Lara Croft GO

Lara Croft, czyli pierwsza dama gier wideo może pochwalić się całą masą dobrych gier. Oczywiście przez te 20 lat kariery, pani archeolog kilka razy powinęła się noga. Jednak na ogół było przynajmniej nieźle. Dlatego też zainteresowany byłem sposobem w jaki zakończono celebrację 20 lat ikony wirtualnej rozrywki. Nie dawno, praktycznie z powietrza na Steam wylądowała gra Lara Croft GO. Czyżby miało to oznaczać, że nasza ulubiona bohaterka doczekała się kolejnego niewypału? Czytaj dalej

Mobius Final Fantasy

Ofensywa Final Fantasy wydaje się nie mieć końca. Juz za kilka tygodni będziemy mogli zagrać w tworzone od wieków Final Fantasy XV. Na horyzoncie także kolejne spin-offy tej serii, jakieś seriale anime i filmy promujące markę powstała na NESie. FF mania trwa także na telefonach komórkowych bo otrzymaliśmy kolejną grę z cyklu stworzoną pod przenośne urządzenia. Mobius Final Fantasy ma być przeniesieniem wrażeń z konsolowej gry nowej generacji na mały ekran. Czy jest to tylko hasło reklamowe czy też w końcu doczekaliśmy się Final Fantasy z prawdziwego zdarzenia?

Gra ma jakaś tam fabułę. Tylko tyle jestem w stanie napisać bez zaglądania w swoje notatki. To chyba najlepiej oddaje jakiej klasy fabuły możemy spodziewać się w tym tytule. Mobius zaczyna się od przedstawienia nam bezimiennego bohatera cierpiącego na amnezję. Budzimy się w jakimś dziwnym świecie i słyszymy o proroctwie na temat wojownika światła. Ten bohater (którym prawdopodobnie jesteśmy) ma zgładzić ciemność zagrażającą całemu istnieniu. Po drodze do naszego przeznaczenia spotykamy bandę pomocnych nam postaci w tym moogla (pocieszne charakterystyczne dla Final Fantasy przypominające pluszowe misie z czerwoną kulką na głowie). Więcej na temat fabuły nie jestem w stanie powiedzieć bo gra nie została jeszcze w pełni zlokalizowana. Na dzień dzisiejszy mamy dostęp jedynie do początkowych rozdziałów przygody naszego bezimiennego herosa. Nie ma to jednak większego znaczenia bo opowiadana historia nie jest tym co przyciąga nas do gry. Zwłaszcza w sytuacji, gdy w grze pojawiają się rożne tematyczne eventy i inne podobne akcje. Obecnie rozpoczyna się dodatkowa mini kampania o ataku ufoludków na świat gry. Zakładam, ze nie ma to zbyt wiele wspólnego z głównym wątkiem.

Mobius Final Fantasy wyróżnia się swoim dość nietypowym systemem, który jest podstawią rozgrywki. Gra podobnie jak wszystkie inne mobilne Final Fantasy jest po prostu ciągiem walk. 99% rozgrywki to przesuwanie się z jednego punktu na mapie do drugiego po to by stoczyć serię pojedynków z potworami. Od czasu do czasu mamy jeszcze polowania na większe kreatury i poszukiwanie skarbów ale w gruncie rzeczy prowadzają się one do tego samego co zwykłe przechodzenie gry.

Nasza postać posiada specjalną umiejętność zmieniania klasy i na początku gry zaczynamy z wojownikiem, magiem i łotrzykiem. Możemy odblokować ich mocniejsze wersje ale także uzyskać dostęp do innych klas. Klasy nie pełnią typowej dla Final Fantasy roli bo w grze występują jeszcze karty. Konkretna klasa pozwala nam na skuteczne używanie kart danego typu plus korzystanie z danych żywiołów. Każda z nich pozwala na używanie kart 3 z 4 dostępnych obecnie żywiołów. Przed walkami musimy więc ustawić naszą talię z 4 kartami, które zabierzemy do walki. Karty odpowiadają za specjalne ataki jakich będziemy mogli użyć podczas zwalczania potworów a także dają nam różne bonusy. Przykładowo Yuna z Final Fantasy X daje nam moc leczenia się, której to skuteczność wzrasta wraz z levelowaniem naszej karty (poprzez używanie albo „karmienie” jej innymi kartami).

Zastosowano tutaj interesujący system bo podczas walk możemy aktywować daną kartę tylko wtedy jeśli mamy wystarczą ilość punktów danego typu. Punkty zdobywamy poprzez zwykłe ataki i są one nam przyznawane losowo. Przykładowo by dodać naszej broni właściwości ognia na jeden atak będziemy potrzebowali odpowiedniej karty i 4 punktów ognistej energii. Ataki specjalne musimy wykonywać głównie ze względu na to, że nasi przeciwnicy maja przypisany do siebie dany żywioł i posiadają osłony, które niszczone są skutecznie jedynie poprzez ataki przeciwnych im energii. Ogniste bestie atakowane lodowymi specjałami padać będą znacznie szybciej niż przy próbie ubicia ich w tradycyjny sposób. Same starcia odbywają się w trybie turowym z tą różnicą, że możemy wykonać kilka akcji podczas naszej kolejki. Poza samym atakowaniem możemy tez korzystać z dodatkowym umiejętności dawanych nam przez karty. W ten sposób możemy aktywować ochronę przed danym żywiołem albo inne fukncje przypisane do naszej talii.

Tłumaczenie tego może brzmieć trochę chaotycznie. Sama gra ma problemy z sensownym sposobem przedstawienia nam wszystkich mechanizmów. Jednak po jakichś 30 minutach rozgrywki załapiemy wszystkie sekrety tego tytułu. Gameplay należy raczej do prostych ale wciągających przez połączenie taktyki z odrobiną szczęścia.

Największym atutem Mobius Final Fantasy jest bez wątpienia oprawa graficzna. Nie będzie przesadą jeśli napisze, że jest to jedna z najlepiej wyglądających gier jakie pojawiły się na telefonach komórkowych. Oczywiście chodzi tutaj raczej o to, że Mobius wizualnie przypomina coś co mogłoby pojawić się na konsolach. Mamy grafikę w 3D, gdzieś na poziomie Final Fantasy X z ładnie animowanymi walkami i całkiem niezłymi lokacjami. Produkcja wygląda jak Final Fantasy nowszej generacji w przeciwieństwie do poprzednich produkcji bazujących na stylistyce SNESa. Przy maksymalnych ustawieniach graficznych i podczas korzystania z tabletu muszę przyznać, że wszystko prezentuje się pierwsza klasa.

Jeśli chodzi o kwestię stopnia wnerwienia gracza przez to, że gra operuje w formule free to play to Mobius Final Fantasy znajduje się na przyzwoitym poziomie. Mamy co prawda pasek regenerującej się energii i system powoli przyznawanych nam kryształów. Jednak na dzień dzisiejszy nachalne próby wyciągnięcia z nas kasy praktycznie nie istnieją. Osoba wydająca kasę będzie miała przewagę nad grającymi bez wydania grosza ale prawie wszystko da się zdobyć przez poświęcenie tej produkcji czasu. W obecnej chwili sposobem na zarobienie wydaje się w głównej mierze obecność w grze dodatkowych kostiumów dla towarzyszącej nam wróżki. Jest tak głównie dlatego, że część ze strojów dostępna jest wyłącznie przez określony czas, więc zdobycie ich wszystkich ciężką pracą może okazać się niemożliwe. Oczywiście cała sytuacja może w przyszłości ulec pewnej zmianie. Podobnie jak w przypadku Evolve po przejściu na model free to play jesteśmy zalewani masą bonusowych przedmiotów sprawiających, że mikropłatności są w Mobius niepotrzebne. Kiedyś zapewne darmowe przedmioty przestaną być oferowane w takich ilościach i rozpocznie się wtedy grind po kolejne karty.

Nie wiem dlaczego ale tytuł ten wciągnął mnie na ładny kawałek czasu. Trudno mi do końca powiedzieć dlaczego padło akurat na tą grę. Jakbym miał obstawiać to chodzi głównie o odrobinę taktyki jaka wymagana jest w starciach z przecinkami. Swoje robi na pewno też cotygodniowy ranking i porównywanie tego jak dobrze idzie nam walka z przeciwnikami. Nie mogę też zapomnieć o fakcie tego, że mamy masę levelowania, naszej postaci, poszczególnych klas i kart co sprawia, że praktycznie co walkę czynimy jakieś postępy w grze. To z kolei zachęca do tego by przeć dalej i pokonywać kolejnych przeciwników. Schemat ten sprawdza się tutaj równie dobrze jak w moim ulubionym Final Fantasy Record Keeper.

Mobius Final Fantasy zapowiadane było jako ‚prawdziwa” odsłona serii stworzona pod urządzania mobilne. Trudno powiedzieć co to miało oznaczać. Czy chodziło o ładnie wyglądająca wydmuszkę w stylu Final Fantasy XII czy też twórcy mieli na myśli epicką przygodę z rozbudowanym systemem RPG. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wiem jedynie, że Mobius to kolejna całkiem udana wariacja na temat telefonowych gierek RPG. Bawiłem się przy tym tytule całkiem dobrze i wydaje się, że ma on szanse na bycie świetnym tytułem na komórki. Nie przekona on do siebie części fanów. Zwłaszcza tych którym zależy na fabule, która na dzień dzisiejszy jest praktycznie nieobecna w tym Fnal Fantasy. Polecam sprawdzić tą gierkę każdemu kto ma ochotę na ładnie wyglądającą taktyczną produkcje z elementami karcianki. W końcu nawet jeśli tytuł ten nam nie podejdzie do gustu to stracimy jedynie kilkaset mega miejsca na telefonie. Miejsca które odzyskamy gdy tylko skasujemy tą produkcję. Innymi słowy warto dać tej grze szansę.  

Iron Maiden: Legacy of the Beast

Iron Maiden jest zespołem, który chyba najbardziej zaangażował się w medium jakim są gry wideo. Zespół w ten czy inny sposób powiązany jest z całą gamą tytułów począwszy od dziwacznego Ed Hunter aż po obecność Eddiego w Tony Hawk Pro Skater 4. teraz do tych produkcji dołączą także Iron Maiden Legacy of the Beast. Czy oznacza to, że możemy liczyć na heavy metalowy klimat na swoich telefonach komórkowych?

Fabuła gry opiera się na tym, że dusza maskotki zespołu – Eddiego rozpadła się na wiele części, które rozsiane zostały po świecie. Naszym zadaniem jest zebranie tych wszystkich elementów i sprawienie by bohater, który przez lata uzyskał wiele różnych tożsamości, stał się całością. Jest to więc typowy quest oparty na zbieraniu rzeczy i wydawałoby się że nikogo to specjalnie nie zainteresuje. Twórcy gry zdecydowali się jednak na położenie całkiem sporego nacisku na opowiadaną historię. Praktycznie pomiędzy każda walką z wrogami uraczeni jesteśmy scenką przerywnikową przedstawiającą dialog pomiędzy Eddiem a kobietą pełniąca rolę przewodnika w tej wyprawie.

Gameplay tej produkcji to na pierwszy rzut oka kalka każdego innego telefonowego RPG zaprezentowanego nam w modelu free to play. Mamy więc typowe walki w formie turowej, gdzie możemy wykonać atak albo użyć umiejętności specjalnej danego bohatera jeśli posiadamy odpowiednią ilość punktów gromadzonych podczas walki. Nie jest tak jednak do końca bo mimo dobrze znanej bazy dorzucono do gameplayu elementy wyróżniające tą pozycję spośród innych mobilnych RPG. System opiera się tutaj na tym, że naraz wystawiamy trzech zawodników. Jest to kombinacja Eddie plus dwie inne postacie pełniące trochę rolę supportu dla tego trupiaka. Wynika to z tego, że nasz bohater posiada dodatkowy pasek wściekłości pozwalający po napełnieniu wykonać potężny atak. Dodatkowo Eddie może zmieniać swoją formę. Polega to na tym, że w trakcie rozgrywki wraz z zbieraniem fragmentów duszy Eddiego zdobędziemy też jego inne wersje. Każdy z wariantów posiada swój własny wygląd i zestaw umiejętności. Podczas misji możemy przełączać się pomiędzy trzema wariantami Eddiego. Ma to zastosowanie głównie ze względu na obecny w grze system oparty na zasadzie kamień, papier, nożyce. Wszystkie jednostki mają do siebie przypisany jeden z trzech kolorów powiązany z ich funkcją. Kolor ten daje im przewagę nad jednym kolorem i słabość do innego. Dlatego też jako Eddie z czerwonymi mocami będziemy pogromem dla zielonych ale niebieskim nie zadamy zbyt wielu obrażeń. Wtedy też najlepiej skorzystać z możliwości przełączenia się do innego wariantu naszego nieumarłego bohatera.

Najbardziej interesującym elementem walk jest jednak zastosowany w nich system quick time event. Wypada to w podobny sposób jak przy nowszych tytułach z serii Mario RPG. Musimy w odpowiednim momencie kliknąć w ekran by zadać większe obrażenia. Czary ładujemy poprzez szybkie stukanie w ekran. Sprawia to, że jesteśmy trochę bardziej zaangażowani w same walki. Na szczęście do gry dorzucono możliwość auto-atakowania co zdecydowanie ułatwi nam grind na zaliczonych już wcześniej planszach.

Struktura gry sprowadza się do serii walk pomiędzy którymi oglądamy dialogi eksponujące nam fabułę. Rozwiązanie to sprawdzałoby się całkiem dobrze gdyby nie największa wada tego tytułu. Chodzi tu o koszmarne czasy wczytywania się poziomów. Najgorzej jest na samym początku bo odpalenie tytułu wiąże się z dobrymi dwiema minutami wpatrywania się w ekran tytułowy kiedy gra się wczytuje. Pomiędzy misjami ten czas skraca się do przedziału pomiędzy kilkudziesięcioma sekundami a minutą. Nie wiem czy jest to tak olbrzymia gra czy też produkt nie został dobrze zoptymalizowany ale nawet na moim nowym HTC 10 czekanie było nie do zniesienia. Kilka razy zdarzyło się, że zmęczony wyczekiwaniem po prostu odpuszczałem sobie Iron Maiden Legacy of the Beast i odpalałem jakiś inny tytuł. Jest to trochę dziwne bo normalnie raczej miałbym problemy ze wszystkimi systemami free to play spowalniającymi postępy w grze. Jednak system energii z timerami przestaje być problemem jeśli wczytanie się poziomu zajmuje tyle samo czasu co jej odnowienie. Ten skutek uboczny okropnych loadingów sprawił, że Iron Maiden Legacy of the Beast może pochwalić się bardzo nieinwazyjnymi mechanizmami free to play.

Niepodważalnym atutem gry jest muzyka. Od momentu odpalenia Iron Maiden Legacy of the Beast słyszymy świetne kawałki, które idealnie pasują do metalowego klimatu gierki. Coś takiego spotkałem wcześniej tylko w Brutal Legend. W obu przypadkach brzmienia idealnie oddają ducha tytułu.

Moje ogólne wrażenia po czasie spędzonym z Iron Maiden Legacy of the Beast są naprawdę pozytywne. Gra ma sporo zalet i naprawdę może się podobać. Szkoda tylko, że loadingi potrafią skutecznie zniszczyć moją chęć do grania

Iron Maiden Legacy of the Beast to całkiem fajny tytuł, który powinien zadowolić fanów legendarnego zespołu muzycznego. Wyróżnia się on na tle podobnych tytułów poprzez zastosowanie QTE. Niestety gra traci wiele przez horrendalnie długie czasy wczytywania się kolejnych misji. Dlatego też poleciłbym aby osoby niecierpliwe unikały tej produkcji jak ognia.  

Rodeo Stampede: Sky Zoo Safari

Gry typu Endless Runner mają jakąś magiczną moc. Z niewiadomej przyczyny lądują one na moim telefonie. Większość z nich to niewnoszące do gatunku nic interesującego średniaki, które dobre są na 5 minut rozgrywki. Czasami jednak trafi się na coś naprawdę wciągającego niczym Jetpack Joyride i człowiek może przepaść na długie godziny. Ciekawe do której z tych dwóch kategorii wpisuje się Rodeo Stampede: Sky Zoo Safari?

Pod przydługawym tytułem Rodeo Stampede: Sky Zoo Safari skrywa się gierka z popularnego gatunku Endless Runner, czyli gier, gdzie nasza postać pędzi przed siebie a my musimy zadbać o to by nie rozbiła się na przedmiotach z jej otoczenia. W tym wypadku element ten jest połączony z ładną grafiką i twistem polegającym na tym, że ujeżdżamy różnego rodzaju zwierzęta. Na dokładkę mamy jeszcze bajer z powietrznym zoo, które pozwala nam zarobić na schwytanych przez nas bestiach.https://www.youtube.com/embed/0zG4x5OspkU?rel=0

Gameplay tej produkcji to jest raczej bardzo trywialny. Jak przystało na Endless Runnera mamy bieg przed siebie i omijanie przeszkód. W tym wypadku obserujemy wszystko z góry i rozgrywka polega na biegnięciu przez kanion wypełniony zwierzętami, drzewami i głazami. Skaczemy z jednej bestii na drugą tak by nie spaść na ziemię. Ujeżdżamy zebry, słonie, bawoły, sępy, żyrafy i inne egzotyczne zwierzęta. Każde z nich posiada swoje specjalne właściwości i odblokowywane wraz z postępami grze umiejętności. Różnią się one szybkością zwinności czy też siłą co wpływa na gameplay. Przykładowo słonie są w stanie taranować mniejsze stworzonka i bez problemu radzą sobie z drzewami i głazami. Aby nie było zbyt łatwo (czytaj abyśmy musieli kiedyś zejść ze słonia) wprowadzono mechanikę wnerwienia się naszych stworków. Po kilku sekundach zwierze się wścieknie i będzie starało się nas z zrzucić ze swojego grzbietu. Musimy więc co chwile przeskakiwać z jednego rumaka na drugiego i uważać, żeby nie zasiedzieć się za długo na jakiejś żyrafie bo wtedy zostaniemy wystrzeleni niczym z procy.

Sterowanie jest bardzo proste. Ogranicza się do korzystania z jednego palca. Tak długo jak trzymamy palec na ekranie telefonu tak długo ujeżdżamy zwierze na którym się znajdujemy. Po poszczeniu palca zeskakujemy w przód. Manewrujemy w prawo i lewo za pomocą suwania w boki palcem przyciśniętym do ekranu. Jest to bardzo wygodne o ile nie mamy paluchów jak kiełbaski i nie przysłonimy sobie całego ekranu własną łapą. Jeśli nie jest to naszym problemem to naprawdę szybko przyzwyczaimy się do takiego sposobu kontroli naszą postacią.

Postęp w grze uzależniony jest od zebranych w trakcie rozgrywki monet. Kupujemy za nie ulepszenia naszych zwierząt a także odblokowujemy kolejne sektory wysypy z czym łączy się dostęp do większej ilości zwierząt. Monety zdobywamy ze skrzynek napotkanych przez nas na trasie, za wykonywanie różnych dodatkowych zadań podczas gry a także za wpuszczanie ludzi do naszego parku. Ten ostatni element ogranicza się do naciśnięcia jednego przycisku co kilka lub kilkanaście godzin.

Jeśli chodzi o system zarabiania na graczach to twórcy z Featherweight Games rzucili nam mieszankę wszystkiego co pojawia się w innych grach tego typu. Mamy więc zbieranie monet służące do odblokowywania kolejnych rzeczy w kampanii i powiązany z tym płatny coin doubler. Mamy także system reklam, które musimy/możemy oglądać jeśli chcemy przyśpieszyć nas progres w grze. Na przykład za wykonanie jakiegoś zadania dostaniemy 100 złotych monet. Mamy jednak opcje podwojenia tej sumy w zamian za obejrzenie reklamy jakiejś szajs gierki na Androida. Filmiki trwają zazwyczaj od 30 sekund do jakiejś minuty. Od nas zależy czy chcemy odpalać te reklamy czy też wolimy samemu powoli zdobywać walutę niezbędną do odblokowywania dalszej części gry.

Największym problemem z grą są ograniczenia wynikające z zastosowanego wariantu systemu free to play. Jakikolwiek postęp w grze jest okupowany godzinami jeśli nie dniami rozgrywki. Możemy grać ile chcemy ale odblokujemy kolejne wyspy jedynie poprzez wykonywanie misji i zdobywanie kasy. Akurat te dwie rzeczy powiązane są z timerami, oglądaniem reklam i masą wyczekiwania. Sytuacja taka działa trochę demoralizująco bo kiedy widzę tekst w stylu wróć za 6 godzin by kliknąć jeden przycisk to mi się odechciewa grać. Szkoda bo sam gameplay nie jest specjalnie skomplikowany ale idealnie wpasowuje się w arcade’owy klimat wykręcania jak najlepszych wyników.

Przyjemna oprawa graficzna sprawiała, że chciało mi się grać w Rodeo Stampede: Sky Zoo Safari. Wszystko podane jest w ładnej stylistyce kojarzącej mi się trochę z Crossy Road. Mamy zwierzęta wyglądające jakby były modelami do Cubeecraft. Są bardzo kwadratowe/złożone z sześcianów bez widocznych zaokrągleń. Dodatkowo jest bardzo kolorowo bo twórcom popuściło trochę wodzę fantazji i mamy psychodeliczne różowo-fioletowe słonie i inne podobne bajery.

Rodeo Stampede: Sky Zoo Safari to produkcja bez wątpienia skierowana do miłośników endless runnerów. Nieskomplikowana rozgrywka połączona z przyjemną dla oka grafiką tworzy produkcję w sam raz na krótkie partyjki. Niestety grze brakuje czegoś co potrafiłoby przyciągnąć nas do ekranu telefonu na trochę dłużej. Moim zdaniem całość jest całkiem niezłym produktem, któremu jednak trochę brakuje do przekroczenia granicy pomiędzy niezłą gierką a świetnym tytułem wartym naszej uwagi.

Arma Mobile Ops

Operation Flashpoint to jedna z tych gier, które zapadły mi w pamięć. Do dziś mam żywe wspomnienia spędzeniu kilkudziesięciu minut w lesie po to by wyjść na polanę i zginać od pierwszej wrogiej kuli. Moja inicjacja z grami Bohemia Interactive nie była niczym wyjątkowym. Jednak właśnie to zadecydowało o tym, że na moim Nexusie wylądowała gra ze słowem Arma w tytule. Tym razem padło na klona Clash of Clans zatytułowanego Arma Mobile Ops. Czy jest to jedna z najgorszych gier w jakie kiedykolwiek grałem?

Arma Mobile Ops to jedna z tych popularnych gier na urządzenia mobilne ( z tydzień temu recenzowałem inny tytuł w tym stylu Transformers: Earth Wars), gdzie budujemy swoją bazę po czym atakujemy bazy innych graczy. Całość rozgrywki sprowadza się więc do dwóch faz. Rozbudowania swojej armii i niszczenia wrogich umocnień. Dokładnie tak jak we wszelkiej maści klonach gierek takich jak Clash of Clans. Nasze budowle możemy podzielić na kilka kategorii. Mamy struktury obronne jak mury, miny, różnego rodzaju działka i lasery a także maszyny wydobywające i składujące surowce. Obok tego mamy jeszcze rozwój technologii wzmacniających nasze roboty i pozwalających zabrać nam ich więcej na kolejne misje. Wszystko jest bardzo proste i nie ma żadnej różnorodności w tym co konstruujemy. Mobile Ops jest tak stworzone, że aby czynić postępy musimy po prostu budować wszystko co jest dostępne. System ulepszeń budowli powiązany jest z poziomami innych konstrukcji co sprawia, że gra jest nieustannym odpalaniem upgradeów i czekaniem X godzina aż zrobimy to ponownie. Dlatego każda z odwiedzonych przez nas baz wygląda prawie tak samo. Jedyną różnica jest tutaj to, gdzie położymy dany klocek.

Ramię w ramię z budowaniem idzie niszczenie cudzych baz. Możemy wybrać czy chcemy przechodzić kampanię czy atakować bazy innych graczy. Obie opcje prowadzą do tego samego. Nasze jednostki zostają zrzucone na teren wroga i atakują wszystko co przed sobą widzą. Sprawia to, ze ta część rozgrywki potrafi być bardzo frustrująca. Chciałoby się wydawać naszym jednostkom komendy w sposób podobny do gier RTS. Ten element gry wydaje się być bardzo niedopracowany. Pojedynki nie są emocjonujące a nie pofatygowano się o dodanie jakiegoś przyśpieszenia czasu czy kompletnego pominięcia walki i przejścia do rezultatów. W końcu jeśli w żaden sposób nie partycypujemy w bitwie to po co mamy ja oglądać?

Na pierwszy rzut oka ten tytuł to po prostu kolejna gra tego samego typu co inne „strategie” na telefony. Szybko jednak okazuje się, że wszystko jest zrobione tutaj gorzej/mniej przyjaźniej dla gracza niż gdziekolwiek indziej. Czasy oczekiwania na budowę magazynów i innych budynków są dłuższe, musimy ręcznie zapoczątkować proces regeneracji naszych jednostek, jeśli jakiś żołnierz zginie to tracimy go razem ze zdobytymi przez niego poziomami raz na zawsze. Misje na które jesteśmy wysyłani są po prostu niesprawiedliwe i albo trzeba czekać dobry tydzień by ulepszyć nasza bazę i jednostki albo mamy wydać kasę. Warstwa strategiczna w tym tytule wydaje się mieć nawet jeszcze mniejsze znaczenie niż w innych produkcjach tego typu. Na dokładkę mamy jeszcze ohydną przedpotopową grafikę i interfejs niewart funta kłaków.

Naprawdę zdziwiło mnie to, że ktoś zdecydował się na opcję „super generic military shooter” z lipą oprawą graficzną. Mamy więc połączenie nie interesującej stylistyki z kiepską oprawą graficzną. Dla mnie jest to zabójcza kombinacja w sytuacji gdy na rynku jest masa gier działających tak samo ale wyglądających o niebo lepiej. Do tego ten przeklęty nieresponsywny interfejs. Po części wynika on z tego że mamy obecność animowanych ikon w menu. Kiedy klikamy jakiś budynek rozsuwa się pod nim koło z dostępnymi opcjami. Niestety przez taki zabieg mamy bardzo małe ikony, które łatwo ze sobą pomylić.

Arma Mobile Ops jest najgorszą możliwą wersją schematu gier takich jak Clash of Clans czy Transformers: Earth Wars. Produkcja ta posiada wszystkie wady tamtych gierek do potęgi trzeciej jednak pozbawiona jest jakichkolwiek zalet. Jest to totalny crap nastawiony tylko i wyłącznie na wyciągnięcie paru groszy z fanów świetnej serii jaką jest Arma. Przerażające było kiedy zdałem sobie sprawę z tego faktu. Masa pozytywnych recenzji na Google Play Store dawała mi nadzieję na solidną grę strategiczną. Zamiast tego mamy kolejny ohydny przykład polowania na „wieloryby”

Dawno nie natknąłem się na grę którą gardzę tak bardzo jak tym tytułem. Arma Mobile Ops to kwintesencja wszystkiego co złe w grach free to play z masą mikropłatności. Jednocześnie poza rozpoznawalną nawą gierka nie prezentuje sobą nic godnego uwagi. Mam nadzieję, że ten szmelc okaże się wielką porażką i jego twórcy nie zarobią na nim nawet złamanego grosza.

Transformers: Earth Wars

Wychowałem się na Transformersach. Podobnie jak wiele osób z mojego pokolenia zbierałem zabawki, czytałem komiksy i oglądałem serial o robotach zamieniających się w pojazdy. Z jakiegoś dziwnego powodu mam olbrzymi sentyment do tej marki i do dzisiaj leży u mnie w szafie trochę figurek i kaset z charakterystycznym logo Autobotów. Nostalgia za tymi produktami sprawiła, że sięgnąłem po mobilną grę o przygodach moich ulubionych robotów ukrywających się pod postacią pojazdów. Szkoda tylko, że Transformers Earth Wars nie jest w stanie magicznie zamienić się w dobrą grę.

Na początku Earth Wars wybieramy jedną z dwóch frakcji. Mamy dostęp do milutkich i dobrych Autobotów albo szalonych i podstępnych Decepticonów. Wybór ten nie wpływa zbytnio na gameplay i sprowadza się do tego czyje głosy będziemy słyszeć podczas rozgrywki. Ja wybrałem Decepticony i od razu zostałem przywitany przez mojego ukochanego Starscreama. Fabuła to standardowa walka o surowce i inne pierdoły. Jak wskazuje tytuł tej produkcji wszystko dzieje się na Ziemi. Dokładniej na jakiejś pustyni, gdzie powstały setki baz zwaśnionych ze sobą robotów. Mamy elementy charakterystyczne dla kreskówki jak ciągłe podważanie przywództwa Megatrona i sprawiedliwe do bólu Autoboty. Pod tym względem jest więc dokładnie tak jak być powinno.

Transformers Earth Wars to jedna z tych popularnych gier na urządzenia mobilne, gdzie budujemy swoją bazę po czym atakujemy bazy innych graczy. Całość rozgrywki sprowadza się więc do dwóch faz. Rozbudowania swojej armii i niszczenia wrogich umocnień. Dokładnie tak jak we wszelkiej maści klonach gierek takich jak Clash of Clans. Nasze budowle możemy podzielić na kilka kategorii. Mamy struktury obronne jak mury, miny, różnego rodzaju działka i lasery a także maszyny wydobywające i składujące surowce. Obok tego mamy jeszcze rozwój technologii wzmacniających nasze roboty i pozwalających zabrać nam ich więcej na kolejne misje. Wszystko jest bardzo proste i nie ma żadnej różnorodności w tym co konstruujemy. Earth Wars jest tak stworzone, że aby czynić postępy musimy po prostu budować wszystko co jest dostępne. Dlatego każda z odwiedzonych przez nas baz wygląda prawie tak samo. Jedyną różnica jest tutaj to, gdzie położymy dany klocek.

Jak już wspominałem poza budowaniem mamy także element walki. Możemy wybrać czy chcemy przechodzić kampanię czy atakować bazy innych graczy. Obie opcje prowadzą do tego samego. Nasze jednostki zostają zrzucone na teren wroga i atakują wszystko co przed sobą widzą. Nasza rola ograniczona jest tylko do tego by odpalać specjalne umiejętności robotów. Minimalizuje to element strategiczny produkcji. Roboty są głupie jak but i będą atakowały jakiś mur zamiast nawalającego do nich działka. Sprawia to, ze ta część rozgrywki potrafi być bardzo frustrująca. Chciałoby się wydawać naszym jednostkom komendy w sposób podobny do gier RTS. Nie możemy tego robić i jesteśmy skazani na obserwowanie działań najgorszego stratega w historii. Może ma to trochę sensu bo z tego co pamiętam to Decepticonom nie udało się nigdy poprawnie wykonać żadnego ze swych szalonych planów.

Na całość nałożony został jeszcze element sojuszy. Sprowadza się to do tego, że dołączamy do jakiegoś klanu i toczymy wojny z innymi ugrupowaniami bo to by podnieść rankingową pozycje naszej drużyny. W wypadku tej produkcji zrobiono to tak, że Autoboty trzymają się ze swoimi. Podobnie jest z Decepticonami. Nasz pierwotny wybór zadecyduje o tym do kogo możemy się przyłączyć w tym trybie multiplayer.

Pierwszy dzień gry w Transformers Earth Wars był naprawdę dobry. Zachwyt głosem i wyglądem robotów połączony z niezłym gameplayem sprawił, że chciałem wystawić produkcji stosunkowo wysoką notę. Myślałem nawet o tym, że gra na dłużej zagości na moim telefonie. Niestety po pierwszych chwilach zachwytu odkryłem prawdziwe oblicze tego tytułu. Mamy do czynienia z produkcją, która stara się za wszelką cenę wymusić wydawanie na nią kasy. Twórcy podchodzą do mikropłatności w okropny sposób. Po pierwsze mamy z dwadzieścia rożnych walut. Kilka typów surowców, różnego rodzaju kryształy służące do odblokowywania nowych robotów, punkty energii służące do ulepszania zdolności Transformersów. Każdą z tych rzeczy mozolnie zdobywamy podczas samej gry ale możemy oczywiście wydać gotówkę by dostać trochę danego zasobu. Element ten połączony jest z masą naprawdę uciążliwych liczników. Mamy typowy dla gier pasek energii ograniczający to jak często możemy wykonywać misję i atakować innych graczy. Obok tego jeszcze timer odliczający jak szybko możemy użyć ponownie nasze jednostki. Ten drugi element jest super wnerwiający bo bardzo szybko okazało się, że podjęcie misji której przejście zajmuje 30 sekund wiązać się będzie z 10 minutami czekania aż moje Decepticony się odnowią. To jest po prostu przesadą kiedy obok tego mamy system czekania na to aż odnowią się nam punkty energii. Oczywiście możemy zapłacić by przyśpieszyć cały proces. Na samym szczycie tego wszystkiego mamy jeszcze element budowania i ulepszania naszej bazy. Oczywiście spotykamy się tutaj z licznikami czasu doprowadzającymi do tego, że w ciągu dnia będziemy mogli wybudować lub ulepszyć tylko jedną rzecz bo czas potrzebny do wykonania danej czynności będzie wynosił kilkanaście godzin. No chyba że rzucimy kasą i przyśpieszymy ten proces.

Oprawa graficzna Transformers Earth Wars prezentuje się bardzo dobrze. Może przemawia prze zemnie sentyment ale gdy zobaczyłem Autoboty i Decepticony z pierwszej generacji to miałem uśmiech od ucha do ucha. Postacie wyglądają naprawdę dobrze jak na produkcje telefonową. Jest to poziom RTSów sprzed jakichś 10 czy 15 lat ale na stosunkowo małym ekranie telefonu komórkowego wypada to naprawdę dobrze. Podobnie jest z oprawą dźwiękową. W tym wypadku chodzi mi głównie o głosy robotów. Nie spodziewałem się voiceacting jednak w momencie kiedy pierwszy raz usłyszałem Megatrona po plecach przeszły mi ciarki. Kwestie audiowizualne są tu naprawdę pierwsza klasa i są one bez wątpienia magnesem na każdego fana Transforemersów G1.Ja zainteresowałem się tą grą i postanowiłem ją zainstalować właśnie z tego powodu.

Nie mam nic przeciwko systemowi mikropłatności w grach z segmentu free to play. Tutaj mamy jednak ten typ wydawania gotówki, który jest po prosu kontr intuicyjny. Mamy płacić kasę za przyśpieszenie jakiegoś licznika, które umożliwi nam wybudowanie innej rzeczy, na która będziemy musieli wydać jeszcze więcej kasy. Transformers Earth Wars jest polowaniem na wieloryby i szukaniem ludzi gotowych do zainwestowania tysięcy dolarów w ten produkt. Niestety w zamian za kasę gra oferuje nam jedynie kolejne wydatki. Mamy więc okropny szmelc liczący na nostalgię jakichś młodych posłów, bankierów i guru technologicznych. Reszta z nas nie ma co szukać przy tej produkcji bo w Earth Wars nie jesteśmy mile widziani jeśli nie mamy grubego portfela.

Transformers Earth Wars to oklepana formuła podana w ładnej oprawie graficznej i z masą nostalgii. Niestety nachalne metody wyciągania kasy z gracza bardzo szybko zniechęcają do dalszej gry. Szkoda że potencjał na naprawdę dobry tytuł został zmarnowany przez festiwal liczników i mikropłatności. Dlatego też dość szybko skasowałem grę ze swojego telefonu. Innym radzę by nie zawracać sobie głowy tym szmelcem.

Miitomo

Kiedy ogłoszono, że Nintedno zabiera się za robienie gier na telefony wiele osób było naprawdę podekscytowanych. Masa klasyków plus najbardziej rozpoznawalne marki gier wideo dostępne dla każdego. Nieograniczony potencjał twórczy firmy, która nie boi się eksperymentować mógł zwalić nas z nóg. Zamiast klasyków lub rewelacyjnych nowych pomysłów otrzymaliśmy jednak Miitomo. Czy ta gierka godna jest naszego czasu?

Miitomo to społecznościowa aplikacja oparta na rozwiązaniach z dziwacznego projektu Nintendo jakim było Tomodachi Life. Mamy produkt, gdzie na początku tworzymy swojego awatara (tak zwane Mii). Ustawiamy wygląd postaci jej charakter a także głos po czym przeniesieni zostajemy do naszego domku. Pierwszym co powinniśmy zrobić jest dodanie do gry naszych znajomych. Rozwiązano to jednak w bardzo dziwny sposób bo możemy zapraszać do gry swoich znajomych z Facebooka lub Twittera. Oznacza to, że jeśli nie korzystamy z któregoś z tych portali społecznościowych to dodanie znajomków może okazać się sporym problemem. Gra jest bowiem pozbawiona systemu dodawania innych użytkowników Miitomo. Nawet jeśli ktoś z naszych kolegów już posiada tą aplikację to i tak musimy korzystać z innych rzeczy by się połączyć.

Po tym jak przebrniemy przez trudy dodawania znajomych mozemy sprawdzić czym jest ten produkt. Okazuje się, że Miitomo to dziwaczna aplikacja społecznościową gdzie odpowiadamy na zadawane przez twórców pytania. Są to rzeczy typu „Co ostatnio kupiłeś?”, „Co jest obecnie popularne?” albo „Jaki chleb lubisz?”. Możemy także wysłuchiwać odpowiedzi naszych znajomych. W teroii powinno to pozwolić nam bliżej poznać naszych kolegów i koleżanki. Możemy bowiem komentować i „lajkować” odpowiedzi innych. Wydaje mi się jednak, że nie ma to większego sensu bo zazwyczaj nasi koledzy mają podobny gust do nas i trudno dowiedzieć się o nich coś nowego poprzez gierkę zadająca standardowe pytania służące raczej do zebrania profilu fanów Nintendo.

Miitomo to gierka typu Free to Play lub według terminologii Nintendo „Free to Start”. Mamy więc system monetyzacji. W tym przypadku ogranicza się to do kupowania ubrań. W grze mamy masę strojów i innych elementów garderoby. Każdego dnia dodawane są nowe. Często są to bajery z popularnych produkcji Nintedno takich jak Legend of Zelda, Super Mario Bros czy Splatoon. Kostiumy te są dość drogie, więc zakup ich za otrzymywane za friko monety wydaje się mało prawdopodobny. Możemy jednak wydać prawdziwą gotówkę na zakup sztucznej kasy by wydać ją na wirtualne ubrania dla naszego cyfrowego awatara. Przykładowo zakup tarczy Linka to wydatek 3$. Jakby tego było mało to co fajniejsze stroje dostępne są jedynie przez system losowania przypominający trochę grę w Pachinko. Oznacza to, że wygranie upragnionego przedmiotu nie jest łatwe i wymaga szczęścia.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną i dźwiękowa to Miitomo jest kopią Tomodachi Life. Mamy więc kulfonowate Mii odziane w najróżniejsze stroje. Postacie same w sobie nie wyglądają zbyt ładnie ale trudno oczekiwać czegoś specjalnego od głupkowatych awatarów wymyślonych na potrzeby gierek z Wii. Trudno jednak odmówić temu wszystkiemu stylu. Za to głosy są jedną z rzeczy, które zapadną nam w pamięć. Jest tak dlatego, że Miitomo wykorzystuje funkcję Text to Speech. Oznacza to, że to co napiszemy zostanie wypowiedziane przez nasze Mii. Wypowiedziane z głosem jaki ustawiliśmy na początku przy tworzeniu naszego awatara. Efekty tego są naprawdę zabawne bo mamy masę cieniutkich głosów.

Ocenianie Miitomo jest dość problematyczne. Podobnie było w przypadku Tomodachi Life, które jest w pewnym stopniu bazą dla tego produktu Nintendo. Wtedy ktoś z polskiej dystrybucji Wielkiego N „prosił” by ze względu na charakter produkcji nie przyznawać jej oceny. Przy Miitomo co jakiś czas wyskakuje mi propozycja z przyznaniem gierce pięciu gwiazdek w Google Play Store więc rozumiem, że tym razem ocenianie produktu Niny nikomu nie przeszkadza.

Mam problem ze zrozumieniem po co powstało Miitomo. Dziwaczny sposób interakcji ze znajomymi jest naprawdę fajnym pomysłem. Niestety to co mamy na telefonach to Tomodachi Life wykastrowane z najbardziej interesujących elementów. Dlatego też interakcja organiczna się jedynie do wysłuchiwania jak ktoś odpowiedział na pytania zadawane przez grę. To zdecydowanie zbyt mało żeby ktokolwiek chciał siedzieć przy tej produkcji. Mamy jeszcze możliwość robienia głupkowatych zdjęć z naszym awatarem na pierwszym planie. Niestety ten bajer nudzi się dość szybko. Wtedy pozostaje tylko element rewii mody. Nie ma ona jednak większego sensu gdy nikt inny z naszej paczki nie korzysta z Miitomo.

Miitomo to fajna zabawka na 5 minut. Później całość nie ma większego zastosowania. No chyba że koś chce bawić się w rewię mody albo odpowiadać grupowo na powtarzające się pytania. Dlatego też polecam każdemu pobrać tą produkcję zobaczyć jak wygląda produkt od Nintendo na telefony, pośmiać się z tego co jest w „grze” i usunąć ją jeszcze tego samego dnia.

PS. Miitomo ma funkcję połączenia gry z naszym kontem Nintendo. Dostajemy wtedy jakieś bonusy plus mamy dostęp do trybu zadań. Funkcja ta jest jak na razie niedostępna w Polsce. Jeśli ktoś chce mieć dostęp do tych bajerów to potrzebuje konta Nintendo ID założonego w innym kraju. Wtedy da się bez problemu korzystać z całej funkcjonalności tego tytułu. Pełny dostęp dla nas ma zostać kiedyś tam odblokowany ale osobiście bym na to specjalnie nie liczył.

Angry Birds Star Wars

unnamedAngry Birds to kura znosząca złote jajka. Dlatego szokiem nie jest to, że ktoś wpadł na pomysł połączenia najsłynniejszych ptaków świata z mocami wojowników Jedi. Tak oto powstało Angry Birds Star Wars. Czy jest to tylko produkt korporacyjnej, ciemnej strony mocy?

Czytaj dalej