Eisenhorn: Xenos

Walka z heretykami w imię Imperatora nie może być łatwym zadaniem. Zwłaszcza gdy jesteśmy inkwizytorem i naszym zadaniem jest tępienie korupcji we własnych szeregach. Gregor Eisenhorn na pewno miałby sporo do powiedzenia na ten temat. Bohater niezwykle popularnego książkowego cyklu Eisenhorn doczekał się właśnie pierwszej gry ze swoim udziałem. Tylko czy Eisenhorn: Xenos dobrze oddaje jak to jest być inkwizytorem?

Eisenhorn: Xenos bazuje na pierwszej książce z cyklu o tytułowym inkwizytorze. Poznajemy naszego bohatera podczas polowania na jednego z groźnych heretyków. Pościg za sługą chaosu kosztuje nas życie naszej towarzyszki. Naszym celem jest rozpracowanie większej konspiracji sług chaosu i zapobiegnięcie korupcji ludzkiej cywilizacji. Xenos charakteryzuje się tym, że od początku zostajemy rzuceni w wir wydarzeń i bierzemy udział w toczącej się już historii. Cała intryga wydaje się arcyciekawa ale gra nie reprezentuje jej w pełni. Dodatkowo problemem dla niektórych musi być, to że twórcy zakładają naszą znajomość uniwersum Warhammer. Zostajemy zasypani masą terminologii, która nie jest wyjaśniona w należyty sposób. Dlatego też osoba o znikomej wiedzy na temat 40K może być trochę zagubiona w tym wszystkim co się dzieje i w relacjach pomiędzy postaciami. Koniec końców fabuła jest jednak najmocniejszym elementem całej gry. Bez opowiadanej historii Eisenhorn: Xenos byłoby kiepską produkcją.https://www.youtube.com/embed/C-dQHwtMzlI

Rozgrywka w tej produkcji przywołuje na myśl sztampowe action adventure w wariancie znanym dobrze od czasu pierwszego PlayStation. Mamy więc łażenie po lokacjach by od czasu do czasu natknąć się na przeciwników. Eksploracja ograniczona jest przez do bólu liniowe poziomy, które składają się z ciągu korytarzy. Podczas przemierzania olbrzymich ale raczej pustych pomieszczeń od czasu do czasu natkniemy się na mini gierkę z hackowaniem drzwi albo serię quick time eventów służących do otwierania wrót za pomocą naszej broni. Od czasu do czasu trafimy na jakieś znajdźki albo elementy z otoczenia, których wyszukanie popchnie akcję do przodu. Jest jeszcze kilka sekcji pseudo-detektywistycznych ale tak naprawdę ograniczają się one jedynie do wariacji na temat QTE.

Obok standardowego zwiedzania kolejnych poziomów mamy też sporo walk. Potyczki z przeciwnikami zainspirowane zostały przez system znany z cyklu gier o Batmanie od Rocksteady. Mamy więc klepanie jednego przycisku służącego do atakowania i nastawienie rozgrywki na uniki i kontratakowanie przeciwników. Do całości dorzucone zostało strzelanie i pseudo taktyczny tryb zatrzymujący na chwilę grę i pozwalający nam na zaplanowanie kolejnej akcji. Całośc jest raczej kiska ze względu na to jak źle wyglądają animacje i to, że akcja po prostu się nie klei. W przypadku Batmana bójki były zarówno płynne jak i widowiskowe. Eisenhorn serwuje nam coś bardzo sztywnego i sztucznego. Żaden z pojedynków nie wygląda dobrze a na dodatek klepanie jednego przycisku i uniki nie dają żadnej frajdy. Najgorzej jednak wypada system skradania, który z jakiegoś powodu został zaimplementowany w grze. Został on żywcem wyjęty z jakiś najgorszych crapów z PS2 i Xboksa 360 i kompletnie brakuje mu finezji i funkcjonalności. Skradanie opiera się na kucaniu i magicznej mocy przywoływania do siebie wrogów za pomocą psionicznych mocy naszego bohatera.

Aby gra nie była totalnie nudna dodano kilka typów oręża, które fani uniwersum powinni rozpoznać bez problemu. Niestety to czy korzystamy z miecza, olbrzymiego młota czy miecza piłowego nie zmienia kiepskiego gameplayu i monotonni płynącej z pokonywania kolejnych bezmózgich przeciwników. Niestety wrogowie nie stanowią zbyt wielkiego wyzwania a walki sprowadzają się tylko do klepania przycisku by odpierać kolejne fale takich samych ludków.  

Oprawa graficzna tego tytułu reprezentuje poziom kiepskich gier z Xboksa 360, z czasów kiedy developerzy mieli problem z okiełznaniem Unreal Engine. Nieskiej jakości tekstury nie dość, ze ciągle się doczytują to jeszcze mamy nagminne się ich przenikanie. Eisenhorn: Xenos wygląda po prostu brzydko i od razu widać, że nie tworzono tej gry z myślą o komputerach osobistych. Oprawa dżwiękowa też nie należy do najlepszych. O ile muzyka jest stosunkowo dobra tak voice acting to zupełnie inna para kaloszy. Obok dobrze odegranych ról mamy także żenujące głosy, które pasują bardziej do pierwszego Resident Evil na PSX niż do produkcji z 2016 roku. Nie chcę się na tym elementem pastwić ale zdziwiony byłem przepaścią pomiędzy jedynymi postaciami a tym co wygadywały inne.

Eisenhorn: Xenos to budżetówka pełną gębą. Za cenę około 20 euro dostajemy produkcję, która nie ociera się nawet o tytuły AAA. Jest to raczej coś przypominającego pecetowe gierki TPP jak Infernal z okresu, gdy starano się skopiować formułę Resident Evil 4. Mamy więc prostacką konstrukcję poziomów, nieustanne przenikanie się tekstur, monotonny gameplay i masę problemów graficznych. Wszystko to przez to, że gierka powstała oryginalnie na telefony. Nie ma więc szans by Eisenhorn spełniało standardy gier na komputery czy konsole. Produkcja ta jest zbyt uboga prawie pod każdym względem i bez problemu można wymieniać dziesiątki gier lepiej wykorzystujące te same elementy gameplayu. Niestety ale gra akcji robiona z myślą o telefonach komórkowych i tabletach nie ma szans w starciu z konkurencją na komputerach. Puste poziomy, nudne starcia z przeciwnikami sprawiają, że tylko cierpliwy gracz ma szansę na czerpanie odrobiny radochy z tego tytułu.

Mimo wszystko moje prywatne odczucia co do tej pozycji są raczej pozytywne. Nie jest to jakaś wybitna produkcja ale przypomina mi masę ok gierek z średniej/niższej półki jakie kiedyś pojawiały się zarówno na konsolach jak i na komputerze. Siłą tej produkcji jest uniwersum Warhammer 40K i książka na podstawie której stworzono ten tytuł. Wszystko to dzięki interesującym postaciom i designowi charakterystycznemu dla tego uniwersum. Sama możliwość popatrzenia na to jak w przyszłości mają wyglądać komputery jest dla mnie atutem Xenos. Sprawia to, że osoby zainteresowane 40K powinny być zadowolone z tej produkcji nawet jeśli jej gameplay nie należy do najbardziej interesujących. Z tego powodu Eisenhorn przywodzi mi na myśl Warhammer 40K Space Marine od Relic. W obu przypadkach jako umiarkowany fan Warhammera byłem przyciągnięty do gry pomimo takiej sobie rozgrywki. Prawdą jest też, że wywodzę się z czasów kiedy grało się w tego typu produkcje bo nie było nic lepszego do roboty. Dlatego jako osoba przyzwyczajona do gier akcji klasy c nie byłem ani zdegustowany ani zmęczony tym tytułem. Prawdą jest jednak to, że Xenos traktowałem jako grę z telefonu, w którą gram za pomoca pada na dużym ekranie a nie pełnoprawną produkcję na komputery.

Eisenhorn: Xenos to dobry przykład tego, że nie każdy port z telefonów ma miejsce na komputerach osobistych. Produkcja na małym ekranie i przy wymaganiach jakie stawiamy przed grami na telefony wypada naprawdę dobrze. Jednak rynek PC to inna bestia i tutaj produkcja studia Pixel Hero Games wypada jako średniak/kiepska gierka. Radziłbym dwa razy zastanowić się przed zakupem tej edycji Eisenhorn: Xenos.

Phantom Brave PC

Epoka pierwszego PlayStation jest czasem gdy zakochałem się w grach typu SRPG (strategie turowe z elementami RPG). Przez lata ograłem wiele tytułów przynależących do tego podgatunku gier. Szybko zauważyłem, że jedna firma dominuje w tej sferze. Chodzi o Nippon Ichi Software, które od czasów PlayStation 2 wydaje masę świetnych tytułów z kultową Disageą na czele. Niestety użytkownicy pecetów nie mieli okazji zasmakować tych gierek. Wszystko zmieniło się z momentem wydania Disgaea PC. Port kultowej gry sprzedał się na tyle dobrze, że po kilku miesiącach otrzymaliśmy kolejnego klasyka SRPG od NIS. Tylko czy Phantom Brave PC będzie w stanie powtórzyć sukces przygód Laharla?

Phantom Brave opowiada historię nastoletniej dziewczyny o imieniu Marona. Bohaterka żyje w wyspiarskim świecie o nazwie Ivoire, gdzie czuwa nad nią duch o imieniu Ash. Wojownik ten był przyjacielem rodziców Marony, którzy zginęli w walce z potężnym demonem. Ostatkiem sił ojciec dziewczynki starał się przywrócić życie swojemu kompanowi. Udało się to jedynie połowicznie przez co Ash nie jest ani żywy ani martwy i przemierza świat jako duch. Marona podobnie jak jej rodzice posiada magiczne moce, które pozwalają dziewczynce widzieć duchy i posługiwać się nimi. Oczywiście taka moc staje się dla nastolatki klątwą bo szybko zostaje ona uznana za osobę opętaną i niepożądaną w jakikolwiek kręgach towarzyskich. Marona mimo to chce wykorzystywać swoje magiczne umiejętności dla dobra i pomagać tym, którzy są w potrzebie. Główną osią historii jest próba uratowania świata przed powrotem potwora znanego jako Sulphur. Opowiadana historia jest dość interesująca i jak przystało na gry od Nippon Ichi mamy mieszankę humoru i poważnych elementów.https://www.youtube.com/embed/e5QxGabMbKU

Najbardziej interesującym aspektem całej produkcji jest to jak daleko odchodzi ona od standardowych elementów gier SRPG. Po pierwsze nie mamy tu poruszania się po polach tylko system swobodnego ruchu w obrębie danej przestrzeni. Dzięki temu gra przypomina trochę Valkyria Chronicles. Phantom Brave wyróżnia się jednak głównie dzięki umiejętnością posiadanym przez Maronę. Dziewczyna nie jest sprawnym wojownikiem ale może korzystać z mocy przywoływania duchów na pole bitwy. Mechanika ta polega na tym, że możemy „powiązać” danego ducha z jakimś przedmiotem znajdującym się na mapie. Mogą to być drzewa, kamienie, kwiaty czy przyniesione przez nas itemy. Przywołanie ducha pozawala nam na sterowanie nim przez określoną ilość tur nim powróci w zaświaty. Przy łączeniu widma z danym przedmiotem znaczenie ma typ danej rzeczy. Wynika to z tego, że różne elementy otoczenia dają nam określone bonusy do statystyk a także pogarszają inne. W ten sposób kwiaty są skuteczne dla jednostek korzystających z umiejętności magicznych podczas gdy kamienie nadadzą się lepiej dla wojowników. Musimy więc decydować kogo i w jakim momencie chcemy przywołać tak by najskuteczniej wykorzystać pełnię zdolności naszej jednostki. Dodatkowo dochodzi do tego system powiązań pomiędzy poszczególnymi przedmiotami. Na pamie mozemy zobaczyć więzi pomiędzy niektórymi obiektami. Sprawiają one, że jeśli „powiążemy” ducha z odpowiednim przedmiotem to złapiemy jeszcze dodatkowy bonus. Na przykład zdarzy się, że trafimy na drzewo wzmacniające odporność przywołanej jednostki albo kamień sprawiające że postać będzie regenerowała swoje punkty życia. Wtedy musimy zadecydować czy większe znaczenie ma dla nas przywołanie większej ilości wojowników czy też mniejszej grupki korzystającej z tych bonusów.

Ten zmodyfikowany wariant strategii turowej jest największym atutem Phantom Brave. Gra jest dzięki niemu bardzo świeża a my mamy wrażenie, że gramy w coś innego niż kolejny SRPG. Wynika to głównie z tego że jesteśmy zmuszeni do korzystania z innych sposobów walki z wrogami. Jednostki przywołane przez nas są aktywne tylko przez określony czas. Dlatego też musimy obmyślać strategię kogo i kiedy opłaca się nam przywołać. Pole bitwy na którym walczymy dyktuje kogo opłaca się nam przywołać, dzięki czemu nie zawsze korzystałem z tych samych postaci. Stęskniłem się za tym patentem i chciałbym zobaczyć go jeszcze w jakiejś innej grze.

Phantom Brave PC to czwarta edycja wydanego po raz pierwszy 12 lat temu tytułu. Gra pierwotnie pojawiła się na PlayStation 2 by później trafić na Wii w rozszerzonej edycji znanej jako Phantom Brave: We Meet Again i na PSP jako Phantom Brave: The Hermuda Triangle. Teraz tytuł ląduje na PC z wszystkimi dodatkami jakie pojawiały się w kolejnych edycjach. Jest to świetna wiadomość dla osób, które wcześniej nie ograły tego tytułu. Niestety do gry nie dorzucono nic nowego co mogłoby zachęcić fanów do wydania kasy by kolejny raz zagrać w tą samą grę. Nie żeby było tutaj mało do roboty. Poza podstawową kampanią mamy dostęp do trybu Another Marona pokazującego nam wydarzenia z innego wymiaru, gdzie historia Marony potoczyła się trochę inaczej. Mamy także bonusowe lochy i masę ukrytych postaci, których odblokowanie zajmie nam sporo czasu.

Phantom Brave nie powali nikogo swoim wyglądem. Odpowiada za to w głównej mierze to jak mocno postarzały się modele postaci. Coś co wyglądało w miarę znośnie wieki temu w epoce PlayStation 2 teraz jest po prostu ohydne. Niestety ale wygląd postaci z Phantom Brave po prostu nie przeszedł próby czasu. Mamy do czynienia koszmarną pikseliozą, która rzuca się nam w oczy głównie ze względu na to, ze popracowano nad innymi elementami. Nowy interfejs nie zawróci nam w głowie ale jest poprawa w stosunku do tego co było. Tła w większości przypadków prezentują się naprawdę dobrze. Ogólne wrażenie pozostaje jednak takie a nie inne. Może przemawia przeze mnie fanboy serii Disgaea ale port tamtego tytułu pod względem wizualnym wypadł lepiej. Oprawa dźwiękowa to standard Nippon Ichi Software, więc jest dobrze. Zarówno voice acting jak i muzyka stoją na poziomie i trudno mieć do nich jakiekolwiek zarzuty.

Komputerowa wersja gry pozwala na sterowanie zarówno myszką jak i padem. Mamy także trochę opcji graficznych w tym wybór pomiędzy oryginalnym a poprawionym interfejsem. Ustawień jest całkiem sporo ale ich wpływ na wygląd gry jest niestety mocno ograniczony.

Od mojej ostatniej sesji z Phantom Brave minęło kilka dobrych lat. Odpalenie pecetowej wersji tego tytułu sprawiło jednak, że wsiąknąłem w przygodę Marony dokładnie tak jak kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po ten tytuł. Wszystko to za sprawą nowatorskiego systemu walki, który stawia przed graczem trochę inne wyzwania niż typowa gra od NIS. Ubolewam trochę nad kwestiami graficznymi bo mam pewność, że ohydny wygląda sprajtów postaci zniechęci wielu do tej produkcji. Jednak osoby, które zdecydują się dać Phantom Brave szansę mogą liczyć na dobre 100 godzin naprawdę porządnej i rozbudowanej strategii turowej.

Phantom Brave PC to taka wersja GOTY wyśmienitego tytułu. Komputerowa wersja otrzymuje wszystko co pojawiło się w poprzednich edycjach gry. Jest to więc świetna okazja na sprawdzenie tej produkcji jeśli nie miało się z nią wcześniej do czynienia. Fani którzy ograli ten tytuł już wiele razy nie dostaną nic nowego co zachęcałoby ich do zakupu. Może tylko świadomość, że tak długo jak istnieje Steam nie trzeba będzie grzebać po szafkach w poszukiwaniu starych konsol by zagrać w ten świetny tytuł. Osobiście mam nadzieję, że Nippon Ichi Software nie poprzestanie na porcie Phantom Brave i wkrótce doczekamy się kolejnych, trochę bardziej dopracowanych edycji klasyków z ich katalogu.

Mushroom Wars w wersji PC

Skondensowanie jakiegoś gatunku d jego najbardziej podstawowych elementów potrafi przynieść interesujące rezultaty. Jeśli z RTS wywalimy całą otoczkę zbierania surowców, budowania bazy i produkcji jednostek to zostaniemy pozostawieni z samymi starciami. Tym właśnie jest wydane niedawno na PC Mushroom Wars. Tylko czy takie rozwiązanie epoce, gdy każdy gatunek naszpikowany jest jak największą ilością rzeczy ma sens?

Mushroom Wars to produkcja to prosta strategia czasu rzeczywistego wydana w 2009 roku na PlayStation 3. kilka lat później tytuł ten trafił także na telefony i tablety. Po siedmiu latach od pierwotnej premiery gra wylądowała na Steamie. Patrząc na rodowód Mushroom Wars nie trudno się domyśleć dlaczego jest to raczej niezbyt skomplikowany tytuł strategiczny. Gra wykorzystywała konsolowego kontrolera do sterowania co w przypadku większości gier tego typu nie jest łatwe. Dlatego też zdecydowano się mocno ograniczyć rozgrywkę i produkcja ta nie przypomina typowego RTSa. Całość skoncentrowana jest na małych mapkach z gamą budynków które musimy przejmować poprzez wysyłanie do nich swoich żołnierzy. Patent ten w trochę bardziej rozbudowanej wersji pojawił się w Castle Conqueror na Nintendo DS.

W grze wcielamy się w nowego przywódcę naszego klanu ludzio-grzybków. nas poprzednik został porwany przez kosmitów i to na nas spada obowiązek zjednoczenia ludzi i przeciwstawienia się siłom wroga. Przynajmniej tyle wywnioskowałem ze scenki zaprezentowanej na początku kampanii. Nie to żeby fabuła miał tutaj jakiekolwiek znacznie. Jest to raczej gra z typu tych, gdzie opowiadana jest tylko wymówką by mieć z kim walczyć. Sama kampania to jakieś 3 może 4 godziny rozgrywki przy pierwszym podejściu. Da się ją przejść w zdecydowanie krótszym czasie bo na liście osiągnięć widnieje to na temat zaliczenia całości poniżej 60 minut.

Gameplay tej produkcji jest bardzo ale to bardzo prosty. Potrzebujemy jedynie myszki do sterowania naszymi jednostkami. Zabawa sprowadza się do tego, że na planszy są chatki które automatycznie tworzą grzybki. My musimy przejąć je z rąk wroga. Chatki możemy ulepszać ale kosztuje to nas część ze stacjonujących w nich żołnierzy.

Jak już wspominałem sterujemy wszystkim za pomocą myszki. Sprawdza się to naprawdę dobrze i nawet w chwilach większej zamieszki możemy bez problemów wydawać komendy naszym wojownikom. Oczywiście wynika to w znacznym stopniu z tego jak bardzo nieskomplikowana jest ta gra. Wybieramy jedną ze swoich budowli i klikamy na cel po czym grupka żołnierzy sama maszeruje w jego kierunku. W trakcie postępów poznajemy rożne typy budowli dające dodatkowe efekty i mające nowe zastosowania. Mamy także wariację celów misji, gdzie musimy przejąć tylko konkrety budynek. Rozgrywka sprowadza się jednak cały czas do tego samego. Nie oznacza to jednak, że nie ma w tej grze ani odrobiny strategii. Musimy dobrze rozlokowywać swoich ludzi i wiedzieć kiedy warto atakować a kiedy trzeba się bronić. Wpływa na to system morale, który wzmacnia nasze jednostki po udanych obronach lub szturmach zakończonych przejęciem budynku wroga.

Trudno powiedzieć coś więcej na temat Mushroom Wars. Mapy nie są specjalnie zróżnicowane bo nie ma jak tego uczynić kiedy wszystko dzieje się na jednym ekranie. Jednak podczas samej rozgrywki nie czułem nudy ani przez moment. Ten prosty pomysł potrafi wciągnąć tak samo jak najlepsze telefonowe gry typu Tower Defense. Misje są króciutkie co zachęca nas do długich sesji opartych o mantrę „ jeszcze tylko jeden poziom i już kończę”. Prostota staje się tutaj wielki atutem gry bo nawet osoby niespecjalnie obeznane w grach wideo mogą poradzić sobie z tym tytułem.

Oprawa graficzna tej produkcji stoi na w miarę przyzwoitym poziomie. Wszystko wygląda dość ładnie ale od pierwszej chwili miałem wrażenie, że jest to produkcja zrobiona pod telefony. Dlatego nie było dla mnie wielkim zdziwieniem kiedy to okazało się prawda. Mamy więc ładną stylistykę która nadrabia znikomą moc graficzną produkcji.

Mushroom Wars jest bardzo przyjemnym klikaczem przy którym spokojnie można spędzić kilka godzin. O ile miałem sporo frajdy przez ten czas to nie jestem przekonany, że po ukończeniu kampanii spędzę z tą produkcjach minutę dłużej. Wszystko to za sprawą tego, że tryb multiplaer jest martwy. Na jakieś 20 prób odpalenia go o różnych porach dnia w przeciągu tygodnia nie udało mi się znaleźć ani jednego gracza. Jeśli tak jest w chwili premiery gry to trudno mi wyobrazić, żeby wokół tej wersji gry powstała jakaś społeczność. Bez tego gra traci bardzo wiele. Niby mamy jeszcze dostęp do trybu potyczek z AI ale walka z komputerem to nuda.

Mushroom Wars to produkt trochę dziwny. Siedmioletnia konsolowa gra pojawia się znikąd na komputerach osobistych. Z tego co rozumiem jest to próba promowania nadchodzącego sequela. Można udać, że zabieg ten jest udany połowicznie. Ja z chęcią zagram w Mushroom Wars 2. Jednocześnie gra wyszła w takim momencie, że nie została zauważona przez graczy co odbija się negatywnie na trybie multiplayer, który to wydaje się być najmocniejszym elementem produkcji. Dlatego też radzę chwilę się zastanowić przed zakupem tej gry. Może warto poczekać na nadchodzącą kontynuację?

Hard Reset Redux

W ostatnich dniach doszło do czegoś niezwykłego. Doczekaliśmy się premiery nie jednego, nie dwóch lecz trzech remasterów polskich gier FPP. Z okazji tego mini święta polskiego game developingu postanowiłem przyjrzeć się bliżej tym tytułom. Czy Hard Reset Redux sprawi, że ludzie w końcu zauważą, że Polska przoduje w produkcji oldschoolowych strzelanek?

Hard Reset Redux to FPS którego akcja rozgrywa się w 2436 roku. My wcielamy się w jednego z pracowników pewnej korporacji, która stara się powstrzymać roboty przed dotarciem do specjalnej baz danych. Mamy więc konflikt pomiędzy ludźmi z dystopią w tle. Podobnie jak w opowiadaniach P.K. Dicka nad ludźmi wiszą potężne organizacje sterujące tym co dotrze do mas i bohaterowie nie mogą tak naprawdę nikomu ufać. Fabuła zostaje zaprezentowana nam w postaci komiksowych scenek pomiędzy kolejnymi misjami. Przerywniki wyglądają podobnie do Metal Gear Solid Digital Graphic Novel. Mamy więc komiksowe panele z odrobiną animacji i bąbelkami tekstu wyświetlającymi się wraz z wypowiadanymi przez postacie kwestiami.

Gameplay tej produkcji oparty jest na klasycznych First Person Shooterach. Mamy więc zero chowania się za osłonami, nieprzerwane wystrzeliwanie pocisków w kierunku wrogów i unikanie ich ataków. Podobnie jak najnowszy Doom, Shadow Warrior czy Painkiller, gra oparta jest na systemie aren, gdzie walczymy z wrogami. Oznacza to, że co kilka chwil zatrzymujemy się w jakiejś trochę bardziej otwartej przestrzeni by walczyć z kilkoma falami przeciwników. Po ich rozwaleniu możemy przejść dalej by znowu zrobić sobie przerwę na zabijanie. Rozwiązanie to sprawdza się całkiem dobrze ale sporo brakuje mu do idealnej sytuacji. Wynika to z faktu, że wszystkie potyczki są do siebie bardzo podobne. Mała różnorodność w przeciwnikach i lokacje, które w gruncie rzeczy są do siebie dość podobne sprawiają, że walka staje się trochę rutyną. Wiemy, że za każdym razem kiedy wchodzimy do większego pomieszczenia czeka na fala przeciwników wyskakujących ze skrzynek i ścian. Potem może jakiś atak z powietrza i na koniec jakiś twardszy przeciwnik. Schemat ten będziemy powtarzali wielokrotnie. Trochę szkoda, że nie dopieszczono tego elementu bo walki same w sobie są emocjonujące ale do bólu przewidywalne.

Hard Reset jest pozycją oldschoolową aż do bólu. Zbieranie apteczek, szukanie sekretów, „tańczenie wokół przeciwników” są tutaj normą bez której nie da się czynić postępów w dość krótkiej kampanii. Nie mamy zbyt wielu poziomów do przejścia ale wynagrodzone jest to nam kilkoma trybami rozgrywki, całą gamą poziomów trudności i tym, że gra sama w sobie nie należy do najłatwiejszych FPSów.

Gdybym miał wskazać na dwa najbardziej interesujące elementy charakteryzujące grę studia Flying Wild Hog to wskazałbym na system broni i nacisk na wykorzystywanie naszego toczenia do zadawania obrażeń robotom. Jeśli chodzi o to pierwsze to w grze mamy tylko dwie pukawki. Karabin i dziwaczne energetyczne działko. Wraz z postępami w naszej przygodzie zdobywamy punkty doświadczenia, które możemy wykorzystać do ulepszenia naszych gnatów. Wtedy też odblokowujemy dla nich alternatywne tryby strzelania. Pozwala to na zamienienie karabinu w strzelbę czy wyrzutnie rakiet. Podobnie jest z elektryczną bronią, dzięki czemu mamy łącznie dostęp do 10 różnych trybów działania naszego arsenału.

Otoczenie naszpikowane jest przedmiotami, które wybuchają lub rażą swoją okolice prądem. Mamy pełno beczek, skrzyń, transformatorów, samochodów i innych bajerów eksplodujących w mig. Przedmioty te są odpowiednio oznaczone. Czerwone rzeczy wybuchają a niebieskie rażą prądem. Skuteczne korzystanie z nich ułatwia pokonywanie kolejnych aren na których to będziemy ścierali się z armią robotów.

Redux to kompletna wersja gry Hard Reset (Podstawka + dodatek Exiled) wzbogacona o kilka drobiazgów. Poza wspomnianym już dashem mamy też nowy typ przeciwnika i cyber-katanę. Nie dodają one przesadnie dużo do gameplayu ale są miłym bonusem dla maniaków, którzy ograli tytuł na wszystkie sposoby. Podobnie jest z rozmieszczeniem przeciwników, które tak jak było to w przypadku Dark Souls II: Scholar of First Sin zostało odrobinę zmienione. Przejście całości na średnim poziomie trudności to minimum 10 godzin gry.

Oprawa graficzna nowej wersji Hard Reset to kwestia dość problematyczna. Osoby słyszące, że jest to remaster kilkuletniej gry myślą, że otrzymają lepszą grafikę. Okazało się jednak, ze twórcy postawili na optymalizację swojej gry. W efekcie tego w bezpośrednim porównaniu z oryginałem Hard Reset redux wypada nieco gorzej. Pewne tekstury są rozmazane, brakuje oświetlenia i z gry wyleciało kilka innych graficznych smaczków. Wzburzyło to część internautów ale mówiąc szczerze to gdyby nie filmik przedstawiający różnice pomiędzy obiema wersjami gry to nigdy nie pomyślałbym, że Redux wygląda gorzej od podstawki. Dlatego jest to kwestie na którą zwróci pewnie uwagę jedynie jakiś odsetek graczy. Niemniej warto to odnotować i można się zastanawiać czy powodem dla tego „downgrade’u graficznego” nie było przez przypadek tworzenie Hard Reset Redux pod konsole obecnej generacji?

W najlepszych momentach Hard Reset jest szybką sieczką w stylu Painkillera albo aren z nowego Dooma. Nieustannie prujemy do pojawiających się znikąd przeciwników. Ma to swoisty urok, który zadowoli fanów tego typu gier. Dodatkowo uczucie „pecetowosci” tej produkcji może działać na niektórych pozytywnie. Gra nie jest super doszlifowana i przypomina trochę produkcje sprzed dekady. Po raz kolejny muszę stwierdzić, że ma to swój urok, który mi przypadł do gustu. Nie eiem jednak czy ktoś wychowany na CoDach będzie w stanie to docenić.

Nowy-stary Hard Reset to nadal fajny tytuł dla osób lubujących się w klasycznych shooterach pierwszoosobowych. Po czasie spędzonym z Doomem naszła mnie ochota na więcej tytułów tego typu. Hard Reste Redux wpadł mi pod rękę i z chęcią w niego pograłem. Jest to solidna strzelanka, która nie robi już takiego wrażenia ale i tak sprawdza się całkiem dobrze. Osoby które nie miały wcześniej kontaktu z tym tytułem powinny być zadowolone. Ci którzy już wcześniej ograli produkcję Flying Wild Hog nie znajdą wielu powodów by powrócić do tej gry. Jednak argumentem do zakupu Redux staje się wtedy bardzo niska cena, która jest adekwatna do wprowadzonych w grze zmian.

Senran Kagura: Shinovi Versus

Liceum to trochę dziwny okres w życiu człowieka. Nie ma się jeszcze pojęcia co chce się robić w przyszłości ale wypadałoby się szykować na studia. Trzeba wybierać jakieś specjalizacje, przedmioty na maturę i inne podobne bzdury. Ja nie miałem wtedy pomysłu na siebie i z jakiegoś dziwnego powodu uczyłem się łaciny i podstaw prawa. Szkoda że nikt nie zaoferował mi kursu shinobi. Może wtedy byłbym jedną z postaci w Senran Kagura Shinovi Versus?

Fabuła gry opowiada o perypetiach bohaterek uczących się tego jak być ninja. Konkurujące ze sobą szkoły ścierają się by raz na zawsze udowodnić kto najlepiej uczy tego jak być skrywającym się w cieniu wojownikiem. Innymi słowy mamy fabułę z cyklu „postacie się nawalają i trzeba coś wrzucić pomiędzy walki”. Mamy kampanie trzech szkół, których to przedstawicielki ze sobą walczą. Pomiędzy to wszystko wplecione są różne inne wątki. Cześć z nich to humorystyczne elementy, inne z kolei mają być czymś poważnym i wzruszającym. Efektem finałowym jest zwariowana mieszanka. Poza scenariuszami dla szkół mamy także historie poszczególnych postaci, które to są tak samo durne jak główne kampanie. Głupkowata fabuła nie jest w tym wypadku jakimś zarzutem. Mamy grę o dziewczynach zrywających z siebie nawzajem ubrania. Ktoś dorzucił do tego wątek shinobi i motyw rywalizujących ze sobą szkół. Wszystko jest raczej przykrywką dla rozgrywki i metodą na rozróżnienie i lepsze poznanie bohaterek. Jedna z misji to na przykład bójka pomiędzy koleżankami o słodycze. Inna to jakiś trójkąt miłosny pomiędzy dziewczynami i zarzuty o obmacywanie. Takie scenki idealnie oddają trochę szalony klimat całej produkcji która jest Dead or Alive bez udawania, ze chodzi o coś więcej niż biusty.

System walki w grze opiera się na silnym i słabym ataku plus potężnych ciosach dostępnych po napełnieniu paska special. Pod tym względem Senran Kagura przypomina gdy z cyklu Musou. Wszystko zostało jednak zdecydowanie bardziej rozbudowane. Mamy duży nacisk na system parowania, jest przycisk pozwalający na szybkie doskoczenie do przeciwnika by kontynuować kombo. Każda z postaci ma kilka technik ataków specjalnych o rożnej sile rażenia. Jest atak służący do odrzucenia od siebie wroga za cenę kilku punków życia. Jest dziwaczny tryb ataków, gdzie po rozebraniu się nasza postać jest silniejsza ale otrzymuje większe obrażenia. Dzięki temu gra daje nam całkiem spory wachlarz możliwości rozwalania dziesiątek przeciwników. Mashowanie przycisków jest tutaj dość skuteczną metodą do momentu kiedy sami padniemy ofiarą nawału blokujących nas ataków. Bossowie bowiem stosują technikę atakowania podobną do nas. Dlatego też warto nauczyć się korzystania ze wszystkich umiejętności naszych postaci.

Jak już wspominałem gra pierwotnie skojarzyła mi się z Dynasty Warriors. Okazało się to nie do końca prawdą. O ile oba systemy rozgrywki trzymają się podobnej konwencji tak sam gameplay tych dwóch odmiennych produkcji jest kompletnie odmienny. Wynika to z tego, że Senran Kagura oferuje nam bardzo małe mapy. Nie ma mowy o wielkich polach bitew, są to raczej małe pomieszczenia. Z tego też powodu gra przypomina trochę bardziej Dragon Quest Heroes. Na szczęście sama siepanka nie jest tak męcząca jak w przypadku gry bazującej na uniwersum Dragon Quest. Zazwyczaj pokonujemy jedną lub dwie fale słabiutkich przeciwników po czym mierzymy się z którąś z pozostałych dziewczyn. Rozwiązanie to sprawia, że zaliczenie poziomu to jakieś 4 minuty.

Do dyspozycji oddano nam ponad 20 postaci przynależących do jednej z czterech frakcji (czwarta ekipa zostaje odblokowana po zaliczeniu pierwszych trzech kampanii). Każda z bohaterek ma własną broń i ataki specjalne. Dzięki temu łatwo znaleźć postać, która będzie nam pasowała. Niestety zostajemy zmuszenie do grania wszystkimi bohaterkami. Praktycznie każdy z leveli ma przypisaną do siebie dziewczynę. Dopiero po zaliczeniu wszystkich map w danym rozdziale można na nich grać dowolnie wybraną przez siebie wojowniczką. Nie jest to jakaś tragedia ale utrudnia to trochę nabijanie poziomów doświadczenia naszej ulubionej shinobi.

Elementem charakterystycznym cyklu Senran Kagura jest to, że bohaterki wraz z otrzymanymi obrażeniami tracą kolejne części garderoby. Wygląda to tak jakby ktoś zrywał z nich koszule i spódniczki. Pierw mamy obdzieranie bohaterek do bikini a potem do rosołu. Oczywiście wszystko jest ocenzurowane. Faktem jednak pozostaje to, że podczas walk zrywamy z siebie ubrania. Kiedy połączymy to z nienaturalnymi krągłościami bohaterek ich tendencją do sprośnych zachowań i tym, że w grze są praktycznie same kobiety to dość szybko zdajemy sobie sprawę do kogo skierowano ten tytuł. Nie jest to jakieś hardcore hentai porno ale raczej coś co wpisuje się w stylistykę tak zwanego ecchi. Mamy masę aluzji seksualnych, majtek na widoku i samo zdzieranie z dziewczyn ubrań połączone z mechanizmem ubierania ich w fikuśne stroje. Sprawia to, że Sneran Kagura nie jest pozycją dla każdego. Osoby które lubują się w tego typu kwestiach powinny być jednak zadowolone z tego co oferuje gra. Kostiumów jest cała masa i jeśli rozumiem dobrze opis jednego a achievementów, to do przebieralni bohaterek dorzucono element interakcji z nimi.

Shinovi Verus to tytuł powstały oryginalnie pod specyfikację PlayStation Vita. Dlatego tez komputerowa wersja gry nie powali nas na kolana. Zarówno modele postaci jak i tekstury otoczenia wyglądają tak sobie. Podczas gry cały czas ma się świadomość, że produkcja ta stworzona została na urządzenie ze zdecydowanie mniejszym ekranem. Mając w pamięci Senran Kagura Estival Versus po prostu nie mogę przestać myśleć jak znacznie lepiej tamta gra wyglądała. Sprawę ratuje trochę stylistka tej produkcji, która jest na tyle schludna, że da się przymknąć oko na ząbki jakie są widoczne na krawędziach tekstur. Szkoda też, że nie mamy zbytnio możliwości ustawienia opcji graficznych gry. Jedyne o czym możemy decydować to rozdzielczość i to czy chcemy grać na pełnym kranie. Na szczęście tytuł śmiga na komputerze inie napotkałem żadnych bugów graficznych ani innych pierdół utrudniających rozgrywkę. Jeśli chodzi o sferę audio to mamy oryginalne japońskie głosy i anglojęzyczne napisy. Sprawdza się to dość dobrze i pasuje do tematyki gry. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby dialogi pomiędzy bohaterkami brzmiały wiarygodnie po angielsku. Przygrywająca nam muzyka jest ok. Wesołe melodyjki pasujące do głupkowatej atmosfery całości.

Senran Kagura: Shinovi Versus to dość przyjemny tytuł. Prosta gierka pozwalająca nam się wyżyć poprzez wykonywanie 500 hit combo na 100 przeciwnikach. Niski stopień trudności sprawia jednak, że możemy zacząć się nudzić przed ukończeniem wszystkich misji. Dodatkowo stosunkowo długie loadingi mogą działać trochę na nerwy. Jeśli przejście poziomu zajmie nam minutę to wczytywanie się gry przez jakieś 15 sekund przed i po misji potrafi być frustrujące. Praca kamery też wnerwi niejednego gracza. Niestety bolączka wielu gier wydawanych na systemy przenośne nie została usunięta z tego tytułu. Musimy praktycznie bez przerwy kręcić prawą gałką analogową bo inaczej kamera decyduje się koncentrować nie na akcji lecz jakimś elemencie otoczenia. Ostatnią negatywną kwestią jest dziwaczne sterowanie za pomocą klawiatury. Może to moje przyzwyczajenie do padów ale nie wyobrażam sobie jak można swobodnie grać na klawiaturze. Na szczęście obsłóga kontrolerów działa bezproblemowo.

Największym atutem komputerowej wersji Senran Kagura Shinovi Versus jest bez wątpienia konsolowe DLC, które zostało tym razem dołączone do podstawowej wersji gry. Mamy więc dostęp do dodatkowych postaci i strojów, które wcześniej wycenione były na kilkaset złotych. Zapewne zachęci to fanów gry do ponownego zakupu tego tytułu. Osoby które podobnie jak ja są zainteresowane bardziej gameplayem w stylu cyklu Warriors mogą zainteresować się tą produkcja. Rozgrywka jest bardzo przyjemna i Shinovi Versus sprawdza się idealnie jako przerywnik pomiędzy kolnymi produkcjami od Koei.

Senran Kagura Shinovi Versus to dość interesujący tytuł. Solidny gameplay utrzymany trochę w konwencji Dynasty Warriors połączony z elementami ecchi tworzy coś nietuzinkowego. Oczywiście nie jest to gra dla wszystkich bo kwestia hiperseksualizacji uczennic może gorszyć pewnien odsetek graczy. Osoby którym to nie przeszkadza powinny być zadowolone z tej gierki.

Heavenstrike Rivals na PC

Dostaję rano maila od kogoś z PR Square-Enix. Wiadomość o tym, że taktyczna gra RPG trafia w końcu na PC była dla mnie sporym zaskoczeniem.. Podjarany myślę, że japońska firma zaczyna naprawdę cenić rynek komputerowy i po Final Fantasy X/X-2 HD Remaster zdecydowali się w końcu wydać kultowe Final Fantasy Tactics. Niestety szybko się okazało, że zamiast jednego z najlepszych SRPG pobierałem coś o nazwie Heavenstrike Rivals. Czy taka sytuacja może mieć pozytywny finał?

Heavenstrike Rivals to produkcja z segmentu Free 2 Play wydana oryginalnie w 2015 roku na telefony z iOS i Androidem. Teraz ktoś zdecydował się wrzucić ten tytuł na Steam. Tym co wyróżnia tą produkcję z tłumu innych tytułów wydawanych na urządzenia przenośne jest pochodzenie. Mamy do czynienia z grą wydaną przez Square-Enix, gdzie za muzykę i design postaci odpowiadają ludzie powiązani z cyklem Final Fantasy. Sprawia to, że przynajmniej na pierwszy rzut oka Heavenstrike Rivals wydaje się być prawdziwą grą a nie wyciągaczem kasy stylizowanym na gierkę.

Bazą tej produkcji jest gra taktyczna, gdzie zmierzamy się z przeciwnikiem na polu walki zbudowanym z siatki (typowo) 3×8 kwadratów. Z jednej strony stoimy my a z drugiej nasz przeciwnik. Zabawa polega na tym aby nasze „pionki” zaatakowały wroga i zabrały mu wszystkie punkty życia. Gier tego typu mamy całą masę począwszy od kanciarek takich jak Gwint czy HearthStone i Heavenstrike Rivals jest połączeniem tego typu rozgrywki z gameplayem z Hero Academy. Na początku każdej tury losujemy jednostki, które będziemy mogli wystawić. Każda wystawienie postaci kosztuje jednak odpowiednią ilość punktów many. W każdej turze zdobywamy 2 punkty aż do momentu zebrania ich maksymalnej ilości wynoszącej 10. Różnicą od innych pozycji tego typu jest tutaj to, że wystawiona jednostka blokuje nam maksymalną ilość many możliwej do zebrania. Oznacza to, że jeśli wystawimy zawodnika wartego 2 punkty many to w banku będziemy mogli zebrać co najwyżej 8 punktów tego surowca. Dopiero śmierć postaci zwolni dostępne zasoby. Oznacza to, że na polu walki pozostają zazwyczaj dwie lub trzy jednostki. Dlatego też dobór odpowiednich zawodników ma olbrzymie znaczenie.

Całość opiera się więc na bohaterach którzy są w naszej drużynie. Możemy zabrać ze sobą 15 postaci, spośród których będziemy wybierać wojowników do walki. Nasze jednostki podzielone są na kilka klas różniących się zastosowaniem. Mamy medyków, wojowników w zwarciu, strzelców na odległość, obrońców, skautów i magów. Poszczególni przedstawiciele danej klasy posiadają dodatkowo konkretne umiejętności pozwalające na przykład atakować dwa raz pod rząd, regenerować swoje punkty zdrowia czy zadawać obrażenia jednostką sąsiadującym z naszym celem. Sprawia to, że kluczem do sukcesu jest wybranie dobrego bohatera i użycie go w odpowiedni sposób. Ta baza tworzy naprawdę ciekawą grę taktyczną. Wszystko jest stosunkowo proste do opanowania ale jednocześnie pozwala na wykazanie się umiejętnościami strategicznymi. Niestety im dalej w las tym gorzej. A to dlatego, że każda z postaci jest określona przez ilość punktów życia, siłę ataku, koszt many do wystawienia i współczynnik rzadkości. Ten ostatni wywala element strategiczny na śmieci. Im rzadsza jednostka tym lepsze i bardziej interesujące umiejętności posiada. Jednocześnie trudniejsze do zdobycia pionki mają więcej siły i zdrowia. Dlatego też zabawa szybko przeistacza się w wystawianie najrzadszych postaci jakie są w naszym posiadaniu tylko z powodu zwiększonej wytrzymałości i sile ataku. Dochodzi do paradoksalnych sytuacji gdzie uzdrowiciel jest dwa razy silniejszy niż trochę pospolitsi wojownicy. Oczywiście zdobywanie rzadkich jednostek wiąże się albo z wydawaniem kasy albo zbieraniem jednej z kilku rodzajów walut. Jeśli nie chcemy płacić to mamy losowanie tego co dostaniemy. Nie trudno się domyślić jak często bez wydawania kasy wpadną w nasze łapy najlepsze jednostki.

Jest to olbrzymi problem w wypadku rozgrywki typu Player versus Player. Bez płacenia nie mamy najmniejszej szansy na zwycięstwo z kimś kto wydał kasę. Taktyczna gra szybko przeradza się w mierzenie grubości portfela. Dlatego też jeśli ktoś nie zamierza wydać na ten tytuł ani złotówki to rozgrywka PvP będzie niezwyklej frustrująca. Na szczęście dodano też kampanię dla pojedynczego gracza. Opiera się ona na prostych misjach, gdzie mierzymy się z botami na bardzo zrównoważonym poziomie. W tym trybie nie czuć takiego nacisku na wydawanie kasy i można z nim całkiem przyjemnie spędzić czas. Misji jest kilkadziesiąt, do tego cały czas mamy specjalne eventy i dodatkowe wyzwania. W chwili pisania recenzji trwa zabawa z udziałem postaci z mangi Full Metal Alchemist.

Zaskakującym jest to, że produkcja ta posiada kampanie ze sporą ilością przerywników. Mamy bajkowe królestwo w stylu standardowego japońskiego fantasy, które zostaje zaatakowane z powietrza przez armię upadłych. Bohaterowie muszą przeciwstawić się tej inwazji i uratować swoją krainę przed zagładą. Wszystko bardzo sztampowe i jedyne co wyróżnia ten tytuł to patent z tym, że nasz świat podwieszony jest w powietrzy przez olbrzymie łańcuchy. Jestem prawie pewny, że nie spotkałem się jeszcze z grą która serwowałaby nam krainę podwieszoną na magicznych łańcuchach niewiadomego pochodzenia. Niestety jest to jedyny w marę interesujący element fabuły tej produkcji. Reszta to nudne pogadanki pomiędzy postaciami, zaprezentowane nam na statycznych obrazkach z odrobiną czytania.

Jak przystało na przedstawiciela gier Free 2 Play najgorszego sortu produkcja Square-Enix może pochwalić się wszystkim za co nienawidzimy tego typu produkcje. Trzy odrębne waluty służące do kupowania rzeczy, pasek energii zużywanej w trakcie gry, losowanie jednostek, które dołącza do naszej drużyny, levelowanie postaci poprzez „zjadanie” innych i PVP, gdzie bez płacenia można jedynie być workiem treningowym innych graczy. Każdy element gry przepełniony jest wszelkiej maści mikropłatnościami. Jeśli chcemy pograć samemu to nie są one przesadnie inwazyjne. Niestety potyczki z innymi graczami to festiwal tego kto wydał więcej kasy. Problemem jest tutaj to, że większość jednostek dostępnych do zakupu za walutę zdobywana jedynie poprzez wydawanie kasy jest znacznie mocniejsza od pozostałych zawodników. Nawet przy zastosowaniu najlepszych strategii nie da się ich pokonać bo mają kosmiczne ilości punktów życia i ataku. Kwestia ta to jeden z powodów, które dość skutecznie zniechęciły mnie do grania w ten tytuł na telefonie. Heavenstrike Rivals to produkt skierowany do tak zwanych wielorybów czyli osób wydających na dany mobilny tytuł sporo kasy. Inne osoby dość szybko zostaną od tej gry odrzucone bo tylko wydatki po minimum kilkadziesiąt euro mają tutaj sens. Jeśli zdecydujemy się na inwestycje „jedynie” 5 euro to tak naprawdę nic na tym nie zyskamy.

Jakby mikropłatności i inne wnerwiające rzeczy nam nie przeszkadzały to jakość pecetowej konwersji załatwi sprawę. Gra z telefonów nie została praktycznie wcale dostosowana pod komputery tylko żywcem przeniesiona z urządzeń mobilnych. Dzięki temu mamy niewygodny, nieprzejrzysty interfejs, na którym co chwilę wyskakuje jakiś szajs zachęcający nas do wydawania kasy. Grafika, która na kilkukrotnie mniejszym ekranie wyglądała znośne tutaj prezentuje się raczej kiepsko. Sama stylistyka wyglądu jednostek nie przypadała mi zbytnio do gustu na moim Nexusie. Teraz na monitorze wszystko wygląda jeszcze szkaradniej. Kwestie estetyczne to coś co w dużym stopniu zależy od naszych upodobań. Tego samego nie można powiedzieć o kwestiach technicznych. Taki mały szrocik powinien śmigać praktycznie na każdym komputerze. Niestety Heavenstrike Rivals działa niezwykle wolno, często się wiesza i zdarza się nawet, że gra wywali nas do pulpitu. Wszystko to przez nieustanne próby łączeni się z serwerem, który albo jest przeciążony albo ma problemy z komunikacją ze Steam. W moim odczuciu ta kwestia jest ostatnim gwoździem do trumny tego tytułu. Jeśli gra wywala mi się 10 razy pod rząd to uznaje to jako znak od losu, że powinienem dać sobie z nią spokój.

Muszę przyznać, że Heavenstrike Rivals wciągająca i przy telefonowej wersji tego tytułu spędziłem całkiem sporo czasu. Niestety to co wypadło całkiem dobrze na urządzeniu mobilnym nie sprawdza się już tak dobrze na PC. Szkoda gdyby nie problemy techniczne i niepasujący do komputerów system energii ograniczającej nam czas gry to w ten tytuł warto byłoby zagrać dla samego trybu kampanii.

Heavenstrike Rivals jest trochę dziwnym przypadkiem. Z jednej strony brzydzę się tym tyłem i niskiej jakości portem na komputery osobiste. Z drugiej strony podstawą zabawy jest całkiem przyjemna, prosta gra taktyczna przy której mógłbym spędzić dużo czasu. Niestety wersja PC gry to jakiś żart i nie warto tracić czasu na instalowanie tego czegoś. Jeśli ktoś czuje, że musi zagrać we wszystko od Square-Enix to lepiej zaopatrzyć się w wersję telefonową i skasować ją tak szybko jak tylko przejdziemy kampanię. Final Fantasy Record Keeper pozostaje najlepszym tytułem F2P wydanym przez japońskiego giganta RPG.