Coś tu nie gra: Resident Evil

Drugi odcinek cyklu.W ramach majstrowania z programami do edycji wideo i sklejania, krótkich opinii na temat filmów na bazie gierek. Produkcja na poziomie zerowym ale kiedyś tam się poprawi.

Resident Evil z 2002. to film bazujący na popularnym cyklu o zombiakach od Capcom. Za scenariusz i reżyserię odpowiadał Paul W.S. Andreson (Mortal Kombat) co dawało szansę na solidną produkcje. Koniec końców  horror wyszedł z tego żaden ale to nie znaczy, że nie da się tego obejrzeć.

 

 

Steve Carell jest chyba nierozerwalnie związany z trudnym gatunkiem jakim jest komedia. Sukces amerykańskiej wersji The Office sprawił, że jest on swego rodzaju marką gwarantującą dobrej jakości produkcje. Interesującym jest więc jak poradzi on sobie w typowej komedii romantycznej bez dziwacznych gagów i absurdalnego poczucia humoru. Mowa o Crazy, Stupid Love czyli tysięcznej komedii romantycznej stworzonej według standardowego wzorca.

 

Cal (Steve Carrel) pewnego wieczora dowiaduje się, że zdradza go żona, która nagle chce rozwodu i nie czuje już dawnego płomienia miłości. Świat faceta rozpada się i popłakuje on w barach uprzykrzając życie innym bywalcom tych lokali. Przez przypadek zostaje mu zaoferowana pomoc i szkolenie jak zachowywać się wobec kobiet. Dzięki temu zaliczy parę lasek i odegra się na niewiernej żonie. Zapowiada się dość sztampowo ale jest szansa na parę niezłych gagów. Niestety tak nie jest i dostajemy jakby dwa filmy. Pierwsza połowa to całkiem zabawne perypetie faceta po 40. starającego się wyrywać laski w klubach. Nagle jednak wlatuje wątek typowej komedii romantycznej i siła prawdziwej miłości sprawia, że zaliczanie panienek nie jest tym czego bohater szuka. Dostajemy romantyczne perypetie grupy ludzi o różnym wieku i doświadczeniu jednak tak samo zagubionych w uczuciu. Jest przewidywalnie ale całkiem przyjemnie dzięki dobrze dobranym do postaci aktorom.

 

Carell daje radę i mimo iż nie wykorzystuje swojego komediowego potencjału to wydaje się być sympatycznym gościem, którego po prostu szkoda i chcemy by mu się udało. Poza nim największym atutem filmu z męskiego punktu widzenia są występujące tutaj aktorki.

Ogółem mamy kilka ładnych buziek i fajnych panienek. Obok Emmy Stone, której dość mało w filmie pojawiają się Marisa Tomei, Julianne Moore i moja nowa faworytka Analeigh Tipton. Drugim głównym bohaterem obok postaci Carrela jest Ryan Gosling grający tu playboya, który opanował 100% metodę wyrywania dziewczyn w klubach. Praktycznie 60% Crazy, Stupid Love opiera się na interakcji tej dwójki i ich dialogach. Obaj spisują się dobrze, przy czym Gosling szykuje się do bycia prawdziwą gwiazdą Hollywood ( a pamiętam go jeszcze jako spoko ziomka z serialu o szkole na statku w Fox Kids – wtedy się na to nie zapowiadało). Aby dopełnić tą obsadę w kilku scenach pojawia się Kevin Bacon, pogłębiając tylko grę Six Degrees of Kevin Bacon o kilka nowych ścieżek.

 

Cały film jest w miarę przyjemny ale jest to raczej „Chick- flick” niż komedia pełną parą. Zakończenie jest przewidywalne do bólu a prawdziwa miłość jest słowem kluczem do całego 2. godzinnego filmu. Szkoda trochę bo wyobrażam sobie, że można by lepiej skorzystać z umiejętności komediowych aktorów. Ja zaśmiałem się tylko z 3 razy co uznałbym za totalną porażkę gdyby nie to że ma być to coś ku pokrzepieniu serc zakochanych i wierzących w ta jedyną miłość.

 

Nie mam specjalnie do czego się przyczepić. Może tylko trochę dziwnie rozłożone tempo całej produkcji i wrażeni jakby kawałek filmu został wycięty. Końcówka jest po prostu strasznie szybka w porównaniu do dość rozwlekłego środka nie prowadzącego specjalnie do niczego. Na plus zaliczę to, że wyjątkowo nic mnie nie irytowało w tym filmie. Crazy, Stupid Love sprawdza się idealnie na wieczór z dziewczyną czy mieszanym towarzystwem znajomych. Samemu też można obejrzeć z braku laku ale nie będzie to nic co zapamiętamy do następnego poranka. Jeśli wam to nie przeszkadza to warto wybrać się do kina. W innym przypadku lepiej poczekać aż film ten pojawi się w ramówce którejś ze stacji telewizyjnych.

Sucker Punch


Mniej więcej połowę mojego życia temu pojawił się wyjątkowy film na zawsze zmieniający standardy panujące w kinie akcji. Po jego premierze bullet-time stał się nierozłącznym elementem filmów przepełnionych strzelaninami i scenami walki.
Karkołomne wyczyny bohaterów wzbudziły podziw u wszystkich nie znających filmów kung-fu.
Na pewno przez Matrixa nie jedna osoba złamała rękę próbując odbić się od ściany i wykonać salto. Podobnie było gdy parę lat wcześniej ja i mój brat naśladowaliśmy kiedyś kaskaderkę w wykonaniu Jackiego Chana. Pierwszy trik skończył się rozciętą głową i oznaczył koniec mojej kariery jako stuntman. Mam nadzieję, że młodym widzom Sucker Punch nie wpadnie naśladowanie tego co wykonują tam panie. Skończy się to bardzo źle.
Wspominam w recenzji o Matrixie gdyż Sucker Punch na pewno czerpie wiele z pomysłów, które na zachodzie zostały rozpropagowane dzięki dziełu braci Wachowskich. Czy SP jest to film równie dobry jak ten wspomniany? Czy za kilka lat będzie mógł pretendować do miana kultowego?

Jestem szowinistą
Sucker Punch to na pozór bardzo ciekawy pomysł. Lokacje i wyjęte prosto z gier. Smoki, demoniczni samurajowie, roboty i orki w jednym filmie. Do tego przepełniony akcją trailer i wrzucona zgraja zgrabnych panienek. Mamy hit? Niestety nie. Praktycznie na każdym polu coś nie do końca wypali. Jeśli chodzi o fabułę to mamy dziewczynkę, która po śmierci matki zostaje wtrącona przez ojczyma do zakładu psychiatrycznego. Zły człowiek nie dość, że przyczynił się do śmierci jej siostry to jeszcze przekupuje jednego z pracowników psychiatryka by przez lobotomie zapewnić, że dziewczyna nigdy nie opowie o tym co jej uczynił. Dziewczyna chce uciec z tego miejsca i opracowuje plan jak to zrobić. Żeby przetrwać postanawia ona stworzyć świat fantazji.
Ogólnie to całkiem ciekawy pomysł na pokazanie jak z rzeczywistością potrafią radzić sobie chore psychicznie osoby. Jakbym był skazany na spędzenie reszty życia w takim miejscu i jeszcze czekał na wsadzenie jakiegoś wiertła do głowy i zrobienia ze mnie warzywa to też bym sobie stworzył w głowie jakiś świat. Głównym wątkiem w Sucker Punch jest zebranie 5 artefaktów umożliwiających ucieczkę z zakładu psychiatrycznego. Podejmuje się tego grupa młodych pacjentek, którym będziemy towarzyszyć w podczas półtorej godziny ich przygody. W samym psychiatryku nie spędzimy jednak zbyt dużo czasu gdyż większość filmu dzieje się w innej rzeczywistości – kabarecie/burdelu. Na rzeczywistość nakładanych jest więc kilka warstw fikcji. Trochę szkoda ale z drugiej strony zwolennicy roznegliżowanych panienek powinni spodziewać się „więcej akcji” gdy zdarzenia zostają przeniesione z zakładu psychiatrycznego do domu publicznego. Tak nie jest bo Sucker Punch to odpowiednio ocenzurowana produkcja. Zgodnie z ratingiem PG-13 nie możemy się spodziewać niczego co mogłoby zszokować dzieci. Seksu, nagości i krwi nie ma co się spodziewać.
Fabuła moim zdaniem też zawodzi. O ile przez pierwsze 15 minut spodziewałem się ciekawego filmu, tak wychodząc z kina byłem zawiedziony. Historia zostaje potraktowana trochę po macoszemu. O postaciach nie dowiadujemy się do końca filmu praktycznie nic.

Cios poniżej pasa
Film otwierają sceny podczas, których w backgroundzie słychać Sweet Dreams wpasowane idealnie do tego co się dzieje na ekranie. Niestety z czasem jest gorzej. Jestem jedną z osób, które spodziewały się sieczki i akcji bez chwili wytchnienia niczym w Shoot’ Em Up. Dostajemy jednak straszną ilość dłużyzn i w jakichś 100 minutach filmu tylko 20 to sceny akcji. Cała reszta to planowanie i denne pogawędki. Osobiście mnie to bardzo dziwi, zwłaszcza przez pryzmat tego jak podobał mi się pomysł na fabułę filmu i jego ogólny zarys. Sceny akcji których nie jest zbyt wiele nie zachwycają. Nie ma niczego co sprawiłoby żebym złapał się za głowę i krzyknął z podziwem „Matko Boska”. Sekwencja z pociągu jest sprawnie zrealizowana ale nie ma w niej nic naprawdę nic innowacyjnego. Trailer pokazuje najlepsze elementy filmu. Jeśli spodziewamy się czegoś więcej to tego nie ujrzymy. Do tego dochodzi jeszcze dość słaby finał psujący ogólne wrażenie z obrazu.
Cały film można potraktować na dwa sposoby. Jako odmóżdżone kino akcji. W tej wersji wypada on raczej blado. Jest jeszcze opcja z dokopywaniem się do znaczeń i sensu wszystkich wydarzeń. Czy to naprawdę fantazje głównej bohaterki? Czy sceny tańcowania miały symbolizować prostytucję? Jak ktoś będzie chciał nad tym posiedzieć pewnie zrobi się symbolika niczym w pierwszym Matrixie. Mi nie chciało się pójść tą drogą.
Jeżeli podejdziemy do produkcji z odpowiednim dystansem i nie będziemy spodziewać się niczego specjalnego to właśnie to dostaniemy. Czasem głupi, przydługi i nudnawy średniak. Ewentualnie osoba podniecająca się dziewczynami w szkolnych mundurkach będzie zadowolona. Feministki mogłyby być zadowolone z „twardych” bohaterek gdyby koniec końców nie służyły tylko spełnianiu męskich fantazji. Bo to chyba jest główny cel filmu. Raczej skąpo odziane panienki i motywy wyjęte żywcem z gier czy dziecięcych fantazji okraszone efektami specjalnymi. Wynikiem tego jest zlepienie ze sobą różnych scenek. Te przyciągające widza sceny akcji są elementem bez, którego spokojnie film mógłby się obyć. Do tego jeszcze tańcowanie i inne elementy na siłę gmatwające cały film. Fani szukania drugiego dna i analizowania każdego fragmentu filmu powinni być zadowoleni. Już teraz istnieje kilka teorii „o czym tak naprawdę był ten film”.

To chyba jest tylko dla otaku
Sucker Punch jest produktem marzeń i fantazji trzynastolatków lub najbardziej ześwirowanych japońskich otaku. Ja niestety podczas tej jazdy wysiadam. Akcje są totalnie przekręcone a jednocześnie film jest niemiłosiernie nudny. Jestem jedną z tych osób, którym bardziej przypadłoby albo pójście w totalnie mroczny klimat zakładu psychiatrycznego i coś jak Lost Highway albo totalną siepankę z przesadzonymi nie zwalniającymi na sekundę scenami akcji. Otrzymałem coś niejakiego. Dokładnie to coś czego się nie spodziewałem. Sucker Punch trafia do całkiem sporej rzeszy osób. Nie są to chyba jednak ci poszukujący efektów specjalnych i akcji bo to można dostać w trailerze za darmo.

Dr. Caligari

Dr. Caligari to wynik jakiejś choroby psychicznej.  Reżyser który stworzył jedynie dziwne filmy dla dorosłych ( np. o post apokaliptycznym świecie gdzie większość ludzi ma uczulenie na kontakty płciowe)  postanowił pobawić się tym co mu wychodzi czyli surrealizmem.  Dzieło które powstało jest fascynujące   i dzięki kilku scenom może zapaść dłużej w pamięć. Fabuła jest w znacznej części niezrozumiała lub po prostu bezsensowna.  Z tego co  zrozumiałem to mamy chorą psychicznie kobietę o jakichś dziwnych zaburzeniach seksualnych.  W jednej z pierwszych scen jest ona zaatakowana we własnym domu przez lalkę z brzytwą. Potem trafia do dziwnego szpitala psychiatrycznego ( a może jakiegoś innego wymiaru). Tam dopiero zaczyna się prawdziwa schizofrenia. Czy mroczne puste pomieszczenia to to jak wygląda ten zakład dla obłąkanych czy może widzimy go oczyma jednego z pacjentów?  Równie dobrze te wszystkie to chory koszmar albo wizja ćpuna.