The Virgin Psychics – japońskie American Pie z mocami nadprzyrodzonymi

Sion Sono jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Japoński twórca w swych filmach bardzo często podejmuje się ciężkiej tematyki. Sono podchodzi do mrocznych tematów w niezwykły sposób, co owocuje obrazami takimi jak Love Exposure czy Strange Circus. Kto inny potrafiłby stworzyć hip-hopową operę, chory horror o skutkach przemocy w rodzinie i poruszający film o fotografującym kobiece majtki synu księdza? Jak dotąd nigdy nie zawiodłem się na żadnym tworze tego artysty. Kiedyś jednak każdy musi się potknąć.

Przynajmniej takie miałem wrażenie gdy zacząłem czytać na temat The Virgin Psychics. Po pierwsze, filmidło z takim tytułem musi być tandetną szmirą. Po drugie jest to kinowa wersja telewizyjnego serialu bazującego na popularnej mandze. Innymi słowy mamy do czynienia ze skokiem na kasę. No bo jakoś trudno mi uwierzyć, że Sion Sono zakochał się w komiksowej historii. W końcu odpowiada on za wspomniany serial, nakręcił film telewizyjny i teraz zabrał się za film kinowy. W każdym razie jako osoba nie obeznana z materiałem źródłowym już na wstępie obawiałem się o jakość tego tytułu. Z drugiej strony Sion Sono już nie jeden raz poradził sobie z adaptowaniem komiksów i powieści.https://www.youtube.com/embed/ntYowWH8W2Q

Opisanie fabuły tej produkcji może być trochę skomplikowane. Nie chodzi o to, że jest to jakaś wielowątkowa, rozbudowana historia. Problemem jest tutaj głupota głównego wątku. Nasz główny bohater – młody chłopka imieniem Yoshiro poszukuje swojej drugiej połówki. Koleś dręczony jest przez wizje spotkania się z dziewczyną, z która miał telepatyczny kontakt jeszcze przed swymi narodzinami. Yoshiro jest jednak mocno napalonym chłopakiem i pewnego wieczoru postanawia się ze sobą zabawić. Rozrywkę chłopakowi przerywa dziwne, niebieskie światło płynące z kosmosu. Następnego dnia nasz bohater budzi się z umiejętnością czytania myśli innych ludzi.

W tym momencie możemy wyobrazić sobie zarys komedii w stylu „Czego pragną kobiety”. Jednak The Virgin Psychics idzie o kilka kroków dalej. Yoshiro okazuje się jedną z kilku osób posiadających nadprzyrodzone umiejętności. Bohater wraz ze starym zboczeńcem, kolesiem chcącym podglądać przebierające się dziewczyny i paroma innymi równie interesującymi postaciami zakłada drużynę superbohaterów, która ma chronić Ziemię przed złymi posiadaczami paranormalnych mocy.

Nie trudno się domyśleć, że w sekundy po tym zdarzeniu spokojne dotąd miasto zostaje opanowane przez tych, którzy swych mocy używają do niecnych czynów. Yoshiro ma więc okazje do spełnienia swego marzenia o byciu bohaterem. Może uda mu się także odkryć tożsamość ukochanej nawiedzającej jego sny?

Właśnie to jest podstawą dla mocno zakręconej komedii skupiającej się na tematyce seksu. Tylko że ten opis nie oddaje dokładnie tego czym jest The Virgin Psychics. Wynika to z tego, że jakieś 30-40% filmu stanowią dziwne scenki. Nie służą one praktycznie niczemu i tylko zabierają miejsce, które można by wykorzystać znacznie lepiej. Dodatkowo cały wątek o walce ze złymi posiadaczami nadprzyrodzonych mocy jest głupi. Głownie z tego powodu, że nie wiadomo o co w nim chodzi. Słyszymy tylko, że stawka jest bardzo wysoka ale nie przekłada się to w żaden sposób na zagrożenie dla bohaterów.

Nie mogę przejść obojętnie obok pewnej kwestii. The Virgin Psychics to film sprośny w wariancie gimnazjum. Oznacza to podniecanie się bielizną i krew cieknącą z nosa na widok dziewczyn w kostiumach kąpielowych. Wszystkie postacie są prawiczkami i dziewicami co sprawia, że całość wydaje się być trochę niewinna. Główny bohater szuka tej jedynej i ma poważne problemy z hormonami. Przykładem tego jest scena kiedy chłopakowi „staje” na widok dziewczyny tak, że aż podrzuca ławkę przy której Yoshiro siedzi. Przynajmniej w teorii problematyczne może być tutaj to jak skąpo odziane są praktycznie wszystkie postacie. Oglądamy przecież licealistki, które (SPOILER)

pod wpływem jakiegoś zaklęcia stają się super podniecone. Jasne, że grają je aktorki w wieku powyżej 20. lat i w filmie nie ma żadnych naprawdę mocnych rzeczy. Mimo wszystko nie chciał bym tego filmidła oglądać z rodziną. Zwłaszcza że część tej produkcji jest reklamą zabawek erotycznych firmy Tenga.

Problemem The Virgin Psychics jest to, że chciano upchnąć za dużo do jednego 2. godzinnego filmu. Film pełnometrażowy w którym notabene pojawia się większość aktorów z serialu nie ma okazji do bliższego zapoznania nas z postaciami. Osoby nie obeznane z All Esper Dayo! Zostają rzucone na głęboką wodę. Bez kontekstu dla zdarzeń i czasu na poznanie relacji pomiędzy bohaterami nie mamy jak polubić postaci. Co gorsze w komedii nie ma miejsca na bardziej rozbudowane gagi. Humor w większości przypadków ogranicza się do mówienia o genitaliach. Szkoda bo serial z którym miałem okazje się zapoznać po obejrzeniu filmu, jest znacznie ciekawszy i bardziej rozbudowany.

Niestety więcej golizny nie oznacza lepszej „pikantnej” komedii. Masa przepięknych kobiet które nie wnoszą nic do opowiadanej historii, nie służy tej produkcji. Gdyby obraz skupił się bardziej na głównym bohaterze i jego poszukiwaniu „tej jedynej” to mielibyśmy lepszy film. Jestem o tym przekonany. Sceny które skupiają się właśnie na tych kwestiach są najlepszym elementem całego filmidła. One zdają się w zdecydowanie bardziej szczery sposób pokazać zderzenie koncepcji romantycznej miłości z rzeczywistością dorastania we współczesnym świecie.

The Virigin Psychics jest najprawdopodobniej najsłabszym filmem w dorobku Sono. Nie jest to poważny film, który porusza jakiś konkretny temat. Jednocześnie nie jest to produkcja na tyle zwariowana i głupia, że oglądanie jej może sprawiać frajdę. Ładne dziewczyny w strojach kąpielowych mogą kusić to sprawdzenia tego filmu. Moim zdaniem można sobie to filmidło spokojnie odpuścić. Mówię to z bólem serca, bo nigdy nie spodziewałbym się przeciętnego filmu od Sono.

Attack on Titan: Part 1

Attack on Titan to jedna z tych rzeczy których popularność mnie kompletnie zaskakuje. Nie mam nic ani do mangi ani anime o walce ludzkości z tytanami. Po prostu nie potrafię powiedzieć dlaczego akurat ten tytuł stał się popularny. Może czegoś nie dostrzegam lub po prostu nie rozumiem jakiegoś ważnego elementu opowiadanej historii? Dlatego też postanowiłem sięgnąć po pełnometrażowy, japoński film Shingeki no Kyojin. Coś co miało przekonać mnie do jakości Attack on Titan sprawiło jednak, że musiałem dodać kolejną pozycję do mojej wielkiej księgi crapów.

Jakby ktoś nie wiedział to Attack on Titan opowiada historię o życiu młodych ludzi w pewnej apokaliptycznej dystopii. Około 100 lat przed rozpoczęciem akcji filmu na świecie pojawiły się gigantyczne humanoidalne potwory zwane tytanami. Bestie te zaatakowały ludzi i zjadły większość osób. Teraz niedobitki ludzkości mieszkają w jednym miejscu ogrodzonym systemem olbrzymich murów. Trzy mury otaczające ostatnią bazę ludzkości są jedyną ochroną przed wiecznie nienasyconymi potworami. Bohaterem filmu jest Eren – młody chłopak marzący o poznaniu świata poza skrawkiem ziemi na którym przyszło mu żyć. Kiedy poznajemy naszego bohatera jest on wraz z dwójką swoich przyjaciół Mikasą i Arminem. Młodzieńcy chcą opuścić bezpieczne ściany i wyruszyć w świat bo Eren uważa, że mityczne tytany tak naprawdę nie istnieją. Wszystko się jednak zmienia, gdy olbrzymi potwór bez problemu rozwala kawałek muru i toruję drogę dla kolejnych bestii. Dochodzi do masakry i ewakuacji niedobitków za drugą linią obrony jaką jest kolejny mur. Atak tytanów zmienia życie naszego bohatera i sprawia, że decyduje się on na przyłączenie do wojskowych sił zwalczających krwiożercze potwory. Reszta filmu opowiada o operacji odbicia utraconych terenów i naprawienia dziury w murze.

Jak już wspominałem Shingeki no Kyojin bazuję na mandze i serialu anime z którymi miałem kontakt. Zarys historii jest tutaj dość podobny i fabuła tego filmidła przekłada się mniej więcej na pierwszych siedem odcinków animowanej produkcji. Szybko jednak okazuje się, że filmidło tylko w ogólnym zarysie przypomina niezwykle popularny komiks. Jednak już mniej więcej w 3 minucie filmu przekonamy się, że coś jest nie tak. Postacie zachowują się nie tak jak powinny a ich otoczenie nie do końca zgadza się z tym znanym z oryginału. Po pierwsze akcja całości została przeniesiona z terenu Niemiec do Japonii co przekłada się na historię jednej z głównych postaci. Całość jest też osadzona w innym momencie historii niż w oryginale. Filmowy Attack on Titan prezentuje nam świat mniej więcej 100 lat od chwili obecnej podczas gdy anime serwowało nam coś bardziej w retro stylu, gdzie technologia była na zdecydowanie gorszym poziomie. Zmieniono też to w jaki sposób zachowują się poszczególne postacie i relacje pomiędzy nimi związek Erena z Mikasą to teraz swego rodzaju odwrócenie roli. Zazwyczaj uważam, że takie zmienianie elementów integralnych dla opowiadanej historii ma sens jedynie w sytuacji, gdy czemuś służy. Z początku wydawało mi się, że przeróbki w filmowej adaptacji Shingeki no Kyojin to nie tylko wynik lenistwa i restrykcji budżetowych ale próba zwrócenia uwagi na inne aspekty opowiadanej historii. Niestety byłem w olbrzymim błędzie i nieźle się na tym przejechałem.

Attack on Titan jest strasznym crapem i zawala praktycznie każdy swój element plus w ramach gratisu kompletnie marnuje potencjał interesującej historii o wojnie. To ostatnie to pewnie trochę moja wina bo nabrałem się na to, że poruszony zostanie temat tego co próba życia w społeczeństwie odgradzającym się od zagrożenia robi z człowiekiem. Albo chociaż jakiś motyw o mimowolnej dehumanizacji wynikającej z wojny lub całe gloria victis i branie udział w konflikcie, gdzie klęska jest zagwarantowana. Wszystko to przez jedną czy dwie linijki tekstu jakie usłyszałem podczas pierwszych 10 minut. Zamiast filmu z „rozkminami” mamy jednak ślamazarny szmelc z niezwykle głupim zakończeniem.

Zacznę może od tego co mi się w tej produkcji podobało. Scena pierwszej inwazji brzydali była zrobiona w całkiem niezły sposób. Kilka tytanów w tej sekwencji wygląda całkiem nieźle i mogą naprawdę wystraszyć widza o słabszych nerwach. Pozytywnie wypada także kilka elementów kreacji świata. Po pierwsze jest brudno i widać biedę ludzi żyjących w ścisku i z ograniczonymi racjami żywnościowymi. Efekt wizualny wspomagany jest także tym, że jedna z postaci pokazuje to jak żołnierze zostają omamieni obietnicami i w rezultacie tego skazują się na pewną śmierć. Do tych pozytywów trudno jest mi dodać cokolwiek więcej.

Niestety cała masa drobnych pozytywów nie zmieni tego, że scenariusz filmidła to jeden wielki szmelc i kupa napisana świecową kredką przez przedszkolaka. Jestem przyzwyczajony do tego, że japońska stylistyka kina bardzo często wiąże się z gryzącymi się elementami jak humorystyczna scenka w środku rzeźni albo kompletnie nie pasujące do reszty produkcji gagi. W Attack on Titan kwestia ta wypada bardzo słabo i zdaje się być wtłoczona na siłę co po prostu mnie drażniło. Byłbym w stanie przeżyć przerzucanie kilkumetrowych potworów przez ramię gdyby nie to, że całość jest taka słaba. Bohaterowie to po prostu kpina i nie poświęca się im nawet odrobin uwagi. Nie chodzi już nawet o to, że nie przypominają oni swoich pierwowzorów z mangi. Bardziej wkurzające jest to, że mamy zero przybliżenia nam pierwszoplanowych postaci i nakreślenia relacji pomiędzy nimi. Sprawia to, że losy kogokolwiek nie maja dla nas większego znaczenia a dramatyczne sceny nie są w stanie nas poruszyć. Scenariusz Shingeki no Kyojin to przykład koszmarnej adaptacji rujnującej materiał źródłowy na każdym poziomie. Obraz rozpaczy dopełniony zostaje przez kiepskie CGI i lipne sceny akcji.

Niestety japońskie filmidła nie mają budżetów takich jak produkcje DC czy Marvel. Zostajemy więc uraczeni wieloma rzeczami, które po prostu gryzą w oczy i wali od nich sztucznością. Nielogicznie zachowujące się postacie są czymś co mnie od zawsze wnerwia. Tutaj mamy tego całą masę i zostaje to jeszcze podane w chaotycznym sosie dziwnie zlepionych ze sobą scen. Film jest po prostu pustą wydmuszką, która ma powierzchownie przypominać Attack on Titan. Na serio całość sprowadza się do dwóch sekwencji akcji pomiędzy, którymi mamy minimalną ilość ekspozycji, kilka scen żywcem wyjętych z komiksu i głupie teksty. Na dodatek całość kończy się cliffhangerem w wariancie „przerwiemy akcję w środku i do zobaczenia za tydzień”.

Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań co do tej produkcji. Niestety nie miało to zbyt wielkiego znaczenia bo całość jest po prostu zła. Z jednej strony aby zrozumieć cokolwiek się dzieje na ekranie potrzebujemy znajomości materiału źródłowego. Jednocześnie wymagane jest od nas odrzucenie większości rzeczy przedstawionych w komiksie i serialu anime. Takie trochę schizofreniczne podejście do oryginału musi denerwować fanów. Wiem to po sobie i sytuacji z adaptacją Silent Hill. Nienawidzę tamtego filmidła za to, co robi z opowiadaną historią i tym jak wyrywkowo korzysta z bazy jaką jest gra wideo. Attack on Titan powstało na dokładnie takiej samej zasadzie przez co jest to filmidło dla nikogo. Może jestem trochę zbyt ostry w krytyce tego crapu? Po prostu jestem podwójnie zawiedziony tym, że twórcy nie dość nie zdecydowali się pójść moją drogą to jeszcze olali wariant poprowadzenia historii wybrany przez autora mangi.

Jakimś cudem udało mi się przetrwać te 90 minut nerwicy jakim było oglądanie pierwszego filmu Attack on Titan. Niestety to nie koniec koszmaru bo czeka mnie jeszcze męka pozyskania i obejrzenia Shingeki no Kyojin Endo obu za wārudo aka drugiej połowy tej szmiry. Może po obejrzeniu całości moje spojrzenie na tą produkcję się zmieni?

Tomie: Another Face

Film Tomie zaskoczył mnie. Spodziewałem się kiepskiego lub co najwyżej koszmarnie średniego filmidła o duchach i innych tego typu pierdołach. Dostałem jednak coś na tyle zakręconego, że postanowiłem zainteresować się całą serią produkcji opartych na mandze Junji Ito. Na pierwszy ogień poszło Tomie: Another Face. Czemu to zrobiłem?

Zamiast filmu mamy serial

Tomie: Another Face to filmowa wersja trzy odcinkowego serialu o jednej z najstraszniejszych „kobiet” z Japonii. Całość ma formę antologii z trzema opowiastkami o zabójczej piękności. Nie są one kontynuacją materiałów z poprzedniego filmu ale jego znajomość jest przydatna. Wynika to z tego, że twórcy Another Face zrezygnowali z przybliżenia tytułowej postaci.

Zmarnowany potencjał

Pierwsza bardzo lipna opowiastka to szkolne zawody miłosne. Młoda dziewczyna ma okazje odzyskać swojego byłego chłopaka. Wynika to z tego, że jego obecna partnerka – Tomie zaginęła w dziwnych okolicznościach. Dziewczyna którą podobno odnaleziono martwą wraca do szkoły jakby nigdy nic. Tak zaczyna się koszmar nastolatki zakochanej w chłopaku zachowującym się tak jakby był zahipnotyzowany. Historyjka wydaje się czerpać inspirację z oryginalnego pomysłu na komiks o Tomie. Co byłoby gdyby ktoś martwy pewnego dnia po prostu pojawił się w szkole jest całkiem interesującym motywem. Szkoda że dostajemy lipną historyjkę, która tak naprawdę nie ma czasu się rozkręcić

tommaxresdefault

Manga jest znacznie lepsza

Druga opowieść to historia pewnego popularnego fotografa. Mężczyzna opętany jest przez pamięć o kobiecie, którą widział za młodu. Bohater udaje się więc w swoje rodzinne strony z nadzieją odszukania staruszki. Ku jego zdziwieniu spotyka dziewczynę wyglądającą dokładnie tak jak jego pierwsza muza. Przepiękną kobietą jest oczywiście Tomie, która wobec bogatego artysty ma swoje plany. Przez znaczą część tej sekcji mamy do czynienia z typowym romansidłem. Całość sprawdziłaby się znacznie lepiej gdyby była osobnym filmem lub widzowie nie mieliby pojęcia o tym kim jest Tomie.

Do trzech razy sztuka?

W trzeciej części Tomie jest zaręczona z jakimś frajerem, który dostaje za zadanie zabicie tajemniczego mężczyzny. Facet w płaszczu i przepasce na oku pojawiał się na chwilę w poprzednich dwóch odcinkach. Finał poświęcony jest jego historii i wytłumaczeniu co wiąże go z przeklętą dziewczyną. Opowieść ta może pochwalić się jednym z najgorszych zakończeń jakie miałem nieprzyjemność oglądać. Tragiczne CGI służy w nim do zaprezentowania nieśmiertelności Tomie w najgorszy z możliwych sposobów.

Problemem tej produkcji jest bez wątpienia jej pochodzenie. Coś stworzonego pod trzeciorzędną stację telewizyjną nie może spełniać wymogów jakie stawia się przed prawdziwym filmem. Sequel Tomie jest tego idealnym przykładem. Kiepskie aktorstwo połączone z lipnymi efektami specjalnymi, bijącą z każdej strony taniością i takim sobie scenariuszem. Efektem tego nie może być nic zadowalającego. Efektem finalnym czegoś takiego nie jest najgorszy film jaki w życiu widziałem. Szkoda bo to przynajmniej wyróżniałoby to filmidło z tłumu byle jakich produkcji zrobionych na odwal się.

TomieAnotherFace2

Wpadka

Pierwszy film z cyklu Tomie zauroczył mnie tym jak zbudowana była w nim atmosfera. Trochę dziwaczna muzyka połączona z dziwacznymi scenami i wolnym tempem całości budziła we mnie uczucie niepokoju. Elementy te są nieobecne w tej telewizyjnej szmirze. Nie wiem czy to efekt lipnego scenariusza, amatorskiego aktorstwa czy znikomego budżetu ale całość jest po prostu nie atrakcyjna. Trzem historyjkom brakuje jakiegokolwiek napięcia. Najlepiej w tej sytuacji wypada druga opowiastka. Jest w niej odrobina tajemnicy i ma najlepsze zakończenie.

Wydaje się że kluczem do całości jest główna bohaterka. Aktorka wcielająca się w Tomie jest całkiem ładną dziewczyną ale brakuje jej charyzmy. Na domiar złego ma ona irytujący głos, który przypomina mi laski starające się na siłę być kawaii/aegyo. Sprawia to że jest ona kompletnie niewiarygodna.

18098

Coś co ostatecznie pojawiło się jako film zatytułowany Tomie: Another Face to jeden wielki shit. Kiepski trzyodcinkowy serial zmontowany w film pełnometrażowy by wycisnąć kasę z osób, którym spodobała się pierwsza produkcja. Jest mi trochę smutno bo po tej tandecie nie mam już specjalnie ochoty oglądać filmy z cyklu Tomie. Obawiam się, że im dalej w las tym będzie gorzej. W każdym razie Tomie: Another Face to pierwszy niewypał Straszdziernika 2015. Inaczej nie da się określić filmu który w mojej opinii nie ma nawet jednego naprawdę pozytywnego elementu. Jak się nie trudno domyślić, zdecydowanie tego chłamu nie polecam.

Tomie

Tomie to film, którego obejrzenie zajęło mi chyba rekordową ilość czasu. Za film ten zabrałem się po raz pierwszy prawie dekadę temu. Z tych czy innych powodów mimo wielu prób nie mogłem go nigdy obejrzeć do końca. Nadeszła jednak pora Straszdziernika i pokonałem wszelkie trudności (czytaj lenistwo). Pytaniem pozostaje czy warto było odkopywać tą produkcję?

Na podstawie mangi mistrza grozy

Tomie to film bazujący na komiksie autorstwa mojego ulubionego mangaki. Junji Ito jest jednym ze współczesnych mistrzów horroru i zawsze z wielką chęcią sięgam po wszystko sygnowane jego nazwiskiem. Tomie to cykl komiksów i filmów o młodej dziewczynie – Tomie Kawakami. Produkcje te to zazwyczaj oddzielne historie budujące jedną wielką legendę na temat dziewczyny.
Tak też jest w przypadku tego filmu z 1998 roku. Opowiada on osobną historię, która wydaje się być kontynuacją pierwszego opowiadania na temat przeklętej dziewczyny. Znajomość komiksu nie jest jednak wymagana aby obejrzeć ten dziwaczny film.

tomie-scene-1

Mocny początek

Całość zaczyna się spacerkiem dziwacznego mężczyzny przez ruchliwe ulice japońskiej metropolii. Facet w reklamówce trzyma czyjąś zdaje się żywą głowę. Takie otwarcie daje nam znać o nadprzyrodzonych elementach tej produkcji. Później poznajemy bohaterkę filmu i powoli zaczynamy rozpracowywać tajemnicę. Nasza bohaterka imieniem Tsukiko – cierpi na amnezję i nie może sobie przypomnieć trzech miesięcy ze swojego życia. Ma to znacznie bo dziewczyna może wiedzieć coś na temat morderstwa niejakiej Tomie Kawakami, które to otoczone jest masą tajemnic. Wielu z kolegów uczennicy albo zwariowało albo popełniło samobójstwa.

Jakby tego było mało w rejestrach policyjnych począwszy od 1860 roku odnaleźć można masę przypadków w których pojawia się Tomie Kawakami. Mamy więc wątek amnezji i chęci poznania prawdy na temat tajemnicy o Tomie. Do tych dwóch kwestii dochodzi jeszcze trzecia moim zdaniem najdziwniejsza. Chodzi o chłopaka z głową w siatce na zakupy. Okazuje się, że jest on sąsiadem Tsukiko. Te trzy elementy budują całość i powoli prowadzą ją do trochę zakręconego zakończenia.


Okazuje się, że głowa z reklamówki należy do Tomie, która powoli regeneruje swoje ciało i w przyśpieszonym tempie odradza się. Tsukiko była świadkiem rzezi w której to Tomie straciła swoją głowę (lub jak kto woli resztę ciała). Demoniczna dziewczyna nienawidzi naszej bohaterki i torturuje ją. Wszystko to kulminuje w kolejnej dekapitacji i śmierci, które to w przypadku Tomie stają się normą. Tsukiko wraz z chłopakiem starają się pozbyć ciała co nie zdaje się na wiele. Na koniec mamy konfrontacje dwóch kobiet, która kończy się sceną wprost z surrealnego filmidła. Dziewczyny się całują po czym Tomie zostaje podpalona. To jednak ciągle nie jest koniec tej historii. Zakończeniem jest fragment z radosną i cieszącą się życiem Tsukiko, która odkrywa że powoli zaczyna przypominać Tomie.

jh12

Jestem pod wrażeniem

Po obejrzeniu filmu człowiek ma całkiem sporo pytań i szuka wytłumaczenie dla wielu dziwnych zdarzeń. Odpowiedzi znajdują się w mandze i pozostałych 8 (!!!) filmach. Powinienem pewnie skrytykować takie coś ale nie zrobię tego tym razem. Po pierwsze ta produkcja sama w sobie jest interesująca i można ją potraktować jako taki lekki mindfuck. Brak znajomości całej legendy na temat Tomie nie odbiera nic z wrażeń towarzyszących projekcji. Dodatkowo jak już wspominałem całość jest tak stworzona by serwować nam raczej odrębne minimalnie ze sobą powiązane historie. Coś w rodzaju ustnego przekazu opowiastek na temat Tomie. O wszystkim tym będzie jednak okazja przekonać się podczas kolejnych Straszdziernikowych seansów.

To co jest moim zdaniem najmocniejszym elementem całej produkcji to muzyka. Nie ma tu jakichś brzmień budzących grozę ale raczej coś co przypomina rzeczy, które można usłyszeć w radiu. To w połączeniu z tym co się dzieje na ekranie daje naprawdę solidny efekt. Utwór otwierający film to taka muzyczna podróż na LSD. Jest w nim coś hipnotyzującego i niepokojącego. Idealnie wprowadza on do samego filmu, który to nie jest typowym horrorkiem. Po zapoznaniem się z soundtrackiem tej produkcji mam wrażenie, że będzie on towarzyszył moim najdziwniejszym koszmarom i przyczyni się do kolejnych nieprzespanych nocy.

p3tvkdHGZ

Tomie jest filmem, który naprawdę powoli się rozkręca. Całość trwa około 90. minut i przez znaczną część tego czasu mamy budowanie atmosfery i skupianie się na postaciach. Poznajemy lepiej Tsukiko i jej problemy. Mamy okazję wysłuchać policjanta opętanego kwestią morderstw z jakimi powiązana jest Tomie. Wszystko to może wydawać się trochę monotonne ale idealnie spełnia swoją rolę. W ten sposób mamy zaprezentowany całkiem zwyczajny świat, w którym pojawia się jeden nadnaturalny element. Dzięki temu powstaje dziwny ale jednocześnie fascynujący klimat czegoś na pograniczu snu i jawy.

Ukryty skarb z epoki VHS

Tomie to taka trochę niskobudżetowa produkcja dla koneserów japońskich horrorów ery VHS. Film momentami nudny, bez scen grozy czy popularnego obecnie gore. Mi jego atmosfera jednak przypadła do gustu. Rytm ten produkcji jest trochę hipnotyczny i przypomina mi kilka dziwnych sytuacji jakie doświadczyłem mieszkając w różnych miastach Azji. Uważam, że warto zainteresować się tą pozycją i dać jej szansę mimo powolnego tempa akcji i braku efektów specjalnych. Tomie podobnie jak tytułowa bohatera potrafi w dziwaczny sposób zauroczyć człowieka.

tomietumblr_lzh60rsD2p1r7rtiio1_500

Muszę przyznać, że jestem pod olbrzymim wrażeniem i teraz po prostu muszę sprawdzić całą resztę cyklu. Tomie podobnie jak przedwczorajsze Hagane (dziewczyna w worku) jest przykładem tego za co kocham Japońskie filmy. Nie mogę doczekać się kolejnych perełek jakie przyniesie ten miesiąc.

Unholy Women

Mam słabość do „straszakowych” antologii. Uważam że ten sposób prezentacji grozy sprawdza się idealnie. Zestawienie kilku krótszych opowiastek daje twórcom całkiem sporo możliwości. Co ważne nawet jeśli jakiś pomysł nie przypadnie mi do gustu to mam przed sobą jeszcze dwie lub trzy opowiastki. Dodatkowo ograniczona ilość czasu czy stron sprawia, że zazwyczaj mamy do czynienia z opowiadaniem czy filmem bez dłużyzn. Zbiory tego typu często mają interesujący motyw przewodni. Do moich ulubieńców należy Unholy Women znane także pod oryginalnym tytułem Kowai Onna (コワイ女 ). No bo czy tak naprawdę można w życiu spotkać coś bardziej tajemniczego i mrożącego krew w żyłach niż kobiety?

Trzy historie o złych kobietach

Unholy Women to trzy półgodzinne filmy grozy skupiające się na kobietach. Nie są one ze sobą połączone i skupiają się na różnych aspektach grozy. Mamy standardową opowiastkę o długowłosych duchach, dziwadło wprost z kosmosu opowiadające o kobiecie w worku i historyjkę o klątwie. Całość to 60 minut całkiem dobrego i wykręconego horroru plus 30 minut smętów pogarszających odbiór tego filmu.

Rattle, Rattle

Na pierwszy ogień idzie Rattle, Rattle (カタカタ) czyli grzechot. W tym filmie główna bohaterka spotyka się z mężczyzną, który jest w związku małżeńskim. Bohaterka po spotkaniu ze swoim kochankiem ulega bardzo dziwnemu wypadkowi. Pierw spada na nią kolczyk by po chwili zostać powaloną przez coś zdecydowanie większego. Kiedy kobieta dochodzi do siebie zaczyna widzieć podejrzenie osoby i ma wrażenie, że ktoś ją prześladuje. Tak zaczyna się najstraszniejsza noc w jej życiu.

560full-unholy-women-screenshot

Film ten jest w pewnym sensie satyrą na sztampowe wątki wielu horrorów. Mamy różne wytłumaczenia dziwnych zdarzeń, które często pojawiają się w innych produkcjach. Przez to reżyser bawi się trochę z naszymi oczekiwaniami. Daje to dość interesujący efekt i niespodziewane zakończenie historii. Nie ma ono jednak większego sensu i trudno jest je wytłumaczyć w jakiś logiczny sposób. Wiele osób zostanie przez to odrzuconych ja jednak widzę w tym coś wspaniałego. Dziwne/przerażające wydarzenie na które po prostu nie ma jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Jest to na pewno lepsze od alternatywy w postaci historii o duchu czy klątwie, które powstały w wyniku złości, cierpienia i standardowego horrorwego przynudzania. Może jestem odosobniony w takiej postawie ale uważam, że nie dorabianie ideologii do funkcjonowania duchów, potworów i demonów czyni je nie tylko straszniejszymi ale bardziej interesującymi. Możliwości spekulacji i interpretacji stają wtedy przed nami otworem. Wspomnieć należy także o kilku naprawdę mrożących krew w żyłach momentach i „interesującym” wyglądzie bestii.

1172547627_sherrymcchen

W każdym razie film bawi się z nami w naprawdę interesujący sposób. Pierw myślimy, że nasza bohaterka goniona jest przez żonę kochanka. Później pojawia się cały wątek o duchach. Jest mała dziewczynka, która zginęła w pobliżu. Bohaterka miałaby jakoby naprzykrzyć się duchowi matki, która popełniła w tym miejscu samobójstwo. Dalej jest jeszcze wstawka w stylu „ wszystkie wydarzenia były tylko snem” po wypadku. Na naszą bohaterkę ktoś spadł i fragmenty jego ciała utkwiły w niej. Na zakończenie okazuje się, że kobieta stała się zabawką jakiegoś potwora, który (chyba) ma jakąś władze nad czasem bo kobieta spadła sama na siebie. Tadam! Mamy zakończenie typu WTF, które jest zbyt przesadzone i tylko udowadnia, że całość ma być satyrą gatunku.

Hagane

unholy1

Drugą historią jest mój faworyt – Hagane (鋼), które znaczy stal. Jest to prawdopodobnie najdziwniejsza i najbardziej surrealistyczna komedia romantyczna jaka kiedykolwiek powstała. Inaczej nie da się określić filmu o romansie pomiędzy młodym chłopakiem a dziewczyną w worku zakrywającym większość jej ciała. Jest to bardzo zakręcony film łączący sympatyczne sceny pierwszej miłości z groteskowymi elementami. Całość jest jednocześnie fascynująca i trochę przerażająca. Pierwsze sceny gdy główna bohaterka przy kakofonicznych dźwiękach rodem z pierwszego Silnet Hill napiera swoim ciałem na metalową siatkę dają nam do zrozumienia z jakim filmem mamy do czynienia. Przez pół godziny zostajemy zaproszeni do dziwnego świata wywodzącego się ze snów. Wszystko jest prawie takie jak w normalnej rzeczywistości. Daje to naprawdę świetne wrażenie.

UnholyWoman07866613-04-51

W trakcie trwanie tego segmentu obserwujemy dziwaczny związek pomiędzy młodym chłopakiem a dziewczyną w worku. Mamy randki zaloty, próby morderstwa, okładanie kogoś metalową rurką i inne fetysze. Kulminacją jest scena mająca być czymś w rodzaju stosunku płciowego. Jej finałem jest jednak zgon partnera kobiety. Scena ta kojarzy mi się trochę z tym co wiem o zachowaniach godowych modliszek czy innymi „robalami”, gdzie samiec praktycznie dobrowolnie idzie na śmierć. Potwierdza to tylko twierdzenie, że facet zrobi wszystko żeby „zaruchać”.

Całość można interpretować jako komentarz o seksie i dojrzewaniu do pierwszego stosunku płciowego. Jednak nawet bez analiz i szukania jakiegoś drugiego dna czeka nas zakręcona jazda bez trzymanki. Komuś może nie spodobać się trochę powolne tempo całości ale ono moim zdaniem dodaje wszystkiemu uroku. Oglądanie scen rodem z durnych romansideł dla nastolatek byłoby pewnie męczarniom. Jednak robi się interesująco kiedy zamiast zakochanej w lipnych wampirach dziewczyny mamy chodzący worek, który może być potworem.

Hagane jest powodem dla którego chciałem ponownie obejrzeć tą antologię. Jest to produkcja która siedzi gdzieś głęboko w mojej głowie. Nie tylko dlatego że podczas oglądania tego cudeńka miałem pewne skojarzenia z Silent Hill. Chodzi raczej o pewne dziwaczne i trochę hipnotyczne sceny potwora zachowującego się w sposób podobny do zakochanej nastolatki.

The Inheritance

unholywomen_02

Niestety po dwóch naprawdę solidnych i co najważniejsze interesujących filmach dostajemy zakalca. Nie chcę uprzedzać faktów ale powiem że ostatnia historyjka nie należy do moich ulubionych. The Inheritance (うけつぐもの) opowiada o kobiecie wracającej do swoich rodzinnych stron. Matka wraz ze swoim małym synkiem powraca do domu z lat swojego dzieciństwa by zaopiekować się babcią dzieciaka. Pomiędzy obiema kobietami istnieje wiele złej krwi i współżycie pod jednym dachem nie wychodzi im najlepiej. Dodatkowo dom pełen jest złych wspomnień związanych z zaginięciem brata bohaterki. Matka z czasem zaczyna zachowywać się coraz dziwniej a my dowiadujemy się więcej o pewnej klątwie trapiącej rodzinę.

Problemem tej historii jest jej sztampowość. Nie ma w tym nic złego ale po prostu wypada ona blado w porównaniu z dwoma zaskakującymi opowieściami z wcześniejszej porcji filmu. Na dokładkę podczas oglądania ostatniego segmentu towarzyszyło mi uczucie deja vu. Jestem przekonany, że widziałem już jakiś film, czytałem książkę lub słyszałem opowieść o dokładnie takiej samej fabule jak ta zaprezentowana w tym filmiku.

Ciekawy pomysł na antologię

Antologia poświęcona kobietom wydaje się całkiem ciekawym pomysłem. Zawsze jest to jakieś odstępstwo od dziewczynek duchów i innych straszaków z jakimi Japonia jest kojarzona. Po części z tego powodu trudno mi obiektywnie ocenić Unholy Women. Kiedy pierwszy raz zasiadałem do tego filmu miałem pewne określone oczekiwania. Zostały one wywalone już podczas pierwszego segmentu. Druga część należy do raczej wąskiego grona rzeczy które zapamiętam prawdopodobnie do śmierci. Ma to o tyle duże znaczenie, że dziury w moim mózgu uniemożliwiają mi zapamiętanie imion znajomych czy nazw miejsc w których byłem. Obraz całości zostaje trochę popsuty przez trzecią część. W moim odczuciu jest ona zbyt nudna i nijaka przez co na zakończenie seansu jesteśmy zmęczeni i pamiętamy głównie szłaby finał.

tumblr_lzaae7Eu0d1r7w10go1_r2_500

Raczej warto sprawdzić

Unholy Women obejrzałem po raz pierwszy prawie 10 lat temu. Do dzisiaj jednak dobrze pamiętam dwie z trzech zaprezentowanych historii. Świadczy to całkiem dobrze o jakości tej antologii. Muszę też przyznać, że Hagane czy jak kto woli „kobita w worku” to jeden z najciekawszych i najbardziej fascynujących pomysłów jakie miałem okazję obejrzeć. Jest w tej historyjce coś magicznego co mnie do niej przyciąga. Dlatego też polecam obejrzenie tego filmu. Najlepszym wyjściem jest obejrzenie tylko pierwszych dwóch historii lub skupienie się na samym Hagane.

tumblr_mvjcep1vq61qh74l3o4_500

Wybór Kowai Onna na pierwszy film Straszdziernika 2015 był celowy. Po pierwsze korciło mnie do tego by kolejny raz obejrzeć tą antologię. Mam wrażenie że jest to raczej mało znany straszak i chciałbym by sytuacja ta uległa zmianie. Dodatkowo wybranie filmu który już kiedyś widziałem uratowało mnie przed trafieniem na kompletny crap, który zniechęci mnie do całej zabawy. Mam nadzieję, że jutrzejszy film będzie przynajmniej na podobnym poziomie jak ta produkcja. Wtedy przetrwanie całego miesiąca oglądania horrorów nie będzie zbyt wielkim problemem.

Audition (Straszdziernik 2014)

Straszdziernik trwa w najlepsze ale ja z powodów osobistych mam problemy z entuzjastycznym oglądaniem flaków i posoki na ekranie. Coś jednak mnie ruszyło i odpaliłem film od mojego ulubionego japońskiego reżysera. Nikt tak jak Takashi Miike nie potrafi poprawić mi humoru. Wybór padł na „horror”, którego nie widziałem dobre 10 lat – Audition. Film zasłynął na świecie sceną tortur jaką można zobaczyć w ostatnich minutach tego dzieła.

Prosta historia o miłości

Fabuła tego kultowego klasyka opowiada o facecie, który od śmierci żony nie potrafi sobie znaleźć nikogo. Znajomy producent filmowy wpada na pomysł castingu do nowego filmu, który będzie też okazją znalezienia towarzyszki dla podstarzałego bohatera. Mężczyzna znajduję kobietę, która pasuje do niego idealnie gdyż ma pojęcie o olbrzymiej stracie. Zakochuje się on w młodej dziewczynie praktycznie od pierwszej minuty po przeczytaniu jej eseju. Laska na pierwszy rzut oka wydaje się świetną partnerką. Skrywa ona jednak jakieś tajemnice i jej życiowa historia nie trzyma się kupy. Dalej jest już schizowo i groteskowo jak przystało na produkcję twórcy Ichi the Killer.

audition
Przesłuchanie na żonę.

Prywatny koszmar

To co podczas projekcji filmidła zwróciło moją uwagę to jak bardzo w moim odczuciu zmieniło się zakończenie tego tytułu. Ostatnio przeczytałem pewną analizę Audition i zostałem zaskoczony w niebywały sposób. Kiedy pierwszy raz oglądałem to szalone filmidło odebrałem je w najprostszy sposób. Koleś zakochuje się w psychicznej lasce i śpi z nią po czym zaczyna odkrywać jej tajemnice. Ona potajemnie podaje mu narkotyki i rozpoczyna bardzo nieprzyjemne tortury, które chyba zniechęcą największych zboczeńców do zadawania się z nią.
Ktoś jednak zwrócił mi uwagę, że tak naprawdę wszystkie dziwaczne i surrealne zdarzenia jakie dzieją się po akcie seksu pomiędzy bohaterami, są tylko koszmarem mężczyzny. Po spełnieniu seksualnym przestaje on myśleć o „miłości” i zaczyna się zastanawiać kim tak naprawdę jest jego partnerka. Rozpracowuje wszystkie nieścisłości jej życiowej historii wyobrażając sobie najczarniejszy scenariusz. Kulminacją wszystkiego jest koszmar, gdzie dziewczyna okazuje swoje prawdziwe, sadystyczne oblicze.

audition2.jpg-r_640_600-b_1_D6D6D6-f_jpg-q_x-xxyxx
To podobno całkiem popularny fetysz.

Czy to film o mnie?

Z początku chciałem powiedzieć, że takie wytłumaczenie filmu wydaje mi się naciągane. Ale kiedy zastanawiałem się nad tym przypomniała mi się historia z własnego życia. Kiedy to rano pewna dziewczyna zadzwoniła do mnie i powiedziała, że musi wrócić się do mojego pokoju bo czegoś zapomniała. Kiedy trochę zmęczony rozejrzałem się po moim pokoju i nie zobaczyłem nic co należałoby do niej byłem zdziwiony. Szybko wpadłem w panikę i z niewiadomych przyczyn zaczynałem sobie wyobrażać najgorszy możliwy scenariusz. Nie wiem dlaczego ale byłem przekonany, że dziewczyna planuje mnie zabić. Kiedy laska powiedziała, żebym miał otwarte drzwi, krew w moich żyłach się zmroziła. Niewyspany widziałem jak wchodzi do mojego mieszkania z nożem i mnie dźga, nawet gdy już leżę na podłodze i się telepię w przedśmiertnych drgawkach. Skoro wkręciła mi się taka schiza (swoją drogą laska jest trochę nienormalna) to czemu nie miałoby być tak w przypadku głównego bohatera Audition. Przecież pierwsza połowa filmu daje mu niezłe podstawy do zastanawiania się kim tak naprawdę jego ukochana jest.

Cała sytuacja ma dwa plusy. Po pierwsze może nie jestem aż tak powalony albo przynajmniej nie jestem jedyny z tak zrytą psychiką. Po drugie wróciła mi chęć na oglądanie horrorów i straszdziernik. Czuję, że od przyszłego tygodnia wracam ze zdwojoną siłą.

Big Tits Zombie

Kiedy decydujemy się na obejrzenie filmu o tak ambitnym tytule jak Big Tits Dragon (znane też jako Big Tits Zombie i Kyonyū doragon: Onsen zonbi vs sutorippaa 5) musimy podchodzić do niego z jakimiś konkretnymi założeniami. Po pierwsze będą duże balony i smoki. Możliwe, że będzie to jakiś softcore osadzony w średniowieczu czy innej epoce gdzie za białogłowami biegały dyszące siarką bestie. W wersji alternatywnej jest to film o dużym kuzynie węża z ogromnymi cyckami. Wszystko to wykonane w CGI i pewnie osadzone we współczesnych czasach. Obie wersje zapowiadają dobre filmidło.

Bajeranckie zombiaki.

W tym wypadku musimy jednak wziąć pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Omawiana produkcja jest dziełem na wskroś japońskim. Po pierwsze pojawiają się w niej sami mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni. Do tego historia jest oparta na mandze. Na bazie tych dwóch faktów można szybko dojść do wniosku, że czeka na nas film o zombiakach z aktorkami wprost z filmów dla dorosłych. Zacieramy rączki?

Trafne spostrzeżenie.

Big Tits Dragon opowiada o losach striptizerki, która wróciła do swojej ojczyzny po pobycie w Meksyku. Brak kasy zmusza ją do pracy na totalnej wiosce gdzie ilość mieszkańców jest mniejsza od populacji mojego pokoju. Tam spędza swoje dni w towarzystwie czterech innych profesjonalistek. Mamy więc panią w sombrero, starszą babkę, laskę która wyszła z więzienia, babkę z jakiegoś biednego Południowo-wschodniego kraju w Azji i gothic lolitę. Większa część filmu to ich bezsensowne pogawędki i prezentacja wdzięków. Pomaga w tym kamera. Większość ujęć kręconych jest chyba z ręki przez kogoś kto napracował się przy filmach pornograficznych. Dużo ujęć skupionych jest na pośladkach i piersiach. Kiedy w końcu nadchodzi upragniony atak żywych trupów film staje się jeszcze głupszy. Wszystko co się wydarzy nie jest spójne i przypomina raczej zlepek scenek cliche i nieudanych skeczy. W moim wypadku ta absurdalność zachęcała do dalszego oglądania. Wierze jednak, że osoba ze zdrowym gustem filmowym będzie chciała tylko wymiotować na widok a może i samą myśl o tym badziewiu zaserwowanym nam przez pana, który w swoim dorobku ma film o zabójczej vaginie.

Same panie które mamy okazje oglądać wyglądają nieźle. Część z nich ma za sobą już dużo doświadczeń przed kamerą. Głównie w produkcjach oznaczonych trzema iksami. Gwarantuje nam to tyle, że w dwóch scenach zobaczymy gołe piersi. Nie jest to za dużo jak na film o takim tytule ale podobno lepszy rydz niż nic. Wielkość samych tych atrybutów może zostać podważona przez ludzi, którzy spodziewali się silikonu na miarę Pameli Anderson. Ogólnie panie wpasowują się idealnie do reszty filmu. Moją prywatną faworytką jest czerwonowłosa lolita opętana śmiercią. Produkcja jest przepełniona japońską durnością wypływającą z praktycznie każdej wypowiadanej kwestii. Do tego chwile kiedy panie nie zwalczają apokalipsy są Same sceny walki to niestety głownie CGI krew i jakieś dwie kukły. Zombiaki są na tyle niezdecydowane, że raz poruszają się strasznie szybko a kiedy indziej praktycznie stoją w miejscu. Za to jak one wyglądają. Mamy tutaj chyba wszytko co było w sklepie z kostiumami na karnawał. Geisha, pielęgniarka, ninja, uczennica, jacyś marynarze, wojownicy summo i inne tego typu kwestie. Wszystko to jest tak strasznie absurdalne, że aż ma tutaj sens. W całym filmie mamy tak naprawdę do czynienia z mniej niż tuzinem potworów. Wszystko jedzie totalnie niskim budżetem znanym z filmów gore jakich w ostatnich latach dostarczyli nam wschodni bracia dziesiątki. W porównaniu z bardziej ostrymi filmami ta produkcja wypada blado. Może to wynikać z tego faktu, że Big Tits Dragon do horroru dość daleko.

Koniec końców film wypada pozytywnie. Zamierzona głupota sprawdza się w tym wypadku bardzo dobrze. Godzina z minutami spędzona przed ekranem minie jak z bata strzelił. Wystarczy podejść do tego dzieła takim jakim jest. Durna japońska komedia o striptizerka przywołujących żywe trupy. Big Tits Dragon jako produkt do dobrze schłodzonego trunku i zgranej paki znajomych sprawdza się znakomicie. No bo gdzie indziej można zobaczyć pochwę, która stała się miotaczem ognia?

Versus

Uznaje siebie za konesera kina crapowatego. Filmy robione za małe pieniądze, podróbki kinowych hitów i dziwaczne eksperymenty są tym co mnie „jara”. Miłość do tego typu kina wywodzi się jeszcze z czasów wypożyczalni wideo. Każdy kto pamięta wybieranie kaset VHS na bazie okładki, wie o co mi chodzi. W każdym razie poniższy tekst to przykład mojej miłości do gatunku. Jeden z moich pierwszych blogowych wpisów, który opublikowany został kilkanaście lat temu. Kiedyś zabiorę się za nową wersję wpisu o filmie Versus. Pierw muszę jednak znaleźć jakieś DVD z tym niewątpliwym dziełem japońskiej kinematografii. Zwłaszcza, że Hideo Kojima (podobno) wciela się w rolę jednego z zombiaków.

Prawie jak Dante z DMC

Versus to rozwinięcie powstałego trzy lata wcześniej pomysłu na filmu yakuza zombie. Nie jest to horror gdzie powolne stwory zjadają super wyszkolonych komandosów ale nie potrafią sobie poradzić z grupką dzieciaków. W następcy Down 2 Hell to te zazwyczaj brutalne potwory są ofiarą przemocy szaleńcy, który przypomina głównego bohatera Devil May Cry. 


Fabuła tego filmu jest tylko pretekstem do akcji i nie da się w niej doszukać większego sensu. Głównym bohaterem jest tutaj więzień KSC2-30 (Tak Sakaguchi) który po ucieczce z konwoju policyjnego spotyka się z gangsterami Yakuzy którzy maja mu umożliwić ucieczkę. Z niewiadomych (do czasu) powodów zabrali oni ze sobą porwaną dziewczynę. Doprowadza to sporu którego wynikiem jest kilka trupów budzących się po chwili ponownie do życia. Jak się okazuje las w którym dochodzi do spotkania jest 444. portalem do innego wymiaru zwanym Lasem Zmartwychwstania. Najgorsze (dla widza najlepsze) jest to, że w tym miejscu Yakuza przez długi czas pozbywała się zwłok teraz zasilających armię zombie. Dalej wszystko staje się tylko bardziej zakręcone i porusza nawet wątek odwiecznej walki dobra ze złem.  Masowo wyłaniające się z dołów żywe trupy, przenoszenie się poza czas i ukazanie nam historii konfliktu mogłoby zapełnić kilka filmów. Tutaj mamy to wszystko ostro skondensowane i napakowane akcją.

Zaglądanie w pysk

Versus to film który z założenia miał być czystą rozrywką dla widza i świetną zabawą dla twórców.  Niczym nie skrępowana frajda i głupawa rozwałka   były chyba  celem ludzi stojących za versusem. Zostały one osiągnięte z nawiązką  gdyż japońska ekipa stworzyła kosmiczne zakończenie zapewniające sequel, a obraz zyskał miano kultowego w pewnych kręgach. Co ciekawe został też zauważony przez hamerykańców którzy wyłożyli kasę na remake*. Jeżeli ma się dobre podejście do tego wytworu chorej japońskiej fantazji, tak na pewno będzie. Tutaj trupiaki biegają z gnatami i tłuką się z jeszcze żywymi, co jest świetną odskocznią od innych produkcji traktujących o nieumarłych, gdzie są powolne i nudne. To jak i ogólna amatorka całej produkcji (zwłaszcza kamera) może odstraszyć i zniechęcić ludzi od oglądania filmu który amerykański raper określiłby mianem dope asian flick. Mieszanka komedii, gore i filmu akcji ze scenami w stylu azjatyckiego niskobudżetowego Matrixa przypadnie do gustu każdemu fanowi kiczowatego kina typu grindhouse. Ewentualnie komuś kto poszukuję czegoś na dobra bekę z kumplami.

Ach te oczy czerwone

Sam nie wiem co mnie tak zachwyca w tym filmie, ale jest to idealna dawka pewnego rodzaju tandety, niesztampowej, wykręconej fabuły i szalonych akcji (patrz filmiki) które po prostu powalają. Trzeba obejrzeć choćby po to by opluwać ichniejsze kino. Może siłą tej pozycji jest to, że dała ona początek robionym obecnie masowo filmikom. Versus był jednym z pierwszych tego typu filmów a Tak zadbał o to by podobnego typu rozrywki nikomu nie zabrakło.

Ps. Nie oglądać filmu z dubbingiem (chyba, że niemieckim -wtedy jest jeszcze śmieszniej)