Curse of the Deserted

Chiny wielu ludziom kojarzą się z horrorem. Komunizm, nieprzyjemne zapachy, tłoki i do tego ten paskudny język. Bo czy może być coś koszmarniejszego od życia w Państwie Środka? Do głowy przychodzi mi tylko garstka straszniejszych rzeczy z Bollywoodem na czele. Tym razem jednak obejdziemy się bez mojego nieustannego narzekania na Chiny i zapoznamy się ze stosunkowo nowym przedstawicielem horrorów. Jak w kraju gdzie prawie wszystko jest złe, zakazane lub monitorowane tworzy się tego typu filmy?

Zacznijmy od tego, że opisy tego filmu jakie można spotkać w internecie są wyjątkowo niedokładne. Przeczytamy, że jest to horror o studentach trafiających do przeklętej z powodu tragicznej historii miłosnej wioski. To by pasowało do opisania filmu od mniej więcej 20 do 30 minuty.
Na pierwszy rzut oka słowa „studenci”, „wioska” i „klątwa” dają obraz typowego do bólu i wałkowanego już dziesiątki razy horroru. Tym razem tak nie jest. Za to należy się pochwała scenarzystom i twórcom filmu. Główny bohater – Gene jest autorem popularnej książki o wiosce, w której znajduje się studnia testująca prawdziwość uczuć. Jest z nią powiązana pewna klątwa i straszne zdarzenia. Dawno temu dójka kochanków została rozdzielona przez śmierć. Kobieta która zamiast pochować ukochanego czuwa przy nim sprawia, że w jakiś magiczny sposób wraca on do życia. Kiedy dowiadują się o tym sąsiedzi musi dojść do tragedii. Postanawiają oni problem zmartwychwstania rozwiązać ogniem. Zrozpaczona kobieta podpala się i powoduje panującą od tego momentu klątwę. Grupa młodych ludzi wyrusza w tamto odludne i ukrywane przez wszystkich miejsce dla zabawy. Okazuje się jednak, że historia opowiedziana w książce jest prawdziwa. W związku z tym niewierni i oszuści na miłosnym polu bitwy muszą ponieść konsekwencje swoich czynów. Może wygląda to dość standardowo ale tak nie jest. Pojawia się wątek dawnej miłości, a studenci są tylko po to by ponownie połączyć ze sobą Gene i jego pierwszą miłość – Gigi. Cała historia jest tak naprawdę o ich związku.

Kiepska fabuła

[Dla osób, które nie mają zamiaru oglądać filmu (a chcą poznać jego fabułę)] 
Gene, Gigi i jeden z przyjaciół wyruszają do wioski i znajdującej się w niej studni by pomóc pozostałym przy życiu studentom. Nasz bohater schodzi w dół i dochodzi tam do dziwnego zdarzenia. Nagle jest on w dwóch rzeczywistościach. W roku 2007 kiedy poznał swoją ukochaną i 2010 gdy działa klątwa. Czy wydarzenia z którymi mieliśmy do czynienia są tylko koszmarami zakochanego człowieka czy doszło do nich na pewno? Mamy okazję zapoznać się z historią miłości Gigi i Gene a także przyczyną rozpadu ich związku. W uniwersum gdzie test miłości okazał się prawdą Gigi postanawia stawić czoła klątwie i udowodnić, że miłość pomiędzy nią i autorem jest prawdziwa. Dzięki temu bohater powinien zostać ocalony przed klątwą. Z pozoru wszystko się udaje. Jednak koniec końców Gene umiera podczas „wzruszającego” dialogu o sile uczuć i wiecznej miłości. Oczywiście na samym końcu musi pojawić się jakiś twist wykręcający fabułę do góry nogami. Okazuje się, że wszystkie wydarzenia z filmu są treścią książki jaką napisała Gigi. Tak naprawdę nikt nie stracił życia. Dowiadujemy się tylko, że jakiś czas temu doszło do wypadku. Najprawdopodobniej w jego wyniku Gene zapadł w śpiączkę. Fin
[Koniec fabularnych spoilerów]

Fabuła całego filmu gubi się w kilku momentach i wrzuca wątki, które nie zostają wytłumaczone ani nie pasują do reszty( chyba że to ja przespałem jakieś ważne sceny). Sama natura klątwy i jej sposób działania nigdy nie zostają wytłumaczone. Koniec końców okazuje się to nie ważne ale zawsze fajniej jest wiedzieć dlaczego część postaci ginie a innym nic się nie dzieje.
Aktorstwo jak na filmy z Chińskiej Republiki Ludowej wydaje się stać na solidnym poziomie. Jest o niebo lepiej niż w innych chińskich koszmarkach, z którymi miałem do czynienia.

Odrobina Chin

Zainteresowani Chinami będą mieli okazje zobaczyć Tianjin i górskie tereny. Za dużo do podziwiania jednak nie będzie. Efektów specjalnych nie uświadczymy. Czerwona farba płynąca z uszu bohaterów jest szczytem cudów techniki zastosowanych w tym filmie. Z tym po części wiąże się największy problem filmu. Łatka horroru w przypadku tego filmu okazała się wielkim błędem. Curse of the Deserted nie straszy i prędzej spowoduje ataki ziewania i niespodziewaną kilkuminutową śpiączkę niż przerażenie. Gdyby zdecydowano się pójść inną drogą mielibyśmy całkiem znośny dramat miłosny z nutką sił nadprzyrodzonych. Niedostatki w dziedzinie grozy zawdzięczamy zapewne nienasyconym cenzorom dbającym o czyste umysły i socjalistyczne dusze chińczyków. Trochę szkoda bo przez to zostajemy z nijakim obrazem. Zmarnowany potencjał chińskiej produkcji smuci mnie tym bardziej, że liczyłem na ciekawą odskocznie od typowego japońskiego gore serwowanego nam masowo w ostatnich latach. Drodzy towarzysze z ChRL dajcie nam raz was za coś pochwalić.

Jakoś szkoda mi tego filmu. Obejrzenie go zajęło mi dobre 5 dni i często było męczarnią. Jednak jest w nim kilka naprawdę ciekawych pomysłów. Zamiast naprawdę interesującej historii miłosnej z elementami nadprzyrodzonymi dostajemy papkę o właściwościach zbliżonych do środków nasennych.