Steve Carell jest chyba nierozerwalnie związany z trudnym gatunkiem jakim jest komedia. Sukces amerykańskiej wersji The Office sprawił, że jest on swego rodzaju marką gwarantującą dobrej jakości produkcje. Interesującym jest więc jak poradzi on sobie w typowej komedii romantycznej bez dziwacznych gagów i absurdalnego poczucia humoru. Mowa o Crazy, Stupid Love czyli tysięcznej komedii romantycznej stworzonej według standardowego wzorca.
Cal (Steve Carrel) pewnego wieczora dowiaduje się, że zdradza go żona, która nagle chce rozwodu i nie czuje już dawnego płomienia miłości. Świat faceta rozpada się i popłakuje on w barach uprzykrzając życie innym bywalcom tych lokali. Przez przypadek zostaje mu zaoferowana pomoc i szkolenie jak zachowywać się wobec kobiet. Dzięki temu zaliczy parę lasek i odegra się na niewiernej żonie. Zapowiada się dość sztampowo ale jest szansa na parę niezłych gagów. Niestety tak nie jest i dostajemy jakby dwa filmy. Pierwsza połowa to całkiem zabawne perypetie faceta po 40. starającego się wyrywać laski w klubach. Nagle jednak wlatuje wątek typowej komedii romantycznej i siła prawdziwej miłości sprawia, że zaliczanie panienek nie jest tym czego bohater szuka. Dostajemy romantyczne perypetie grupy ludzi o różnym wieku i doświadczeniu jednak tak samo zagubionych w uczuciu. Jest przewidywalnie ale całkiem przyjemnie dzięki dobrze dobranym do postaci aktorom.
Carell daje radę i mimo iż nie wykorzystuje swojego komediowego potencjału to wydaje się być sympatycznym gościem, którego po prostu szkoda i chcemy by mu się udało. Poza nim największym atutem filmu z męskiego punktu widzenia są występujące tutaj aktorki.
Ogółem mamy kilka ładnych buziek i fajnych panienek. Obok Emmy Stone, której dość mało w filmie pojawiają się Marisa Tomei, Julianne Moore i moja nowa faworytka Analeigh Tipton. Drugim głównym bohaterem obok postaci Carrela jest Ryan Gosling grający tu playboya, który opanował 100% metodę wyrywania dziewczyn w klubach. Praktycznie 60% Crazy, Stupid Love opiera się na interakcji tej dwójki i ich dialogach. Obaj spisują się dobrze, przy czym Gosling szykuje się do bycia prawdziwą gwiazdą Hollywood ( a pamiętam go jeszcze jako spoko ziomka z serialu o szkole na statku w Fox Kids – wtedy się na to nie zapowiadało). Aby dopełnić tą obsadę w kilku scenach pojawia się Kevin Bacon, pogłębiając tylko grę Six Degrees of Kevin Bacon o kilka nowych ścieżek.
Cały film jest w miarę przyjemny ale jest to raczej „Chick- flick” niż komedia pełną parą. Zakończenie jest przewidywalne do bólu a prawdziwa miłość jest słowem kluczem do całego 2. godzinnego filmu. Szkoda trochę bo wyobrażam sobie, że można by lepiej skorzystać z umiejętności komediowych aktorów. Ja zaśmiałem się tylko z 3 razy co uznałbym za totalną porażkę gdyby nie to że ma być to coś ku pokrzepieniu serc zakochanych i wierzących w ta jedyną miłość.
Nie mam specjalnie do czego się przyczepić. Może tylko trochę dziwnie rozłożone tempo całej produkcji i wrażeni jakby kawałek filmu został wycięty. Końcówka jest po prostu strasznie szybka w porównaniu do dość rozwlekłego środka nie prowadzącego specjalnie do niczego. Na plus zaliczę to, że wyjątkowo nic mnie nie irytowało w tym filmie. Crazy, Stupid Love sprawdza się idealnie na wieczór z dziewczyną czy mieszanym towarzystwem znajomych. Samemu też można obejrzeć z braku laku ale nie będzie to nic co zapamiętamy do następnego poranka. Jeśli wam to nie przeszkadza to warto wybrać się do kina. W innym przypadku lepiej poczekać aż film ten pojawi się w ramówce którejś ze stacji telewizyjnych.