Folklor, czyli HBO i horror z Azji

Kilkanaście lat temu azjatyckie horrory dotarły do kręgu zainteresowań zachodnich fanów kina. Sukces adaptacji japońskiej powieści Ringu wpłynął znacząco na światowe kino. Wielu kinomanów otworzyło się na produkcje z odległych krajów. Przez kilka lat zasypywani byliśmy masą naśladowców opowieści o Sadako a do amerykańskiego kina wkroczyła moda na rimejki straszaków z Dalekiego Wschodu. Teraz sytuacja wygląda trochę inaczej i moda na duchy rodem z Japonii minęła. Jednak szeroko pojęte kino pozyskało tak wielu fanów, że produkcje takie jak Folklor mogą pojawić się na platformach takich jak HBO. Czytaj dalej

Bendy and the Ink Machine

Bendy and the Ink Machine to pecetowy straszak, który właśnie zadebiutował na PlayStation 4. Gra oryginalnie została wydana w epizodycznej formie na przestrzeni ubiegłego i obecnego roku. Konsolowcy mogą na szczęście zagrać we wszystkie pięć epizodów tej historyjki bez potrzeby czekania miesiącami na kolejne kilkadziesiąt minut rozgrywki.

W grze wcielamy się w byłego animatora, który na zaproszenie swojego dawnego współpracownika odwiedza studio, w którym kiedyś tworzył kreskówki. Miejsce jest opuszczone i szybko zaczynają się w nim dziać dziwne wydarzenia. Nasz bohater zostaje uwieziony i jedyną nadzieją na ratunek jest zagłębienie się wewnątrz labiryntu, jakim jest studio. Oczywiście nie byłby to horror, gdyby nie nadprzyrodzone zjawiska i potwory pragnące wykończyć naszą postać.

Bendy and the Ink Machine stosuje stare i dobrze znane metody opowiadania historii. Co chwilę trafiamy na magnetofony z taśmami, na których pracownicy nagrali swoje wywody na temat tego, co dzieje się w studiu. Na ścianach znajdziemy różne bazgroły mające na celu ukazanie kiepskiej kondycji psychicznej pracowników studia. Wszystko dobrze nam znane i podane w tradycyjnej formie.

Sama gra jest czymś pomiędzy symulatorem chodzenia a prostą przygodówką z odrobiną walki. Akcję obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby. Zabawa sprowadza się do błąkania po korytarzach w poszukiwaniu odpowiednich przedmiotów albo podpowiedzi ułatwiających rozwiązanie zagadek. Jeśli chodzi o same puzzle, to nie ma tu nic rewolucyjnego i czekają nas typowe wyzwania. Może to być na przykład poszukiwanie klucza w koszach na śmieci lub zagranie na odpowiednich instrumentach muzycznych, by odblokować nową ścieżkę. Do tego, od czasu do czasu powalczymy z przeciwnikami, postrzelamy do celów lub zostaniemy zmuszeni do uciekania przed potężnymi bestiami.

Bendy and the Ink Machine jest grą wydawaną w kawałkach. Z tego powodu twórcy mieli czas przyjąć do siebie krytykę fanów i poeksperymentować z tytułem. Nie wiem jednak, czy był to najlepszy pomysł. Pierwsze dwa rozdziały gry są stosunkowo krótkie, ale klimatyczne i trzymają się kupy. Nie wszystkim jednak przypadły do gustu, więc twórcy zaczęli kombinować. Z tego powodu trzeci rozdział jest rozwleczony do granic możliwości. Pełno w nim backtrackingu i łażenia w kółko po monotonnych lokacjach w poszukiwaniu kolejnych zestawów przedmiotów. Jest to zdecydowanie najsłabszy moment całej gry. Sztuczne wydłużanie produkcji jest tutaj ewidentne i psuje wypracowany klimat. Podobnie ostatni rozdział produkcji, to coś sklejone na szybko z byle jaką walką.

Z perspektywy kogoś, kto ograł setki przeróżnych straszaków, najbardziej interesującym elementem całej produkcji jest oprawa graficzna. Paleta barw to głównie żółcie, brązy i czerń. Dzięki temu całość prezentuje się bardzo oryginalnie i klimatycznie. Tym, co przenosi grę na kompletnie nowy poziom, jest stylistyka. Znajdujemy się w studiu animatorów bajek sprzed kilkudziesięciu lat. Z tego powodu większość otoczenia, jak i design wielu postaci przywołuje na myśl produkcje Maxa Fleischera. We wszystkim jest też sporo Disneya z dawnych lat i jedna z postaci wygląda bardzo podobnie do Goofy’ego. Do tego odrobina elementów kojarzących się z kreskówką Felix the Cat i wszystko ma ten styl zaczerpnięty z wczesnych dekad poprzedniego stulecia. W przeciwieństwie do takiego Cuphead cała gra nie jest zrobiona w tej stylistyce, a jedynie zawiera jej elementy. To nadaje całości trochę bardziej mrocznego klimatu. Zwłaszcza jeśli przeczytamy, co jest napisane na plakatach promujących kolejne filmy z pociesznymi postaciami, które starają się nas zabić.

Oczywistym jest, że strach to bardzo subiektywne uczucie i różni ludzie boją się różnych rzeczy. Według mnie Bendy and the Ink Machine kompletnie nie jest straszne. Mamy tutaj trochę szkaradnych przeciwników i odrobinę tak zwanego jump scare. Nic, co mogłoby zaskoczyć miłośnika gatunku. Jeśli traktować ten tytuł jako produkcję grozy, to Bendy bliżej klimatem do czegoś w stylu Bioshock niż Silent Hill.

Bendy and the Ink Machine to kolejny przeciętny straszak, który serwuje nam zbyt wiele backtrackingu i czerpie garściami ze znacznie lepszych tytułów. Jedynie naprawdę ciekawa oprawa graficzna sprawia, że produkcja ta wyróżnia się z tłumu horrorów z segmentu indie. Fani gatunku mogą zagrać, ale szczerze powiedziawszy nie czuję, żeby ktokolwiek stracił wiele, jeśli pominie Bendy and the Ink Machine.

Dead by Daylight

Taka mała ciekawostka. W Azji wakacje są sezonem horrorów. W krajach takich jak Korea wierzy się, ze dobre straszydło pozwala nam radzić sobie z upałem. Ludzie wierzą w to, że horrorki na serio mrożą krew w żyłach. Wspominam o tym dlatego, że zrobiło się ciepło i na rynku pokazał się kolejny straszak. Czy Dead by Daylight to śmieć, którego istnienie jest obrazą dla graczy konsolowych?

Dead by Daylight to kolejna asymetryczna gra online, gdzie jedna postać wciela się w potwora podczas gdy reszta steruje ludzikami. W przeciwieństwie do Evolve, to potwór poluje na pozostałych graczy. Zabawa sprowadza się do tego, że grający ludźmi mają za zadanie odpalić kilka generatorów, które odblokują im wyjście. Potwór musi zabić ludzi. KONIEC. Normalnie pisałbym coś o taktyce, różnicach pomiędzy poszczególnymi bohaterami i potworami, albo wrzucił akapit na temat systemu rozwoju postaci. Nie będę tego robił bo szkoda miejsca na pisanie o tak żałosnej produkcji jak konsolowa wersja Dead by Daylight.

Z tego powodu kilka słów na temat mechaniki gry odnosi się do pecetowej wersji gry, którą można kupić na Steam. Czwórka bohaterów, którzy mają za zadanie uciec musi skradać się po mapie tak by nie zaalarmować gracza wcielającego się w potwora. Osoby te obserwują akcję z perspektywy trzeciej osoby, co pozwala na lepsze widzenie potencjalnego zagrożenia. Mordercy grają z pierwszoosobowej perspektywy i korzystają z broni i pułapek by wykańczać ludzi. Zabawa jest więc pojedynkiem bezbronnych z łowcą.

Koncepcja jest bardzo prosta i potencjalnie może sprawić nam wiele frajdy. Dużo jednak zależy od samych graczy. Wynika to z tego, że granie potworem jest znacznie ciekawsze i fajniejsze od uciekania. Biegamy z jakąś maczetą lub piłą spalinową i odgrywamy nasze ulubione scenki z horrorów. Czy potrzeba nam do szczęścia a czegoś więcej?

Wcielanie się w ocalałych wymaga kooperacji i dobrego zgrania zespołu. Trzeba wiedzieć kiedy pomagać kompanom i kiedy rozpraszać naszego wroga. Dobrze będziemy się bawić tylko wtedy, gdy każdy wypełnia swoja rolę. Łatwo się domyślić, że granie z randomami może przynosić różne rezultaty.

Wspomnę jeszcze, że do powracania do gry ma zachęcać nas system levelowania postaci, gdzie odblokowujemy nowe przedmioty, skille i ulepszenia wykorzystywane podczas gry. Całość opiera się jednak na nieustannym zagrożeniu, gdyż ocalali w momencie śmierci tracą na zawsze zabrane ze sobą przedmioty. To tworzy atmosferę prawdziwego lęku o życie cyfrowego ludka.

Tyle informacji na temat pecetowej wersji gry w zupełności wystarczy. Teraz przejdę do nieszczęsnej wersji gry przeznaczonej na PlayStation 4.

Muszę powiedzieć, że jestem w szoku. Wiedziałem mniej więcej czego spodziewać się po Dead by Daylight. Miałem okazję pograć trochę w pecetową wersję tytułu. Liczyłem więc na przeciętną/słabą multiplayerową gierkę, która przy odpowiednim towarzystwie może sprawić odrobinę frajdy. Nie wyobrażałem sobie jednego z najbardziej leniwych potów wydanych w przeciągu ostatnich kilku lat. Co sprawia, że mam ochotę nazwać ten tytuł żartem?

Na pierwszy plan wysuwa się kwestia DLC. Dead by Daylight w swojej oryginalnej formie nie grzeszy ilością contentu. Kilka mapek i kilka postaci ma zapewnić nam wiele godzin gry. Oczywiście tak nie jest i gierka wypada biednie. Z tego powodu PC otrzymało trochę DLC, w tym postać Michaela Myersa z cyklu Halloween. Patent ten miał jeszcze większy sens bo na rynku pojawiła się podobna gra – Friday the 13th. Prawie taka sama tematyka i rozgrywka sprawiły, że obie produkcje trudno od siebie odróżnić. Argumentem na rzecz Piątku Trzynastego była obecność legendy horrorów – Jasona. Dead by Daylight otrzymało swoją legendę. Niestety postać ta nie jest dostępna na konsolach.  Jaki był sens wydawać tytuł bez tego DLC w momencie premiery Friday the 13th ? Mam na ten temat pewną tezę. Friday okazało się klapą zjechaną przez recenzentów. Twórcy Dead postanowili zbić na tym kapitał i wydać gierkę, która na PC była całkiem sporym sukcesem. Nie było jednak czasu na pozyskanie licencji na Myersa, więc wypluto gierkę bez niego. Kiedy mówię wypluto mam na myśli kompletne zlanie graczy. Inaczej nie da się wytłumaczyć faktu, ze twórcom nie chciało się nawet poświęcić 5 minut by dostosować interfejs do padów. Zamiast normalnych menu i opcji, mamy emulowanie myszki za pomocą gałki analogowej. WTF!! Dodajmy do tego bugi uniemożliwiające granie online, w grze gdzie jest tylko tryb online i mamy crapa. Nienawidzę, gdy twórcy gier/wydawcy nie traktują graczy poważnie.  Z tego powodu w ramach totalnego braku szacunku do gry planowałem zastąpić tą recenzję nagraniem z odgłosami pierdzenia. Opamiętałem się jednak i postanowiłem docenić czas i pracę jaki włożono w stworzenie komputerowej wersji gry Dead by Daylight. Przyznam też, że po jakimś tygodniu udało się naprawić część problemów z trybem online. Zakładam jednak, ze populacja graczy ucierpiała na zaistniałej sytuacji.

W każdym razie Dead by Daylight na PS4 jest żałosnym portem bardzo przeciętnej pecetowej gierki online. Zdecydowanie odradzam zakup tego szmelcu. Jeśli ktoś szuka gierki online z potworkami i elementem kooperacji, to lepiej brać Killing Floor 2, które jest aktualnie dostępne w PS+.

Amnesia Collection

Żyjemy w epoce remastera. Od kilku lat na rynek wypluwane są niezliczone porty starszych gier. Z jakiegoś powodu ($$$) wydawcy decydują się nieustannie serwować nam odgrzewane kotlety. Przyszła pora na kolejny tekst na temat produkcji tego typu. Na tapetę biorę Amnesia Collection na PlayStation 4. Może zostanie w jakiś sposób pozytywnie zaskoczony? Czytaj dalej

Kagewani czyli w 8 minut dookoła grozy

Jako dziecko należałem do osób w znacznym stopniu ukształtowanych przez fenomen serialu „Z Archiwum X” Tak samo jak agent Fox Mulder chciałem wierzyć w istnienie nadnaturalnych zjawisk. Dlatego w podstawówce wraz z kumplami założyłem agencję do badania rzeczy nadzwyczajnych. Z naszych przedsięwzięć nie wyszło zbyt wiele ale lekkie zainteresowanie tematyką zjawisk paranormalnych pozostało mi do dzisiaj. Dlatego też serial animowany skoncentrowany na tajemniczych stworzeniach musiał być czymś co trafi w mój gust. Kagewani okazało się jednak zaskakująco dobre i z okazji premiery drugiego sezonu tego anime, postanowiłem coś o nim napisać. Czytaj dalej

Historia serii Project Zero – część pierwsza

W trakcie pisania zaktualizowanej wersji tekstu na temat historii straszaków  przypomniałem sobie o tym jak bardzo uwielbiam cykl Project Zero/Fatal Frame. Nadchodząca lada dzień europejska premiera piątej części serii to świetna okazja na tekścik na temat moich ulubionych gierek z aparatem w roli głównej (sorry Pokemon Snap). Czytaj dalej

Strach w to Grać! – przegląd najbardziej przerażających gier 2.0

Kilka lat temu miałem okazję napisania cyklu artykułów na temat „gier straszących”. Strona na której teksty te się pojawiły już od jakiegoś czasu nie istnieje. Dodatkowo od tamtego czasu segment horroków uległ wielu zmianom. Dlatego też postanowiłem po raz drugi podejść do tego samego tematu i przybliżyć wszystkim zainteresowanym tematykę wirtualnych straszaków.

Prehistoria
Powiedzenie, że strach jest bardzo subiektywnym uczuciem nie jest niczym zaskakującym. Coś co sprawi, że jedna osoba wyskoczy z butów i zrobi dziurę w ścianie jak postacie z kreskówek nie ruszy kogoś innego. Osobiście uważam siebie za przedstawiciela grupy tych bardziej odpornych na horrory. Przekonany jednak jestem, że zaprezentowane tym razem straszaki nie są w stanie przerazić nikogo. Wynika to z prostego faktu, że gry te są strasznie stare i wydane były na maszyny, na których postacie reprezentowane były przez dwa czy trzy piksele. Nie oznacza to jednak, że nie należy o nich wspomnieć. Czytaj dalej

Hideout

Wpadnięcie na całkiem ciekawy pomysł nie jest wielką sztuką. Każdy może sobie rzucić zdaniem w stylu „Cofający się w czasie robot poluje na zbawcę ludzkości” albo „Chłopak w okularkach zostaje uczniem magicznej akademii”. Prawdziwe wyzwanie stanowi rozwinięcie tej koncepcji i zbudowanie czegoś dobrego na bazie wcześniejszego prostego hasła. Dowodem na to jest Hideout- manga autorstwa Kakizaki Masasumi. Czytaj dalej

Junji Ito – Fragments of Horror

Może to jakieś zboczenie lub efekt traumy z lat dzieciństwa ale uwielbiam grozę. Delektuje się tym co ma wywoływać strach i jeżyć włosy na głowie. Lubię dziwaczne straszaki, gore i mindfucki. Dlatego też przyszła pora by podzielić się z resztą moim zamiłowaniem i przedstawić godne uwagi straszaki.

Na pierwszy raz postanowiłem wybrać coś co osobiście uwielbiam ale nie zostało raczej zauważone przez masy fanów horroru z zachodu. Chodzi oczywiście o twórczość Junji Ito. Całkiem niedawno premierę miała anglojęzyczna wersja najnowszego zbioru opowiadań tego mangaki. Jest to świetna okazja by poświęcić tej kolekcji kilka linijek tekstu. Dodatkowo artysta ten zaczyna być publikowany w naszym kraju co napawa mnie pozytywnymi emocjami jakich nie znajdziemy w jego twórczości.

Fragments of Horror to 8 historyjek pokazujących całkiem dobrze twórczość japońskiego mistrza horroru. Mamy komiksy prezentujące klasyczną grozę, dziwaczne historyjki i głupawe pomysły. Nie ma jednak się czym przejmować bo przecież Ito potrafi stworzyć wyśmienity horror praktycznie z niczego. Dowiem na to jest Gyo, gdzie za koniec ludzkości odpowiadają opuszczające akweny wodne ryby. Junji stworzył także porywający horror o obsesji na temat spirali. Dlatego też nawet jeśli bazując na opisie jakaś jego historyjka wydaje się śmieszna to i tak warto dać jej szansę. Czytaj dalej

Strach w to grać! – przegląd najbardziej przerażających gier cz. 3

Od ostatniej wyprawy w świat grozy minęło już trochę czasu. Pora więc w październikowy, mroźny wieczór wyruszyć do lasu i zacząć zbierać kartki. Na nich znajdziemy zapiski szaleńca opisującego horrory wydane w przeciągu ostatnich 5 lat. Koktajl zawodu i zachwytu na pewno przyśpieszy bicie naszego serca i schłodzi krew w naszych żyłach. Czemu nie zabrałem ze sobą latarki? Co to za dźwięk w krzakach? Nie odwraca… Czytaj dalej