killer7

piski, polityczna korupcja, zamachy, sekretne rządowe organizacje, szaleni samobójcy, wielkie sekrety z przeszłości. Wszystkie te hasła to codzienność z naszych gazet. Jednak jeśli dorzucimy do tego reinkarnacje, wieczną walkę dobra ze złem, masochistów na bungie, chorych psychicznie superbohaterów i fabułę, która ma tyle warstw, że kompletnie traci sens to otrzymamy kolejną przygodę ze Wspaniałego Świata Sudy. No bo tylko ktoś taki jak Suda51 był w stanie stworzyć killer7 i jeszcze sprawić, że Capcom wyda ten tytuł na konsole. Teraz killer7 trafiło na PC a moją misja jest przekonać jak najwięcej osób do sprawdzenia tej produkcji.

Trudno znaleźć słowa, które sprawnie opiszą fabułę killer7. Na pierwszy rzut oka mamy grę o grupie płatnych morderców znanych jako Smith Syndicate lub tytułowe the killer7. Ekipa ta zostaje wynajęta do rozprawienia się z grupą terrorystyczną znaną jako Heaven’s Smile, której to członkowie wyglądają jak kolorowe demony. To zadanie jest prologiem do serii misji kierujących gracza w sam środek olbrzymiego spisku od którego zależą losy Japonii i całego świata.

Jeśli chodzi o bohaterów to bez wdawania się w szczegóły mogę powiedzieć, że są naprawdę interesujący. Tytułowe killer7 to siedmiu niezwykłych płatnych zabójców noszących nazwisko Smith. Są nimi Dan, Kaede, Coyote, Garcian, Kevin, Con i Mask. Każdy z bohaterów posiada unikatowe zdolności i własną specyficzną broń. W trakcie gry poznamy lepiej historię bohaterów, zrozumiemy co ich łączy. Poza naszymi głównymi bohaterami mamy także całą plejadę niezwykłych postaci napotkanych podczas misji. Będą to terroryści, wariaci celebryci z show przypominającego Power Rangers, politycy czy duchy wcześniejszych ofiar naszej organizacji. Jest to jedna z tych produkcji, gdzie gadanie z odciętą głową znajdująca się w pralce jest czymś normalnym.

Zabawa w przybliżenie fabuły killer7 bez zagłębiania się w szczegóły i szalone teorie na temat tego co tak naprawdę dzieje się w grze nie jest proste. Z początku wszystko może wydawać się zakręcone i nie mieć większego sensu. Pod tym względem killer7 jest niezwykle blisko do tworów Davida Lyncha takich jak Inland Empire i trzeci sezon Twin Peaks. Gra serwuje nam kilka wymieszanych ze sobą wątków w efekcie czego otrzymujemy fabułę serwującą nam historię na kilku poziomach. Jakby tego było mało killer7 jest bardzo polityczną gra i koncentruje się na problematycznych relacjach pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Japonią. W końcu sojusz pomiędzy tymi dwoma państwami to produkt przymusu i poniżenia, które wiele osób pamięta po dzień dzisiejszy. Na dokładkę gra tak naprawdę nie przedstawia nam dokładnie wszystkich elementów swojej fabuły i wiele na temat uniwersum killer7 dowiadujemy się z materiałów pobocznych dodających kontekstu dla wydarzeń lub wprowadzających wiele ważnych informacji pozwalających interpretować wydarzenia przedstawione w grze na różne sposoby. Innymi słowy jest to wszystko to co fani dziwacznych artystycznych produkcji i mindfucków lubią najbardziej.

Gameplay może nie wydawać się najmocniejsza stroną killer7. W końcu mamy do czynienia z dziwaczną mieszanką celowniczka na szynkach i gry przygodowej. Nasza postać porusza się według wyznaczonej ścieżki a my mamy tylko możliwość iść do przodu lub wykonać obrót by zmienić kierunek, w którym idziemy. Stosunkowo często natrafiamy na rożne rozwidlenia i wtedy mamy okazję zdecydować, gdzie chcemy iść. Pod tym względem killer7 różni się od większości celowniczków tym, ze obserwujemy akcję zza pleców bohatera i tym, że sami decydujemy o tym gdzie i w jakim tempie idziemy. Poza chodzeniem jest jeszcze strzelanie, które różni się od innych gier. Przechodzimy w pierwszoosobowy widok i na naszym ekranie pojawia się łapa ze spluwą i spory celownik. Przeciwnicy są niewidzialni i musimy pierw wykonać skan otoczenia by wykryć wrogów. Potem możemy już strzelać do maszkar i szukać święcących punktów na ich ciałach, które pozwalają na zadawanie zwiększonych obrażeń i odstrzeliwanie rąk, nóg czy głów. Pokonujac wrogów zdobywamy krew która służy nam zarówno jako amunicja do specjalnych ataków a także jako surowiec do ulepszania zdolności naszych postaci.

Drugą częścią zabawy jest zwiedzanie lokacji w poszukiwaniu kluczy i przedmiotów niezbędnych do rozwiązywania prostych zagadek w stylu Resident Evil. Od czasu do czasu musimy skorzystać z umiejętności konkretnej postaci z naszej ekipy. Zdolności te są równie dziwne jak sami bohaterowie. No bo trudno nazwać odkrywanie ukrytych drzew za pomocą krwi tryskającej z podciętych żył. Zagadki same w sobie nie są zbyt trudne ale przynajmniej na początku gry musimy się domyślać o co w nich chodzi bo killer7 nie serwuje nam samouczków czy innych rozbudowanych sposobów wytłumaczenia tego co i jak dokładnie działa. Większość informacji uzyskujemy od postaci postaci napotkanych w grze i zazwyczaj mają one formę zakręconych monologów.

Produkcja studia Grasshopper Manufacture wyróżnia się z gąszczu innych gier nie tylko tematyką i rozgrywką ale także oprawą graficzną. killer7 ma bardzo unikatową stylistykę. Niby mamy tu zastosowany cell shading i lekko komiksową oprawę. Tytuł ten jednak nie przypomina żadnej innej gry i design postaci, dobór kolorów czy specyficzne ustawienie kamery są naprawdę wyjątkowe. Znaczenie ma też to, że oprawa graficzna przetrwała próbę czasu. Wiele produkcji z epoki GameCube czy PS2 nie wygląda już zbyt dobrze i możemy ponarzekać na tekstury i inne elementy. Odświeżony killer7 powala i wygląda jak gra która spokojnie mogłaby powstać w 2018 roku.

killer7

Musze także wspomnieć o muzyce, która jest świetna. Dziwny ambient i melodie momentami przypominają coś co mogłoby trafić do Silent Hill po czym kilka chwil później słyszymy kawałek przy którym buja się nam głowa.

Na koniec jeszcze kilka informacji na temat samego portu. Poprawiono wiele elementów i sprawiono, ze gra w 99% śmiga w 60FPS. Mamy możliwość grania w trybie 16:9 lub standardowym 4:3. Granie za pomocą myszki i klawiatury sprawdza się dobrze a dodane skróty klawiszowe sprawiają, że nie musimy spędzać zbyt dużo czasu w menu. Technicznie jest naprawdę przyzwoicie i nie mam do czego się przyczepić. Szkoda tylko ze nie pokuszono się o dodanie napisów podczas scenek przerywnikowych bo niektórzy gracze mogą mieć problemy ze zrozumieniem wszystkich dialogów. Żałuje też, ze nie pokuszono ie o dodanie achievementów i kart społeczności Steam. Te dwa elementy to w dniu dzisiejszym norma i ich brak może dziwić.

killer7

killer7 to jedna z tych gier o których mógłbym pisać i pisać. Tak się złożyło, że sporządziłem kilka materiałów na temat tej genialnej produkcji. Dlatego trudno mi patrzyć na ten tytuł jako kolejną gierkę. Zdaję sobie sprawę, ze jest to raczej niszowy produkt, od którego odbije się znaczna część graczy. Jednak osoby kochające skomplikowane, zwariowane historie i niczym nie ograniczoną wizję artystyczną będą bardzo zadowolone z killer7. Ja zdecydowanie polecam tą produkcję bo jest to przeżycie jakich pośród gier wideo nie ma zbyt wiele.

The Zombie vs. Ambulance

Po obejrzeniu kolejnego japońskiego filmu klasy B o tematyce zombie, przypomniałem sobie o czymś. Po pierwsze, uwielbiam ten ich szajs, kicz i tandetę. Drugą kwestią jaka przyszła mi do głowy było -”Czemu nie ma masy gier o stylistyce podobnej do tych filmideł”. Niby mamy Onechanbara, czyli laski w bikini siekające zombiaki ale chciałbym czegoś więcej.

Nagle do głowy przywędrowała myśl o pewnej perełce, która już samym tytułem zachęca do owacji na stojąco. No bo jak inaczej można zareagować na grę która pokaże nam odwieczny spór pomiędzy żywymi trupami a karetkami?

Dostarczona nam w epoce PS2 perełka o przydługim tytule Simple 2000: Vol. 95 ~ The Zombie vs. Ambulance to coś niezwykłego. Niestety w Europie ludzie się na tym nie poznali. Na 1000% jest to efekt durnego tytułu jaki nadano tej grze na Starym Kontynencie. Każdy wie, że Zombie Virus to lipna nazwa która nawet nie ma startu do japońskiego oryginału. Sama gra jak tytuł na to wskazuje jest 95 odsłoną stworzonego przez D3 cyklu Simple 2000. O tej w pewnych kręgach kultowej serii budżetowych gier wideo po przynudzam innym razem. Tym razem stwierdzę tylko, że pośród setek gier opatrzonych logiem Simple znajduje się masa interesujących tytułów. The Zombie vs Ambulance chyba nie jest jednym z nich.

W grze wcielamy się w młodego studenta medycyny, który przez przypadek znalazł się w samym centrum epidemii nieumarłych. Bohater postanawia stanąć na wysokości zadania i uratować kogo tylko się da. Naszą bazą operacyjną jest szpital, do którego przywozić będziemy wszystkich uratowanych ludzi. Więcej nie potrzeba nam wiedzieć i gra nie stara się tego specjalnie ukrywać. Z powodu tego co robimy w grze miałem pewne spekulacje co do kierunku, w którym pójdzie fabuła. Obstawiałem jakiś rządowy spisek i nieudany eksperyment, którego rezultatem jest armia żywych trupów. Nigdy bym nie wpadł na to co zrobili twórcy Zombie Virus. Głównie ze względu na to, że aż do ostatnich minut gry nie zrobili prawie nic.

Przyznam się, że zakończenie gry mnie kompletnie powaliło. Za całą epidemię odpowiedzialny jest dziwny potwór, który przypomina olbrzymią ćmę. Bohaterowie tłumaczą jego istnienie tym, że miasto, w którym przyszło im żyć zbyt szybko się rozwijało. Efektem tego była mutacja i powstanie bestii, która zatruła zbiorniki wodne. W ten sposób doszło do przemiany większości mieszkańców w zombiaki, które rozjeżdżaliśmy.

Zombie Virus to taka wariacja na temat Crazy Taxi z elementami z cyklu Carmageddon. 90% gry spędzamy za kierownicą karetki, którą rozsmarowujemy trupiaki po asfalcie. Jeździmy po fragmencie miasta poszukując ocalałych. Odnalezionych przewozimy z powrotem do szpitala. Po zebraniu odpowiedniej ich ilości i odpowiednich osób możemy pchnąć grę do przodu. Gra przypomina Crazy Taxi bo męczymy się z ograniczonym czasem. Po pierwsze morale szpitala ciągle spada kiedy my się poza nim znajdujemy. Jeśli podczas szukania ocalałych nie rozjedziemy masy zombie w jakimś combo to szpital szybko zostanie zrujnowany. Dodatkowo, każdy kogo ratujemy po wejściu do ambulansu zaczyna powoli mutować. Mamy kilka chwil by daną osobę dowieźć z powrotem do naszej bazy lub odnaleźć porozsypywane po okolicy strzykawki spowalniające przemianę. Na początku gry nie stanowi to większego problemu ale z czasem trzeba pokonywać coraz większe odległości. Gra przypomina mi Carmageddon bo jak już wspomniałem uderzanie w żywe trupy jest metodą na wygranie gry. Dodatkowo im bardziej wykręcone combo robiące z żywych trupów placki tym bardziej zadowolony jest dziewczęcy głos, który słyszymy z głośników. W trakcie gry odblokowujemy nowe, bardziej masywne karetki a także ulepszenia ułatwiające nam masakrowanie nieumarłych przechodniów. Kolce domontowane do kołpaków, jakieś ostrza wystające ze zderzaka i wszystkie pozostałe udziwnienia sprawiają, że karetka przypomina wóz z rimejku Dawn of the Dead.

Gameplay sprowadza się do niekończącej się nigdy pętli podróżowania między ocalałymi i szpitalem. Drobną przerwą są pojedynki z bossami, które należą do najgłupszych jakie miałem okazję widzieć. Starcia z tymi potężnymi przeciwnikami sprowadzają się do wielokrotnego wjeżdżania w nich naszą karetką. Wygląda to przekomicznie i wydaje się być pozbawione jakiejkolwiek strategii czy taktyki.

The Zombie vs. Ambulance wywala się kompletnie w sferze gameplayu. Stworzono 20 minut gry, które rozciągnięto do kilku godzin. Ciągle wykonujemy tą samą czynność i nie jesteśmy uraczeni nawet zmianami w scenerii. Sprawia to, że 10. godzina gry przypomina pierwsze 10. minut. Teoretycznie mamy ulepszanie naszego pojazdu ale nie daje to zbyt wiele w kwestii gameplayu. Brak satysfakcji z tego co robimy tylko potęguje wrażenie nudy. Może gdyby stworzono jakąkolwiek historię, która wciągnęłaby nas w wir wydarzeń byłoby inaczej? Jestem przekonany, że rozbudowa pomysłu z zarządzaniem naszą bazą i pozyskiwaniem kolejnych ekspertów znacznie wydłużyłaby żywotność tego tytułu.

Zombie Virus to produkcja niskobudżetowa, która wygląda tak jak coś co zrobiono za małe pieniądze. Nie ma jakichś elementów, które wyglądają strasznie źle. Kwestią jest raczej to, że wszystko jest szarobure i nijakie

Simple 2000: Vol. 95 ~ The Zombie vs. Ambulance mogłoby być niezłą grą. Niestety nią nie jest. Całkiem spoko pomysł rodem z gry ardace wprost z salonów gier został rozciągnięty to granic możliwości. Efektem tego jest niezwykle monotonny tytuł, który nie jest w stanie zapewnić mi wiele frajdy. Przynajmniej oryginalny tytuł tej gry pozostanie na zawsze w mojej pamięci. Kiedy za 30 lat pokażę moim dzieciakom jak wyglądał świat przed przeprowadzką na Marsa, będę mógł im wciskać kit, że takie właśnie były gry wideo.

Michigan: Report from Hell

Ekipa z Grasshopper Manufacture serwuje nam pastisz a może satyrę gatunku survival horror jednocześnie dając nam do rąk jednego z najbardziej nietypowych przedstawicieli tego typu gier. Nie jest to pozycja świetna, ba nie wiem czy można z czystym sumieniem określić ją mianem przeciętniaka.  Jednak jest to gra od ludzi, którzy zapewnili nam szalone przygody w killer7, No More Heroes czy Shadows of the Damned. Więc nie może być tak źle i jest to po prostu tytuł bardzo specyficzny, prawda?

Nietuzinkowy horror

W Michigan wcielamy się w operatora kamery pracującego dla stacji telewizyjnej ZaKaTv, który to trafia w sam środek poważnej afery. Towarzyszą nam gadatliwy dźwiękowiec Brisco i w zależna od naszego stylu gry ilość reporterów. W Chicago dzieją się dziwne rzeczy – całe miasto spowite jest mgłą, znikają ludzie a na ulicach pojawiają się dziwne robaki. Pora więc ruszyć na dochodzenie, które może przynieść nam olbrzymią sławę i pieniądze. Jak przystało na horror na naszej drodze muszą pojawić się dziwne sytuacje – duchy, potwory i drzwi, których po prostu nie da się otworzyć. Za wszystkim co się dzieje w okolicach Chicago musi stać ktoś lub coś, a my chcemy się tego dowiedzieć.Intro Michigan zapowiada tytuł nieliniowy gdzie nasza moralność będzie miała wpływ na finał przygody. Ten, krótki filmik zapowiada naprawdę interesujący produkt gdzie możemy być szlachetną osobą lub zwykłą kanalią. Nie do końca przekłada się to na grę. Co prawda mamy 3 różne zakończenia i (bardzo ograniczoną i wybiórczą) możliwość decydowania o naszych akcjach ( sprowadza się to do naciśnięcia lub nie przycisku podczas filmików) ale nie jest to nic specjalnego.

Podczas gry zbieramy 3 rodzaje punktów – tych za dobrą robotę dziennikarską, niemoralne zachowania i kręcenie materiałów erotycznych (np. zaglądanie reporterce pod spódnice – taki sam bajer pojawił się w Dead Rising przy zdjęciach robionych przez Franka). Od naszego wyniku punktowego zależy  zakończenie  jakie otrzymamy.  Patent wydaje się być interesujący ale nie jest do końca wykorzystany i chciałoby się mieć znacznie więcej swobody  przy decydowaniu nad naszą moralnością  a zakończenia byłyby czymś więcej niż kilkoma sekundami  nic niewyjaśniającego materiału.

Zarys fabuły i zbiór pomysłów tu zawartych w Michgan wydaje się całkiem ciekawy. Wszystko jednak rozlatuje się podczas wdrożenia ich w życie. Po pierwsze nie mamy tu zbyt dużo strachu i praktycznie nic nam nie zagraża. Podczas całej gry można zginąć jedynie w 2 miejscach.  Nasza postać jest tak naprawdę tylko widzem zdarzeń a nie ich aktywnym uczestnikiem. Jako kamerzysta niczym widz w kinie czy przed telewizorem jedynie obserwujemy przebieg akcji nasz wpływ na nią jest bardzo nikły. Na pewno był to zabieg celowy twórców, ale takie coś nie do końca sprawdza się w grze.

Nie dotykaj!

Nasza interakcja z otoczeniem polega jedynie na wskazywaniu kolejnym reporterkom co powinno je zainteresować. Nie byłyby to takie straszne zarzuty gdyby nie największa bolączka Report from Hell czyli nuda. Znaczna cześć czasu jaki poświęcimy na eksplorowanie Chicago polegać będzie na wysłuchiwaniu długich i wyjątkowo durnych dialogów pomiędzy Brisco a reporterami czy postaciami pobocznymi. Do tego fabuła się rozlatuje na wszystkie strony. My po zakończeniu gry zostajemy z wrażeniem jakbyśmy dostali ataku narkolepsji i przegapili część gry. Tragiczny voice acting tej produkcji przejdzie po prostu do legend. Tego jak jest on zwalony nie da się po prostu opisać słowami. To jednak nie wina deweloperów a tłumaczy i wydawców na terenie naszego kontynentu.

Warto też zwrócić uwagę, że europejska wersja gry nie dość że pocięta to jeszcze ma bugi. Przeżyłbym brak udziału jakiejś japońskiej modelki i jej rozbieranych zdjęć. Jednak to, że ukrytych w grze kaset wideo rozbudowujących fabułę nie da się obejrzeć to totalna głupota. Ktoś skopał coś z tym elementem. Zamiast opcji obejrzenia tych materiałów ukazuje nam się „minigierka” z tańcem erotycznym skąpo odzianych reporterek.

Kultowy Crap

Bardzo chciałbym móc powiedzieć coś dobrego o jakimkolwiek elemencie tej gry ale jest to chyba niemożliwe. Przypomina on film klasy z gdzie ktoś telefonem kręci jak jego kolega biega w masce zombie po ulicy. I ta stylizacja na kiepski horror jest chyba zarazem największa siła jak i słabość Report from Hell. Jest to produkt utrzymany przez cały czas w pewnej konwencji. Nie wiem czy był to zabieg celowy ze strony koników polnych czy po prostu przez przypadek im to tak wyszło. Z jednej strony ten zalew tandety i głupoty prawie jak z filmu Troll2 może się podobać miłośnikom kiepskich filmów grozy. Jednak z drugiej strony jest to wszystko dość żałosne i jeszcze podane w formie nudnej jak flaki z olejem gry. Boje się że ekipa Japończyków zrobiła to wszystko na poważnie. Może im się wydaje, że tak się straszy na zachodzie, gdzie dziewczynki z długimi włosami wychodzące ze studni nie mrożą nikomu krwi w żyłach.

Drugie dno?

Gdybym chciał udawać eksperta i wielkiego znawcę sztuki doszukiwałbym się w tej produkcji drugiego dna. Krytyka mediów i ich działań. Dążenie za wszelką cenę do zdobycia materiału zawierającego jak najwięcej szokujących elementów, oderwanie od rzeczywistości.  Krótka żywotność „niusa”, który trzeba zastąpić nowym nawet jeśli sprawa nie jest jeszcze rozwiązana czy porzucenie prawdy na rzecz oglądalności. Oczywiście to wszystko to raczej nadinterpretacja Michigan i szukanie jakiegoś powodu, który sprawił że przesiedziałem przy konsoli te kilka godzin. Coś jednak w tej grze musi być. Problemem jest to, że nie potrafię tego uchwycić i opisać a nawet samemu pojąć co to takiego jest. Michigan to produkt w którym samej gry jest tak naprawdę godzinka. Reszta to kiepskie filmiki i dialogi utworzone chyba w jakimś generatorze głupich tekstów. Szkoda tego zmarnowanego potencjału i wszystkich osób, które kupiły grę