Slepaway Camp 2 Unhappy Campers

Sleepaway Camp to jeden z tych filmów, które w obecnym amerykańskim klimacie politycznym nie mogłyby powstać. Slasher o nastolatkach zabijających nastolatków, w którym grają prawdziwi nastolatkowie? Coś nie do przyjęcia! Jeśli do tego dodamy głośny „twist”, który oburzyłby dzisiaj wszystkich speców od seksualności i gender studies to otrzymamy produkcje w sam raz na listę filmów zakazanych. Ogólnie jest to jednak ciekawy film, który powinien zainteresować fanów niskobudżetowego, pomysłowego kina grozy. Ja postanowiłem zająć się sequelem, który jest dobrym przykładem wspaniałości crapowatego kina lat 80.

Zacznijmy od tego, że pierwsze dwie minuty tego filmidła spoilują wydarzenia z oryginału. Oznacza to, że już na samym początku każdy widz wie o transseksualnym mordercy. Sequel nie patyczkuje się z nami zbytnio i już po kolejnych dwóch minutach wiemy kto będzie zabijał. Wszystko zostaje podane nam jak na tacy i poznajemy nie tylko morderce ale i powód kolejnej rzezi. To jest największy problem całego horroru. Nie ma jak budować napięcia kiedy od samego początku wiemy wszystko i na początku każdej sceny mamy świadomość kto zostanie kolejną ofiarą mordercy.

Całość sprowadza się do tego, że banda dzieciaków zachowuje się nieodpowiednio podczas kolonii w lesie. Narkotyki, alkohol, wygłupy i seks są tym co doprowadza do śmierci kolejnych nastolatków. Niezrównoważona opiekunka zabija nastolatków za najmniejsze przewinienia. My przez jakieś 75 minut oglądamy kolejne zakręcone pomysły na zabijanie. Wiertarka w głowę, grillowanie dziewczyn, kwas w twarz i piła spalinowa to tylko kilka przykładów z kilkunastu zgonów jakie zobaczymy w tym filmie.

Trupów mamy całkiem sporo ale nie należy liczyć na dużą dawkę gore. Krew wygląda jak ketchup lub farba a zwłoki wyglądają strasznie sztucznie. Nawet scena z kwasem wypada biednie. Szkoda bo oryginalny film miał kilka mocnych momentów, które wyglądały znacznie lepiej niż to co tutaj widzimy.

Slepaway Camp 2 to horror, który tak naprawdę nie ma wiele wspólnego z oryginalnym filmem. Ktoś po prostu miał prawa do w miarę rozpoznawalnego tytułu i zdecydował się je wykorzystać. Morderczyni nie zachowuje się tak jak w pierwszym filmie. Spokojna i bardzo cicha dziewczyna jest teraz rozgadana, wygłupia się i co chwilę żartuje. Jakby tego było mało postać jest grana przez inną aktorkę. Ta zmiana charakteru potraktowana jest jednym zdaniem na temat terapii i machnięciem ręki. Taka sytuacja po części wynika z tego, że w główną postać wcieliła się inna aktorka.

Nie jestem ekspertem od zachowań nastolatków ale wszelkie filmidła doświadczenie nauczyły mnie że to zazwyczaj ziomki są niezwykle napalone a dziewczyny mają poważniejsze podejście do seksu. Oczywiście nie zdarza się tak zawsze i żyjemy w czasach wyzwolenia i równouprawnienia itd. W każdym razie myślałem, ze to kolesie ciągle myślą o zaliczaniu. Slepaway Camp 2 nie podąża za tą klasyczna filmową tradycją. Tutaj mamy dziewczynę, która ma w głowie tylko jedno. Nie wiem czy zdecydowano się na taki zabieg by pokazać kontrast pomiędzy tą dziewczyna a główną bohaterką, która jest dziewicą. Mam jednak wrażenie, że chodzi o to by na ekranie co kilka minut pokazywać piersi. Napalona dziewczyna prawie cały czas spędza topless. Mam wątpliwości czy było to dobrym pomysłem. W końcu oglądamy film o nastolatkach i nawet jeśli aktorka jest trochę starsza, gapienie się na rozebraną 16. jest obleśne.

Jak przystało na lipny horror starający się być czarna komedią, mamy kilka nawiązań do klasyki gatunku. Freddy Kruger i Jason pojawiają się na chwilę by przypomnieć nam o lepszych straszakach. Odrobina humoru nigdy nie zaszkodzi ale mam wrażenie, że twórcy poszli w złym kierunku. Niestanie żartujący zabójca trochę gryzie się z motywem mszczenia się na osobach łamiących regulamin i zasady. Z drugiej strony zasada zabijania tylko „złych” dzieci zostaje szybko złamana, więc może poczucie humoru podczas mordowania ma być dowodem na to jak niezrównoważoną postacią jest główna bohaterka.

Mam wątpliwości czy film tego typu mógłby powstać w dzisiejszych, poprawnych politycznie czasach. Purytański transseksualista mordujący nastolatki z powodu swojej frustracji nie wpisuje się w promowaną obecnie wizję świata. Taka sytuacja sprawia, że Unhappy Campers ( i reszta serii Slepaway Campers) staje się ciekawym reliktem dawnych czasów, gdy głupie filmy były po prostu głupie. Oczywiście ktoś może doszukiwać się tutaj jakichś podtekstów i prezentacji poglądów politycznych twórców. Prawda jest jednak taka, że tutaj nie ma żadnej głębi i dostajemy kolejny horror o niezrównoważonym zabójcy.

Slepaway Camp 2: Unhappy Campers to standardowy slasher pozbawiony uroku oryginału. Kilka ciekawych scen wymieszane jest z nudnymi momentami i przeciętnymi żartami. Ja nie widzę w tym filmidle nic specjalnego ale jak komuś nie znudziło się oglądanie jak ktoś zabija napalone nastolatki to Unhappy Campers jest równie dobre jak każdy inny film tego typu.

Kung Fury

Dwa lata temu po internecie krążył zwariowany trailer pokazujący gościa wystrzeliwującego radiowóz policyjny w powietrze za pomocą deskorolki. Były to dwie minuty szaleństwa, które promowały projekt na platformie Kickstarter. Minęło trochę czasu i w końcu doczekaliśmy się finalnego produktu. Tylko czy to filmidło nie padnie ofiarą zasady, że trailery pokazują wszystko co najlepsze w danej produkcji?

Kung Fury to film opowiadający o pewnym policjancie z Miami. Gliniarz ten jest mistrzem Kung Fu przepowiedzianym w pradawnym proroctwie mnichów Shaolin. Jak przystało na dobrego glinę koleś działa według własnych zasad i nie trzyma się reguł bo stracił kiedyś partnera. Jego najnowszą misją jest zabicie Hitlera. Przywódca Niemiec znany jest jako Kung Führer ma chrapkę na absolutną moc Kung Fu. Reszty fabuły nie chcę spoilować bo patrzenie jakie wariactwo pojawi się zaraz na ekranie to połowa frajdy. Powiem tylko, że praktycznie każdy głupi pomysł jaki jest nam wstanie wpaść do głowy został wykorzystany w tym zaledwie półgodzinnym filmie.

kungfutuimages
Wooow!

Kung Fury to absurdalna wycieczka do lat 80. minionego wieku. Podobnie jak w przypadku Far Cry Blood Dragon mamy masę nawiązań do klasyki z tamtego okresu. Muzyka, teksty wygłaszane przez postacie i ich wygląd to coś wyjęte żywcem z kina i telewizji tamtych lat. Film ten jest super głupi ale ta stylistyka sprawia, że zaprezentowane nam przez 30 minut szaleństwo ma sens. Trudno mi ocenić jak ten film wypada bez elementu sentymentu i znajomości źródła z którego wywodzi się część pomysłów tego projektu. Jestem jednak pewny, że to filmidło ma w sobie wystarczająco wiele zwariowanych elementów by zapewnić dobrą zabawę każdemu oglądającemu.

80’s AF

Musze powiedzieć, że od strony audiowizualnej ten film robi naprawdę pozytywne wrażenie. Wszystko zostało nagrane na green screenie ale masa nałożonych filtrów i efektów daje tej produkcji dość unikatowy wygląd. Mamy coś co przypomina produkcje, które oglądałem na kasetach VHS. Może inaczej. Wygląd Kung Fury przypomina mi to jak pamiętam wygląd tamtych filmów. Soundtrack jest po prostu genialny i muszę go gdzieś dorwać i przesłuchać sobie na spokojnie. Dodatkowo jeszcze piosenka promująca całość w wykonaniu David Hasselhoffa. Dla nieobeznanych w temacie to ten koleś co ratował ludzi na plaży z Pamelą Anderson, prowadził gadający samochód i był Nickiem Fury.

Kung Fury to coś co chętnie zobaczyłbym w formie serialu. Wydaje mi się, że ten głupkowaty projekt ma potencjał do zrobienia czegoś takiego. Mamy masę materiałów, które da się sparodiować. Dodatkowo strasznie podoba mi się koncepcja tego jak ludzie z dzisiejszej perspektywy patrzą na to czym były lata 80. i jak bardzo wszystko to zostaje przekoloryzowane i wyśmiane. Mam nadzieję, że w przyszłości czeka nas więcej podobnych produkcji tego typu. Tym razem magia Kickstartera nie zawiodła i otrzymaliśmy naprawdę spoko rzecz.

Film jest dostępny do obejrzenia za darmo na YouTube

Challenge of The Tiger

Jako fan kina kopanego powoli przebijam się przez kolekcję filmów o sztukach walki. Obok perełek i klasyków, które sobie odświeżam trafiają się też nieznane mi wcześniej dziwactwa. Do tej trzeciej grupy należy właśnie film Challenge of The Tiger. Coś co po tytule wydawało mi się jakiś tradycyjnym filmem o Shaolin, okazało się niespodzianką. Czytaj dalej

Dark Angel: The Ascent (Straszdziernik 2012)

Pewne filmy są tak złe, że stają się kultowe w pewnych kręgach. Człowiek na jakimś obskurnym forum może poczytać o ich genialności i wyjątkowości. W ten sposób zapoznałem się z kilkoma japońskimi horrorami, które chciałbym zapomnieć i odzyskać spokój umysłu. Dziwne że nikt nigdy nie wspomina o Dark Angel.

Fabuła tej produkcji jest przynajmniej na początku interesująca. Przedstawienie religijnych demonów to niespotykany często zabieg. Dalsza części historii mogła być naprawdę solidna. Nigdy tego się nie dowiemy bo z planowanego cyklu powstał tylko ten jeden film, który miał być chyba tylko wprowadzeniem.

Zarys fabuły ma się nijak do tego co dostajemy. Po kilku minutach historia staje się durna a pewne sceny nie mają większego sensu niż przedłużenie filmu o te kilka minut. Do takiego filmu podchodzi się jednak głównie ze względu na gore, które tutaj występuje w stosunkowo małej ilości. Jednak jak przystało na produkcję z epoki przed potęgą komputera mamy tu wiadra krwi i kawałki mięsa zamiast CGI. Wszytko wygląda tak sobie ale scena wyrywania kręgosłupa niczym z Mortal Kombat daje radę. Brutalnych scen jest jednak z trzy na 80 minut filmu.

Od całości produkcji bije bardzo mały budżet. Wydaje mi się, że w tygodniu wydaję więcej na zakupy niż Full Moon na zrobienie tego filmu. Piekło jest cholernie tandetne i widziałem bardziej przerażające widoki przechadzając się wieczorem po mieście. Największa wada obok scenariusza pisanego na kolanie to aktorstwo. Ja pierdzielę! Głupawe linijki tekstu wypluwane są w najbardziej drewniany sposób. Kobieta wygłaszająca szalone dogmaty swojej wiary i przekonanie na temat słuszności zabijania mówi w taki sam sposób o gotowaniu. Żadna z postaci poza cwaniakiem – policjantem nie jest w najmniejszym stopniu przekonywująca. Najgorszy jest chyba anioł pojawiający się w 2 scenach.

Dark Angel: the Ascent to całkiem ciekawy pomysł na film z kiepskim wykonaniem. Nie jest on tak zły, że aż dobry i brakuje momentów gdzie można uśmiać się z głupoty scen. Mi raczej było szkoda wszystkich, którzy byli pewnie siłą zmuszeni do maczania palców w tym projekcie. Gdyby napisać lepiej scenariusz i zatrudnić aktorów a nie ludzi z mięsnego to może by coś z tego było. Po obejrzeniu nie dziwie się czemu powstał tylko jeden film i dlaczego nikt o nim nie mówi. Niestety nie jest to nawet na tyle zły film by został przez kogokolwiek zapamiętany.

Big Tits Zombie

Kiedy decydujemy się na obejrzenie filmu o tak ambitnym tytule jak Big Tits Dragon (znane też jako Big Tits Zombie i Kyonyū doragon: Onsen zonbi vs sutorippaa 5) musimy podchodzić do niego z jakimiś konkretnymi założeniami. Po pierwsze będą duże balony i smoki. Możliwe, że będzie to jakiś softcore osadzony w średniowieczu czy innej epoce gdzie za białogłowami biegały dyszące siarką bestie. W wersji alternatywnej jest to film o dużym kuzynie węża z ogromnymi cyckami. Wszystko to wykonane w CGI i pewnie osadzone we współczesnych czasach. Obie wersje zapowiadają dobre filmidło.

Bajeranckie zombiaki.

W tym wypadku musimy jednak wziąć pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Omawiana produkcja jest dziełem na wskroś japońskim. Po pierwsze pojawiają się w niej sami mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni. Do tego historia jest oparta na mandze. Na bazie tych dwóch faktów można szybko dojść do wniosku, że czeka na nas film o zombiakach z aktorkami wprost z filmów dla dorosłych. Zacieramy rączki?

Trafne spostrzeżenie.

Big Tits Dragon opowiada o losach striptizerki, która wróciła do swojej ojczyzny po pobycie w Meksyku. Brak kasy zmusza ją do pracy na totalnej wiosce gdzie ilość mieszkańców jest mniejsza od populacji mojego pokoju. Tam spędza swoje dni w towarzystwie czterech innych profesjonalistek. Mamy więc panią w sombrero, starszą babkę, laskę która wyszła z więzienia, babkę z jakiegoś biednego Południowo-wschodniego kraju w Azji i gothic lolitę. Większa część filmu to ich bezsensowne pogawędki i prezentacja wdzięków. Pomaga w tym kamera. Większość ujęć kręconych jest chyba z ręki przez kogoś kto napracował się przy filmach pornograficznych. Dużo ujęć skupionych jest na pośladkach i piersiach. Kiedy w końcu nadchodzi upragniony atak żywych trupów film staje się jeszcze głupszy. Wszystko co się wydarzy nie jest spójne i przypomina raczej zlepek scenek cliche i nieudanych skeczy. W moim wypadku ta absurdalność zachęcała do dalszego oglądania. Wierze jednak, że osoba ze zdrowym gustem filmowym będzie chciała tylko wymiotować na widok a może i samą myśl o tym badziewiu zaserwowanym nam przez pana, który w swoim dorobku ma film o zabójczej vaginie.

Same panie które mamy okazje oglądać wyglądają nieźle. Część z nich ma za sobą już dużo doświadczeń przed kamerą. Głównie w produkcjach oznaczonych trzema iksami. Gwarantuje nam to tyle, że w dwóch scenach zobaczymy gołe piersi. Nie jest to za dużo jak na film o takim tytule ale podobno lepszy rydz niż nic. Wielkość samych tych atrybutów może zostać podważona przez ludzi, którzy spodziewali się silikonu na miarę Pameli Anderson. Ogólnie panie wpasowują się idealnie do reszty filmu. Moją prywatną faworytką jest czerwonowłosa lolita opętana śmiercią. Produkcja jest przepełniona japońską durnością wypływającą z praktycznie każdej wypowiadanej kwestii. Do tego chwile kiedy panie nie zwalczają apokalipsy są Same sceny walki to niestety głownie CGI krew i jakieś dwie kukły. Zombiaki są na tyle niezdecydowane, że raz poruszają się strasznie szybko a kiedy indziej praktycznie stoją w miejscu. Za to jak one wyglądają. Mamy tutaj chyba wszytko co było w sklepie z kostiumami na karnawał. Geisha, pielęgniarka, ninja, uczennica, jacyś marynarze, wojownicy summo i inne tego typu kwestie. Wszystko to jest tak strasznie absurdalne, że aż ma tutaj sens. W całym filmie mamy tak naprawdę do czynienia z mniej niż tuzinem potworów. Wszystko jedzie totalnie niskim budżetem znanym z filmów gore jakich w ostatnich latach dostarczyli nam wschodni bracia dziesiątki. W porównaniu z bardziej ostrymi filmami ta produkcja wypada blado. Może to wynikać z tego faktu, że Big Tits Dragon do horroru dość daleko.

Koniec końców film wypada pozytywnie. Zamierzona głupota sprawdza się w tym wypadku bardzo dobrze. Godzina z minutami spędzona przed ekranem minie jak z bata strzelił. Wystarczy podejść do tego dzieła takim jakim jest. Durna japońska komedia o striptizerka przywołujących żywe trupy. Big Tits Dragon jako produkt do dobrze schłodzonego trunku i zgranej paki znajomych sprawdza się znakomicie. No bo gdzie indziej można zobaczyć pochwę, która stała się miotaczem ognia?

The Dragon Lives Again

Wielu kinomanów poszukuje filmów wybitnych. Wyjątkowych dzieł kompletnie odmiennych od komercyjnej papki. Czegoś naprawdę artystycznego i ambitnego (szkoda tylko że na takie filmy nie chodzą do kina i dzieła maja wyniki gorsze od HanyMontany czy innych Dragonboli), warto szukać ale nie powinniśmy z tym przesadzać. Ja jak każdy człowiek chętnie obadam dobry film ale nie stronie od komercji czy tandety. W związku z moim ostatnim napadem zainteresowania kinem kopanym z Azji odświeżyłem klasyki i dorwałem nieznane mi wcześniej filmy. Do nich należy 李三腳威震地獄門,   (czytaj : Li san jiao wei zhen di yu men) czyli  The Dragon Lives Again.

RIP Bruce Lee

Największa gwiazda kina sztuk walki niestety zmarła. To nie mogło jednak zatrzymać boomu na filmy z jego udziałem. Bruce mimo śmierci „zagrał” w olbrzymiej ilości filmów które dzięki jego nazwisku miały szansę na sukces.  Efektem tego było powstanie całego podgatunku w filmach akcji z Hong Kongu. Brucesploitation bo tak ten typ filmów się nazywa  to nie tylko robienie sequeli do istniejących już filmów z Małym Smokiem (tak brzmi chińskie imię i nazwisko kultowego aktora po przetłumaczeniu na język polski – czemu ja muszę się tak głupio nazywać :() . Powstała  też cała masa tytułów zdecydowanie bardziej dziwacznych. Przykładem takiego filmu jest wspomniana produkcja. Bruce Lee po śmierci trafia do zaświatów/piekła czy czegoś na wzór czyśćca. Po zejściu do czeluści jego wygląd się zmienił (świetny sposób żeby wytłumaczyć dlaczego aktor nie jest wcale podobny do pana Lee) a on sam musi się dostosować do nowego środowiska. 

dragonlives1

Kto na to wpadł?

Historia nie jest zbyt inteligentna ale to dopiero początek a najlepsze przed nami. Zaświaty posiadają króla którego głównym zajęcie jest uganianie się za dziewczynami topless. Jego osoba denerwuje pewnych mieszkańców którzy tworzą koalicje przeciwko niemu. Rebeliantami są Drakula (w wydaniu chińskim), James Bond (agent 007 nie podobny do siebie ale przynajmniej nie grany przez chińczyka), Clint Eastwood (ze epoki spaghetti westernów grany przez żółtego ludzika z doczepionymi bakami) a także gwiazda kina erotycznego Emanuelle. Bruce ma się do nich przyłączyć albo zginąć(?). Jednak nasz superbohater zamierza rozegrać sprawę po swojemu. Zamiast bawić się w przejęcie zaświatów Mały Smok chce zrobić coś innego. Planuje on znaleźć sposób by powrócić na nasz  padół smutku, nędzy i rozpaczy.

Bez  zbytniego spoilowania powiem, że pomaga mu w tym między innymi Popeye.  Fabuła tego filmu jest tak szalona i surrealistyczna, że może jej współautorem jest David Lynch albo Takashi Miike. Szkoda tylko że wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Na pierwszy rzut oka widać, że film powstał tylko by wykorzystać mit Małego Smoka i zarobić a nim dużo kasy. Choreografia scen walki przypomina zabawy jakie wyczyniało się na podwórku z kolegami. W niektórych scenach po prostu widać że przeciwnicy już przed dostaniem kopniaka odlatują na kilka metrów. Lee był potężny ale czy aż tak?

BNAT-The-Dragon-Lives-Again

Film trzeba zobaczyć choćby dlatego, że obecnie prawa autorskie i procesy jakie by powstały uniemożliwiają zebranie tylu postaci i wrzucenie ich do jednego filmu.  Pomijam już kwestię zdrowego rozsądku, który podważałby obecność tych wszystkich osób w jednej historii.  No chyba, że chodzi o pokazanie wyższości Chin nad resztą świata. W The Dragon Lives Again Bruce Lee pokonuje przecież   filmowych i w pewnym sensie kulturowych „reprezentantów” reszty świata. Zaczynając  od japońskiego Zatoichiego a kończąc na  Sycylijskim Ojcu Chrzestnym.

O wspaniałości tego filmu przekonują nas już pierwsze minuty, kiedy to po dziwacznym „sparingu” z agentem Jej królewskiej Mości, Bruce pokonuje kitowców z Power Rangers. Midfuck jakich mało i nawet gdybym brał wiadra narkotyków nie wpadłbym na to co serwuje się nam podczas tego 95. minutowego seansu. Oczywiście dziwaczność tej produkcji jest odpowiednio dopakowana przez dubbing, który tylko podkreśla absurdalność całości.

Co ja oglądałem?

The Dragon Lives Again to coś wyjątkowego…… niepowtarzalna głupota która jednak ma coś w sobie dzięki tak szalonemu pomysłowi na fabułę i wykorzystanie największych postaci fikcyjnych ówczesnego okresu. Zawsze jest szansa że komuś to się tak spodoba, że nakręci amatorski sequel np. z Chuckiem Norrisem i 50centem. Ja chętnie bym coś takiego zbadał (poziom kolejnej wersji nawet jeśli robiony gdzieś w piwnicy na pewno nie będzie zbytnio odstawał od oryginału).

Versus

Uznaje siebie za konesera kina crapowatego. Filmy robione za małe pieniądze, podróbki kinowych hitów i dziwaczne eksperymenty są tym co mnie „jara”. Miłość do tego typu kina wywodzi się jeszcze z czasów wypożyczalni wideo. Każdy kto pamięta wybieranie kaset VHS na bazie okładki, wie o co mi chodzi. W każdym razie poniższy tekst to przykład mojej miłości do gatunku. Jeden z moich pierwszych blogowych wpisów, który opublikowany został kilkanaście lat temu. Kiedyś zabiorę się za nową wersję wpisu o filmie Versus. Pierw muszę jednak znaleźć jakieś DVD z tym niewątpliwym dziełem japońskiej kinematografii. Zwłaszcza, że Hideo Kojima (podobno) wciela się w rolę jednego z zombiaków.

Prawie jak Dante z DMC

Versus to rozwinięcie powstałego trzy lata wcześniej pomysłu na filmu yakuza zombie. Nie jest to horror gdzie powolne stwory zjadają super wyszkolonych komandosów ale nie potrafią sobie poradzić z grupką dzieciaków. W następcy Down 2 Hell to te zazwyczaj brutalne potwory są ofiarą przemocy szaleńcy, który przypomina głównego bohatera Devil May Cry. 


Fabuła tego filmu jest tylko pretekstem do akcji i nie da się w niej doszukać większego sensu. Głównym bohaterem jest tutaj więzień KSC2-30 (Tak Sakaguchi) który po ucieczce z konwoju policyjnego spotyka się z gangsterami Yakuzy którzy maja mu umożliwić ucieczkę. Z niewiadomych (do czasu) powodów zabrali oni ze sobą porwaną dziewczynę. Doprowadza to sporu którego wynikiem jest kilka trupów budzących się po chwili ponownie do życia. Jak się okazuje las w którym dochodzi do spotkania jest 444. portalem do innego wymiaru zwanym Lasem Zmartwychwstania. Najgorsze (dla widza najlepsze) jest to, że w tym miejscu Yakuza przez długi czas pozbywała się zwłok teraz zasilających armię zombie. Dalej wszystko staje się tylko bardziej zakręcone i porusza nawet wątek odwiecznej walki dobra ze złem.  Masowo wyłaniające się z dołów żywe trupy, przenoszenie się poza czas i ukazanie nam historii konfliktu mogłoby zapełnić kilka filmów. Tutaj mamy to wszystko ostro skondensowane i napakowane akcją.

Zaglądanie w pysk

Versus to film który z założenia miał być czystą rozrywką dla widza i świetną zabawą dla twórców.  Niczym nie skrępowana frajda i głupawa rozwałka   były chyba  celem ludzi stojących za versusem. Zostały one osiągnięte z nawiązką  gdyż japońska ekipa stworzyła kosmiczne zakończenie zapewniające sequel, a obraz zyskał miano kultowego w pewnych kręgach. Co ciekawe został też zauważony przez hamerykańców którzy wyłożyli kasę na remake*. Jeżeli ma się dobre podejście do tego wytworu chorej japońskiej fantazji, tak na pewno będzie. Tutaj trupiaki biegają z gnatami i tłuką się z jeszcze żywymi, co jest świetną odskocznią od innych produkcji traktujących o nieumarłych, gdzie są powolne i nudne. To jak i ogólna amatorka całej produkcji (zwłaszcza kamera) może odstraszyć i zniechęcić ludzi od oglądania filmu który amerykański raper określiłby mianem dope asian flick. Mieszanka komedii, gore i filmu akcji ze scenami w stylu azjatyckiego niskobudżetowego Matrixa przypadnie do gustu każdemu fanowi kiczowatego kina typu grindhouse. Ewentualnie komuś kto poszukuję czegoś na dobra bekę z kumplami.

Ach te oczy czerwone

Sam nie wiem co mnie tak zachwyca w tym filmie, ale jest to idealna dawka pewnego rodzaju tandety, niesztampowej, wykręconej fabuły i szalonych akcji (patrz filmiki) które po prostu powalają. Trzeba obejrzeć choćby po to by opluwać ichniejsze kino. Może siłą tej pozycji jest to, że dała ona początek robionym obecnie masowo filmikom. Versus był jednym z pierwszych tego typu filmów a Tak zadbał o to by podobnego typu rozrywki nikomu nie zabrakło.

Ps. Nie oglądać filmu z dubbingiem (chyba, że niemieckim -wtedy jest jeszcze śmieszniej)