jest to interesujące połączenia, które prowadzi do dość zaskakujących efektów.

Mamy nabijanie się ze stereotypów znanych z wszelkiej maści filmów. Daje to nam wyjątkową grupę bohaterów, którzy są jakby urwani z innej planety. Bohaterki nienawidzą się i uprzykrzają sobie życie na każdym kroku. Ludzie zachowują się tak jakby byli w filmie. Najlepszy przykładem tego jest scena, kiedy przyjaciele zatrzymują się żeby popatrzeć jak ich kompan jest mordowany. Słyszymy wtedy, że robią to aby oddać szacunek rozpruwanej osobie w należyty sposób. Wszystko jest trochę surrealne ale nie przesadzone tak jak większość parodii. Dodatkowo Scream Queens zahacza o poważne tematy i jakby przez przypadek informuje nas o problemie prześladowania w stowarzyszaniach takich jak Kappa Kappa Tau.

Efektem tego jest coś z jednej strony odrażającego. Nie czułem sympatii do żadnej z postaci, zwłaszcza próżnych bogaczy, dla których po trupach do celu było czymś dosłownym. Jednocześnie byłem zafascynowany tym co widziałem. Scream Queens jest wyciągiem ze wszystkich najgłupszych i nielogicznych elementów horrorów podniesionym do potęgi dziesiątej. Jest w tym coś magicznego.

Tym co mnie jednak najbardziej przyciągało do całej produkcji jest masa nawiązań do klasyki gatunku. Praktycznie w każdym odcinku pojawia się kilkanaście elementów, które bez problemu powiążemy z innymi filmami. Od scen inspirowanych Psychozą po drobne elementy w tle wyjęte w prost z lipnych straszaków jak Sleepaway Camp. Jest to uczta dla fana horrorów i z przyjemnością wysłuchiwałem najgłupszych dialogów w historii telewizji by wyłapać ukłon w stronę klasyków.

Innym elementem przemawiającym za Scream Queens jest muzyka. To co słyszymy podczas kolejnych epizodów to po prostu poezja. Czułem się tak jakby ktoś dorwał się do moich starych kaset magnetofonowych jakie nagrywałem na szkolne imprezy. TLC, Backstreet Boys czy Bone Thugs-N-Harmony to tylko kilka z zespołów jakie usłyszymy podczas kolejnych scen. Moim osobistym faworytem jest scena z Everybody (Backstreet’s Back) najpopularniejszego boysbandu lat 90. To trzeba samemu obejrzeć:

Jedna rzecz do której muszę się przyczepić to ilość odcinków. Pierwszy sezon serialu to 13 epizodów. Jest to zdecydowanie zbyt dużo jak na produkcje tego typu i pewne rzeczy ciągną się niemiłosiernie plus całość ma nieznośnie powolne tempo. Można się spierać, że jest to celowy zabieg jeszcze bardziej wzmacniających absurdalny charakter całości. Uważam jednak, że zamknięcie się w 10 odcinkach dałoby lepszy efekt i wyeliminowałoby wszystkie dłużyzny. Oczywiście to tylko moje niepotwierdzone niczym zdanie.

Może padłem ofiarą nostalgii do czasów mojego dzieciństwa, może uznaje chałturę za coś godnego uwagi. Jestem jednak oczarowany Scream Queens. Jest to o tyle dziwne, że zazwyczaj kiedy tak bardzo nienawidzę bohaterów jakiegoś serialu to po prostu go sobie odpuszczam. Tutaj jednak inne elementy przykuły moje pośladki do siedzenia. Mam świadomość, że nie jest to produkcja dla wszystkich. Radziłbym jednak dać temu szmelcowi szansę.

Scream Queens to taka dziwaczna podróż do odległych lat 90. Całość jest swego rodzaju karykaturą tego okresu i jednoczenie nabija się z horrorów. Nieznośne postacie, głupota i masa kiczu mają swój urok, który może się spodobać. Sam muszę uporządkować myśli dotyczące tej produkcji. Czułe jednak, że z okazji straszdziernika muszę coś o tym serialu napisać.

Wrażenia po pierwszym odcinku Channel Zero

Od czasu do czasu słyszymy jak jakiś kaznodzieja, ksiądz czy inny ekspert krzyczy o tym jakim zagrożeniem dla dzieci jest telewizja. „Pokemony w służbie szatana” czy „Teletubisie kradną dusze twojego dziecka” i inne podobne hasła brzmią co najmniej zabawnie. Czasami jednak zastanawiam się co jeśli byłoby w tym trochę prawdy. Jak wyglądałby program telewizyjny w którym skrywałoby się zło w najczystszej postaci? Na to pytanie stara się odpowiedzieć nowy serial stacji SyFy. Tylko czy nadawca kojarzący się z syfem może mieć w swojej ofercie coś godnego uwagi?  

Pierwszy odcinek Chennel Zero zaczyna się od bardzo dziwnej i surrealnej sceny. Poznajemy w niej naszego głównego bohatera, którym jest Mike. Jest on znanym dziecięcym psychologiem, który opublikował niedawno swoją najnowszą książkę. W trakcie telewizyjnego wywiadu zaczynają padać coraz dziwniejsze pytania z których dowiadujemy się, że Mike miał brata bliźniaka. 28 lat wcześniej brat naszego bohatera wraz z grupą innych dzieci zaginął. Ze zdarzeniem tym wiąże się seria makabrycznych morderstw. Chwilę później Mike otrzymuje dziwny telefon i ekipa nagrywająca ten segment programu zamienia się w manekiny. Ten początek dobrze oddaje charakter pierwszego odcinka serialu. Reszta z ponad 40 minut programu poświęcona jest powrotowi naszego bohatera do rodzinnego domu po to by rozwiązać zagadkę sprzed prawie trzydziestu lat. Oczywiście żeby nie było zbyt łatwo to wygląda na to, że wraz ze swym powrotem Mike obudził duchy dawnej zbrodni.

Bez zagłębiania się zbytnio w to co pojawia się w pierwszym odcinku skoncentruje się na interesujących moim zdaniem aspektach tej produkcji. Całość wydaje się krążyć wokoło tajemniczego telewizyjnego programu dla dzieci. W kilku scenach widzimy fragmenty tej produkcji i po prostu czuć, że jest z nią coś nie tak. Może to tylko efekt złowieszczej muzyki, ale jako dziecko pewnie miałbym po tej produkcji koszmary. Całkiem interesujące jest też to co dowiadujemy się o naszym bohaterze. Nie tylko kwestie związane z jego dzieciństwem ale i obecną sytuacją. Na razie mamy tajemnicę na tajemnicy wymieszaną ze złowrogim tonem koszmaru na jawie. To co widzimy podczas Ostatnim elementem jest podróż w czasie i element nostalgii. Część pierwszego odcinka odbywa się w 1988 roku i serwuje nam pierwsze poszlaki na temat tego co dokładnie się wtedy wydarzyło. Sekwencje te sprawiają, że na myśl przychodzą mi skojarzenia z pierwszym sezonem True Detective. Chodzi tu głównie o posępność materiału. Zamiast nostalgii do lat 80. rodem ze Stranger Things mamy tu coś mrocznego chociażby z powodu tego jak przedstawia się tutaj dzieci. Dodatkowo serial uderza w największy lęk wszystkich rodziców. Obawa o losy swojego potomstwa spędza ludziom sen z powiek bez istnienia potworów i kanałów nadających dziwny sygnał telewizyjny.

Channel Zero w planach ma być serialem antologią w stylu produkcji takich jak American Horror Story. Pierwszy sezon produkcji składać ma się z 6 odcinków skupiających się na historii zwanej Candle Cove. Nazwa ta może kilku osobom skojarzyć się z czymś dość popularnym w internecie. Pierwszy sezon Channel Zero bazuje bowiem na popularnej historyjce z gatunku creepy pasta. Te popularne, współczesne, wirtualne miejskie legendy przedarły się do telewizji. Zobaczymy jak w praniu sprawdzi się przenoszenie czegoś co na dłuższą metę jest bardzo głupie. Z mojego doświadczenia prawie każda creepypasta charakteryzuje się solidną atmosferą, która prowadzi do bardzo kiepskiego finału. Mam nadzieję, że tak nie będzie w tym przypadku.

Zwłaszcza że pierwszy ep serwuje nam smakołyki w postaci świetnych straszaków. Mamy coś przezabawnego wyglądającego jak spora czaszka w czarnym kostiumie i czarnym kapeluszem. Przyznam że to stworzonko wygląda głupio. Z kolei to co zdaje się być najmocniejszym elementem produkcji pojawia się na ekranie jedynie przez chwilkę. Mamy człekopodobne stworzenie zbudowane z zębów. Stworzenie to wygląda tak że aż ma się ciarki na plecach. Może to wynik mojego paranoidalnego lęku, że stracę wszystkie zęby w dziwnych okolicznościach. ( Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że koszmary i schizy zaczęły się po tym jak w wyniku nieszczęśliwego wypadku odstrzelono mi część trzonowców). W każdym razie stworzenie to budzi we mnie niepokój i obrzydzenie na miarę trypofobii.

Potencjał pierwszego odcinka Channel Zero jest naprawdę olbrzymi. Zazwyczaj z rezerwą podchodzę do wszelkiej maści telewizyjnych horrorów. Większość przerażających seriali mnie mocno zawodzi i jedynie kilka odcinków Masters of Horror ( w tym Imprint, który nie został wyemitowany ze względu na zbyt mocne sceny) zrobiło na mnie wrażenie. Produkcja kanału SyFy ma jednak szansę na bycie czymś solidnym. Mam taką nadzieję bo wtedy zaimplementowana na YouTube funkcja auto play przydałaby mi się na coś. Na Channel Zero natrafiłem bowiem przez zupełny przypadek podczas oglądania trailerów kolejnych crapowatcyh horrorów jakie mają pojawić się na Amazonie.

Nie wiem czy 6 odcinków Candle Cove przełoży się na świetną historię grozy. Jestem jednak pewny, że warto dać temu serialowi szansę. Początek tej przygody jest naprawdę interesujący. Jeśli ktoś lubi oglądać mroczne rzeczy i nie jest uczulony na potwory lub przemoc w stosunku do dzieci to może śmiało odpalić.

Wrażenia z całego sezonu możesz przeczytać tutaj.

Kagewani

Jako dziecko należałem do osób w znacznym stopniu ukształtowanych przez fenomen serialu „Z Archiwum X” Tak samo jak agent Fox Mulder chciałem wierzyć w istnienie nadnaturalnych zjawisk. Dlatego w podstawówce wraz z kumplami założyłem agencję do badania rzeczy nadzwyczajnych. Z naszych przedsięwzięć nie wyszło zbyt wiele ale lekkie zainteresowanie tematyką zjawisk paranormalnych pozostało mi do dzisiaj. Dlatego też serial animowany skoncentrowany na tajemniczych stworzeniach musiał być czymś co trafi w mój gust. Kagewani okazało się jednak zaskakująco dobre i z okazji premiery drugiego sezonu tego anime, postanowiłem coś o nim napisać.

kagewani-2

Kagewani opowiada o tajemniczych zdarzeniach dziejących się na co dzień na świecie, gdzie zaczęły pojawiać się dziwne stworzenia. Wstępem do całej historii jest nagranie wideo odnalezione przez tajemniczego doktora Banba. Filmik prezentuje wyprawę grupy dokumentalistów, starających się tworzyć materiał na temat dziwnego stworzenia. Historia ich wyprawy służy nam jako wprowadzenie do dorobku życia głównego bohatera jakim jest badanie tego typu spraw. Mamy budowę jakiejś większej tajemnicy i powiązania jej z Banbą, który ma tajemnicze znamię na jednej ze skroni.

d8covZL
Fajny pyszczek.

Swoją strukturą Kagewani przypomina trochę produkcje takie jak Z Archiwum X czy Fringe. Mamy zabawę w tak zwanego potwora tygodnia. Każdy odcinek przedstawia inną bestię i związaną z nią historię. Tym co łączy ze sobą kolejne odcinki jest jeden bohater i pewna tajemna organizacja. Przynajmniej takie wrażenie sprawia kilka pierwszych odcinków. Później mamy już konkretną historię, która łączy wszystko w całkiem interesującą całość. Poznajemy trochę lepiej historię pojawiającego się w każdym odcinku doktora Banby a także dowiadujemy się więcej na temat przyczyny istnienia potworów.

Nie wspomniałem jeszcze o bardzo ważnym elemencie wpływającym na moje pozytywne odczucia co do tego anime. Chodzi tu o to, że każdy z odcinków serialu trwa zaledwie 8 minut. Samo w sobie nie ma to większego znaczenia. W przypadku Kagewani udało się jednak upchnąć w tym czasie sporo materiału. Nie mamy dłużyzn i dziwacznych przestojów tylko po to by wypchać czas antenowy. Jednocześnie widz nie ma wrażenia, że akcja toczy się zbyt szybko i produkcja mogłaby skorzystać z bardziej typowego formatu. 8 minut okazuje się idealnym czasem do wprowadzenia tajemnicy, zaprezentowania nam potwora i zapodania satysfakcjonującego finału. Wychodzi to najlepiej w przypadku początkowych odcinków prezentujących historie nie powiązane ze sobą bezpośrednio. Pozwala to na przejście praktycznie od razu do akcji bez zabawy w lepsze poznawanie postaci czy ich motywacji.

[SakuraAnimes]_Animakai_Kagewani_-_01.mkv_snapshot_04.26_[2015.10.04_17.24.24]
Interpunkcja!

Same bestie są naprawdę różnorodne i interesujące. Mamy stworzenia oparte na legendach o dobrze znanych nam stworach jak Yeti czy monstrum z Loch Ness. Obok nich pojawia się także masa tworów wyglądających jak nieudane eksperymenty biologiczne. Najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że każda z kreatur wyróżnia się od reszty sposobem polowania na swoje ofiary. Dzięki temu nie sztampowego schematu działań bestii. Jedno ze stworzeń wyczuwa ciepło, inne jest niewidzialne lub zastawia pułapki. To sprawia,że kilkuminutowemu seansowi towarzyszy spora dawka napięcia.

Kagewani wyróżnia się spośród innych serii poświęconych tematyce grozy także swoim stylem graficznym. Na pierwszy rzut oka animacja wygląda jak efekt nieudolnej rotoskopii. Chwilę później zauważamy, że wszystko jest zbyt statyczne. Trochę tak jakby zaserwowano nam jeden z „ruchomych” komiksów w stylu Dead Space. W efekcie tego anime wygląda trochę szkaradnie. Jednocześnie to wrażenie nienaturalnego poruszania się postaci świetnie buduje atmosferę i uczucie oglądania czegoś naprawdę dziwnego. Taka stylistyka nie nadaje się do zbyt wielu rzeczy ale w tym wypadku pasuje idealnie do koncepcji serialu. Kartonowe wycinki pomalowane akwarelami mogą człowieka na początku odrzucić ale koniec końców są jednym z silniejszych elementów Kagewani. Podobny styl graficzny sprawdził się w przypadku Yami Shibai innej serii krótkich opowiastek grozy, która współdzieli z tym tytułem autorów.

Przyznam się, że pierwszy odcinek serialu mnie nie porwał. Druga historyjka, gdzie mamy wyprawę górską była zdecydowanie ciekawsza ale to dopiero odcinek o dziwnych wodnych stworzeniach sprawił, że zainteresowałem się tym anime. W wypadku tej produkcji początek jest zdecydowanie słabszy od tego co się dzieje dalej.

Kagewani to anime które mogę bez chwili zastanowienia polecić każdemu kto lubi historyjki grozy i opowiastki bazujące na miejskich legendach. Produkcja ta może nie wygląda najlepiej ale sprawdza się idealnie jako chwilka horroru przed snem. Dodatkowo serial dostępny jest za darmo na Crunchyroll, więc obejrzenie Kagewani będzie nas co najwyżej kosztowało kilka minut z naszego życia.

Ash vs Evil Dead – wrażenia po pierwszym odcinku

Nasz ulubiony horrorowy bohater wraca w samą porę na Halloween. Dzieje się tak za sprawą premierowego odcinka wyczekiwanego serialu Ash vs Evil Dead. Tylko czy po ponad 20 latach od ostatniego filmu o przygodach Asha Williamsa serial jest w stanie spełnić pokładane w nim oczekiwania?

Akcja tej produkcji dzieje się mniej więcej 30 lat po wydarzeniach z poprzednich filmów. Mamy pewność, że produkcja jest kontynuacją Evil Dead 2 bo zdarzenia z tego tytułu wypomniane są w premierowym odcinku. Nie mam pewności czy Army of Darkness jest traktowana jako cześć losów bohatera. Ash nie wspomina nic o wizycie w średniowieczu by zwalczać armię demonów. Nie jest to jednak dowód na to, że serial nie kontynuuję również fabuły filmu z 1993 roku. Może postać grana przez Bruce’a Campbella nie chce wspominać o swojej wizycie w średniowieczu w obawie o to, że nikt w to nie uwierzy.

W każdym razie podstarzały Ash mieszka w przyczepie kempingowej i pracuje w supermarkecie. Koleś zapomniał już praktycznie o wcześniejszych starciach z demonami i trupiakami. Wszystko wydaje się być spoko aż do momentu, kiedy bohater zaczyna widzieć potworne twarze i zostaje poinformowany, że pora na kolejną rundę walki ze złem. Wszystko to jest efektem głupiej wpadki jaka zdarzyła się Ashowi kolejny raz. Nie najbystrzejszy bohater powinien raz na zawsze pozbyć się swojej kopii Necronomiconu. Mężczyzna tym razem decyduje się nawiać zamiast przeciwstawić się złu. Postanawia wpaść do roboty by zgarnąć wypłatę i wyruszyć tam gdzie demony go nie dopadną. Mniej więcej w tym samym czasie para policjantów zostaje wezwana do pewnego mieszkania w związku z jakimiś awanturami. Miejsce to okazuje się być opętane przez złe moce. My mamy okazję poznać jedną z bohaterek serialu. Szykuje się na to, że tym razem Ash będzie miał całą grupę osób służących mu z pomocą. Poza policjantką, która na razie nie odgrywa jeszcze ważnej roli mamy także młodego kumpla z pracy bohatera i jego koleżankę. Chłopak jest zafascynowany Ashem i widzi w nim bohatera. Dziewczyna o głosie ropuchy natomiast potrzebuje pomocy bo coś złego dzieje się w jej rodzinnym domu. Dwójka ta prosi Asha o pomoc i mamy okazję zobaczyć kilkuminutową jatkę, podczas której „król” wraca do formy. Koniec epa i trzeba czekać tydzień na kolejną dawkę Martwego zła.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to klimat. Premierowy odcinek serialu świetnie łączy w sobie elementy komediowe ze sporą ilością gore. Jest dekapitacja, odstrzeliwanie głów, odcinanie rąk a obok nich slapstickowy humor. Miszmasz ten wychodzi całkiem zgrabnie i przypomina nam dlaczego Army of Darkness jest genialnym filmem. Bruce Campell w roli Asha jest tak samo charyzmatyczny jak zawsze. Może to moja słabość do tego aktora ale uwielbiam go w każdej roli. Jednak to postać zawadiackiego pogromcy zła jest tym co zapewni Campellowi miejsce w panteonie horrorów. Stary Ash ma swoje świetne momenty i przez wszystkie lata nie zmądrzał nic a nic ale dalej jest pewny siebie. Najlepszy dowodem na to jest otwarcie odcinka, gdzie widzimy jak jednoręki mężczyzna wychodzi na podryw. W odcinku pojawiają się także cacuszka jakimi Ash rozprawia się z demonami. Zarówno montowana na nadgarstku piła spalinowa, siekiera jak i strzelba „Boomstick” kończą żywota paru trupiaków. Najlepszą sekwencją gore odcinka jest jednak to co dzieje się w nawiedzonym domu. Shotgun, pistolet plus odwrócona tyłem do przodu głowa trupiaka to zabójcze combo.

Nie jestem do końca przekonany co do nowych postaci. Młody chłopak zapatrzony w Asha może zagwarantować kilka dobrych komediowych sytuacji. Dziewczyna wkurza mnie swoim głosem ale może z czasem się wyrobi. Policjanta może być całkiem fajną postacią jeśli twórcy nie postawią zbytnio na jakiś dramat z jej udziałem. Ogólnie jeśli każdy z bohaterów dostarczy Ashowi materiału do żartów i durnych tekstów to będę zadowolony.

Trochę szkoda że pierwszy odcinek to tylko niecałe 40 minut. Chciałoby się zdecydowanie więcej ale przyznać trzeba, że w czasie tym upchnięto sporo dobrej akcji i zaserwowano fanom to czego oczekują po Evil Dead. Co ciekawe po emisji odcinka zaoferowano nam kilka minut materiału making of. Mamy tam okazję zobaczyć kilka bajeranckich efektów specjalnych. Twórcy starają się do produkcji upchnąć tyle tradycyjnych sztuczek ile się tylko da. Dzięki temu aktorzy spryskiwani są litrami sztucznej krwi. Obok tego pojawia się oczywiście przeklęte CGI. Trochę nie pasuje ono do całej reszty i rzuca się w oczy. Zakładam jednak, że nic innego nie dało się w tej sytuacji zrobić. Mam tylko nadzieję że w kolejnych odcinkach będzie jak najwięcej praktycznych efektów specjalnych i jak najmniej „komputerowej” krwi.

Ash vs Evil Dead zapowiada się naprawdę smakowicie. Pierwszy odcinek narobił mi chęci na więcej. O tym jak duże nadzieje wszyscy pokładają w tej produkcji świadczy to, że zamówiony już został drugi sezon serialu. Jaram się strasznie i liczę, że czeka nas masa odcinków i koniec końców coś w rodzaju fajniejszej wersji Supernatural. Ash i spółka mają potencjał na te 10 czy 11 sezonów i walkę z wszelkimi stąpającymi po ziemi maszkarami. Teraz trzeba jednak czekać cały tydzień na drugi epizod. Gorąco zachęcam do oglądania i gadania o tej produkcji tak by ludzie ze Starz wiedzieli, że puszczenie tego cudeńka było dobrą decyzją.

Heroes Reborn – wrażenia po pierwszym odcinku

Kiedy w 2006 roku zaczynałem swoją przygodę z serialem Heroes byłem pełen nadziei. Lost pokazało że da się zrobić nietypowy serial, który przyciągnie do siebie rzesze ludzi. Biznes z filmami o superbohaterach powoli się rozkręcał. Niestety dość szybko się zawiodłem i w pewnym momencie odpuściłem sobie produkcje stającą się z odcinka na odcinek coraz większym szmelcem. Dlatego też 9 lat później jestem bardzo sceptycznie nastawiony do Heroes Reborn. Jednak z jakiegoś głupiego powodu zdecydowałem się przekonać o tym jak bardzo źle ( lub dobrze) wypada powrót do zapomnianego przez świat serialu.

Heroes Reborn jest taką jakby kontynuacją trwającego cztery sezony serialu Heroes. Przynajmniej takie wrażenie sprawiają pierwsze dwa odcinki. Trwający półtorej godziny epizod jest jednak w głównej mierze wprowadzeniem do nowej historii dziejącej się kilka lat po wydarzeniach z tamtego serialu. Skupiamy się na nowych postaciach ale powraca także jeden z głównych bohaterów poprzednich serii. Noah Bennet – tajny agent i ojciec cheerleaderki granej rzez Hayden Panettiere wraca ale cierpi na jakąś amnezję. W każdym razie fabuła serialu opiera się na tym, że kilka lat wcześniej doszło do ataku terrorystycznego za który odpowiedzialni mają być ludzie obdarzeni mocami. Owocem tego jest panika wśród populacji i stygmatyzacja grupy nadludzi. Dodatkowo ktoś ich porywa i zabija. Jakby tego wszystkiego było mało to mamy jeszcze wątek jakiegoś wielkiego wydarzenia, które ma być przyczyną wszystkiego co się dzieje na świecie. Pierwsze dwa odcinki to masa pytań i niejasności, które teoretycznie mają wciągnąć nas w fabułę serialu.

Mamy kwestę tego kto dokonał zamachu terrorystycznego, co skrywa tajemnicza organizacja, kto motywuje do działania zabójców, o co biega z czarnymi plamami które mają związek z jakimś tam wydarzeniem do którego ma dojść i czego nie pamięta Noah Bennet. Wszystko niby spoko ale straciłem 90 minut na to by nie dowiedzieć się praktycznie niczego wartościowego.

Pierwszy odcinek wprowadza masę postaci. Dzieciak obdarzony mocą teleportacji tego co dotknie, Japonka potrafiąca się przenosić do gry MMO, dwóch zabójców polujących na nadludzi, jakaś baba starająca się okraść kolesia, mężczyzna poszukujący swojej siostry, koleś z dylematem czy chce udawać superbohatera w masce luchadora. Wątków jest cała masa i każdemu z nich poświęcone jest kilka minut uwagi tak by dotrzeć do jak największej grupy ludzi. W końcu w całej masie bohaterów na pewno da się znaleźć kogoś kto przypadnie nam do gustu??? Niestety tak nie jest. Postacie wydają się strasznie sztampowe i nieinteresujące. Co najgorsze miałem wrażenie, że są gorszymi kalkami tego co w serialu już było wcześniej. Najgorszym tego przykładem jest Miko – czyli dziewczyna z kataną. Wydaje się ona lipnym substytutem Hiro z oryginalnej serii. Dziewczyna jest Azjatką, ma lipnego pomocnika i wymachuje kataną. Niestety nie jest zbyt zabawna i brak jej uroku pucołowatego Masi Oki.

Najgorszym elementem całości są sceny odbywające się w rzeczywistości wirtualnej. Jestem w stanie przetrwać nudną resztę ale to co tam widziałem zachęcało mnie do wyłączenia telewizora. Po pierwsze od strony graficznej prezentuje się to jak cutscenki z epoki PlayStation 2. Sceny akcji w wirtualnej wersji świata są po prostu lipne. Nie chodzi tu nawet o porównanie z wariactwami w stylu Bayonetty ale nawet jakieś gry free to play potrafią pochwalić się lepszą animacją. Jeśli segmenty tego typu mają stać się czymś normalnym w tym serialu to ja odpadam.

Poza tym mamy jeszcze nudę. Fabuła teoretycznie ma potencjał ale zabawa w wydarzy się coś ważnego i wszyscy jesteście specjalni z jakiegoś powodu może się sprawdzić tylko gdy mamy do czynienia z interesującymi postaciami. Niestety najbardziej ciekawy bohater – koleś w płaszczu z monetą jest w całości przez jakieś dwie minuty. Noah Bennet mógłby pociągnąć całość gdyby nie lipny i oklepany wątek amnezji, który służy tylko by do całej sterty dorzucić kolejną tajemnicę. Jest jeszcze kwestia niesympatycznych i wnerwiających postaci. Na czele tego stoi zabójczyni z duetu eliminującego nadludzi. Babka jest strasznie wkurzająca, jej motywacja żałosna i liczę na jej szybką śmierć ( w serialu a nie prawdziwym życiu).

Pierwszy sezon Heroes był czymś całkiem fajnym i od samego początku chciało się to oglądać. Później serial zaczął w zastraszającym tempie tracić na jakości i twórcy po prostu robili sobie jaja z widzów. Nowy program nie wydaje się być tak tragiczny jak dalsze sezony oryginalnej serii. Nie ma jednak w nim tego czegoś co zachęcało by do oglądania na bieżąco.

Zwrócę też uwagę, że motyw z rejestracją mutantów czy jak kto tam woli nadludzi przypominał mi trochę Infamous Second Son i X-Men. Nie ma w tym nic złego ale bez interesujących postaci których losy będą obchodzić widzów nie da się stworzyć produkcji o biednych uciemiężonych „obcych”.

Z tego co rozumiem to w kolejnych odcinkach Heroes Reborn czeka nas więcej powrotów i nawiązań do oryginalnego serialu. Trudno mi powiedzieć czy to dobrze czy źle. Nie chcę na pewno widzieć czegoś takiego jak scenka z premierowego odcinka. Dosłownie na jedną minutę pojawia się koleś z oryginalnego serialu. Wypowiada on z dwa zdania po czym zostaje zabity. Jeśli występy gościnne poprzednich „herosów” mają się do tego ograniczać to lepiej jest kompletnie się odciąć od poprzedniego programu.

Zastanawia mnie czy produkcja ta dotrze do ludzi, którzy nie mieli styczności z oryginalnym serialem. Niby ma być to coś co jest w stanie stać na własnych nogach. Jednak już w pierwszych epizodach pojawia się masa rzeczy do których pełnego zrozumienia przydałaby się wiedza o wcześniejszych sezonach produkcji. Osobiście dam Heores Reborn jeszcze szansę. Nie wydaje mi się jednak by była to produkcja warta zachodu. Żyjemy w czasach gdy w telewizji jest masa świetnych seriali. Nie ma miejsca na średniaki do których nowa wersja Heroes najprawdopodobniej należy.

Dragon Ball Super – wrażenia po drugim odcinku

Od premiery Dragon Ball Super minął już tydzień. Przyszła więc pora na drugi odcinek kontynuacji najbardziej kultowego anime w historii. Z tej okazji postanowiłem poświęcić kilka minut by opisać drugi epizod nowej sagi Dragon Ball i przedstawić swoją opinię na temat tego co się dzieje.

Po pierwszym odcinku skoncentrowanym na rodzinie Goku, drugi ep poświęcony zostaje Vegecie. Pierwsza połowa półgodzinnego show opowiada o wyciecze księcia planety Vegeta wraz ze swoim dzieckiem (Trunks) i Bulmą. Rodzinka wybrała się na urlop do parku rozrywki. Mamy całkiem sporo zabawnych scen, gdzie książę Saiyan jest zły. Zamiast treningu by stać się najpotężniejszą istotą we wszechświecie musi on się bawić ze swoim dzieckiem. Jakie to nieludzkie męczarnie musi on przeżywać podczas obżerania się lodami i jazdy ciuchcią. Po zabawi przychodzi oczywiście pora na posiłek. Jak przystało na kosmitów z odległej planety, nasi bohaterowie mają komicznie olbrzymi apetyt. Oczywiście wszystko co dobre nie może trwać wiecznie i Vegeta rezygnuje z zabawy na rzecz treningu.

Druga połowa epizodu to kolejne perypetie Beerusa i jego sługi. Wredny kot dalej jest głodny, śpiący i z nudów rozwala planety. Tym razem jednak dowiadujemy się trochę więcej o nim. Kot ma prorocze sny, w tym ten o bogu super Saiyan. Postać ta ma zapewnić mu odrobinę rozrywki. Beerus szykuje się na całkiem interesującego przeciwnika. Po pierwsze kot wydaje się być dość zabawną postacią i nie wygląda na kogoś kompletnie złego. Jest to szokujące bo na razie za każdym razem gdy kot pojawia się w odcinku niszczy on jakąś planetę. Mam jednak w stosunku do niego kompletnie inne odczucia niż miało to miejsce przy Freezie, który też lubował się w wysadzaniu planet. Zobaczymy jak postać ta zostanie rozwinięta w kolejnych epach. Jeśli dale będzie to leniwy, łasy na słodycze kot o nieziemskich mocach to nie mogę doczekać się konfrontacji z Goku. Przecież nikt inny nie może być bogiem super Saiyan.

Drugi odcinek nowego serialu trzyma się tej samej zasady co swój poprzednik. Mamy pokazanie postaci w typowym środowisku bez jakiegokolwiek zagrożenia. Daje to okazję do sporej ilości humorystycznych scen. Z drugiej strony przybliżany jest nam także bad guy. Formuła ta mi się podoba ale nie wiem jak długo można ją ciągnąć. Po kilku odcinkach czegoś takiego ludzie mogą mieć dosyć i będą żądali akcji. Osobiście wolałbym cały odcinek poświęcony na sytuacje z codziennego życia bohaterów. Prawdą jest, że Dragon Ball Super jest jednym z nielicznych anime, które mogą sobie na to pozwolić. Główne postacie znamy bardzo dobrze i zżyliśmy się z nimi przez te paręset odcinków poprzednich serii. Pozwala to twórcom na zabawę z formułą na która nowe serie nie mogą sobie pozwolić. Szkoda tylko, że wiele postaci w tym kilku moich ulubieńców nie zostało jeszcze wcale pokazanych. Nie mogę się doczekać na odcinek poświęcony Krilanowi albo Yamchy.

Drugi epizod Dragon Ball Super oceniam pozytywnie. Nie było już takiej podniety jak w przypadku pierwszego epa ale i tak jestem zadowolony. Komediowe elementy przypominają mi stare dobre czasy. Nie mogę się jednak doczekać kiedy przez 10. tygodni będę oglądał ładowanie jakiegoś super ataku. Nie ma jednak czego się obawiać. Pewniakiem do tego nie dojdzie i nowa seria anime utrzymana będzie w tempie jakie zaprezentowano przy Dragon Ball Kai. Najgorsze jednak że teraz czeka mnie cały tydzień czekania na trzeci odcinek.