Hideout

hideout 3

Wpadnięcie na całkiem ciekawy pomysł nie jest wielką sztuką. Każdy może sobie rzucić zdaniem w stylu „Cofający się w czasie robot poluje na zbawcę ludzkości” albo „Chłopak w okularkach zostaje uczniem magicznej akademii”. Prawdziwe wyzwanie stanowi rozwinięcie tej koncepcji i zbudowanie czegoś dobrego na bazie wcześniejszego prostego hasła. Dowodem na to jest Hideout- manga autorstwa Kakizaki Masasumi.

hideout 5
hideout 4

Przeklęte wakacje

Fabuła tego tytułu wydaje się bardzo interesująca. Pewna para wybiera się na wakacje by zacząć od nowa i zapomnieć o tragedii która rozwaliła ich życie. Tropikalna wyspa wydaje się rajem gdzie pełno jest słońca i drinków z parasolkami. Okazuje się jednak, że miejsce to było kiedyś świadkiem niespotykanej rzezi. Efektem tego są kości zmarłych rozsiane po całej wysepce. Wątpliwej jakości atrakcja turystyczna ma olbrzymie znaczenie dla męża. Planuje on bowiem zabić swoją żonę i pozbyć się jej cała tak aby małżonka wyglądała jak jedna z ofiar wcześniejszej tragedii. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem i parę spotyka prawdziwy koszmar.
Nieudana próba morderstwa sprawia, że para trafia do pewnej groty zamieszkanej przez szkaradne dziecko i starego wariata, który stracił kontakt z cywilizacją. Główny bohater zostaje uwięziony a jego żona trafia do „haremu” dziadka. Staruszek zaspokaja swoje potrzeby łapiąc błąkających się po wyspie ludzi. Mężczyźni trafiają do garnka a kobiety do jego łózka. W podobnej sytuacji jak głowni bohaterowie znajduje się jeszcze jedna kobieta, która to podobno ma być matką dziecka, które wygląda trochę jak efekt kazirodztwa albo jakiś mutant. Wszyscy są uwięzieni w jakimś starym bunkrze do którego to wejście ukryte było w jaskini. Poznajemy w końcu historię małżeństwa i to co doprowadziło ich do tego miejsca. Główny bohater był autorem który to nie mógł znaleźć wydawcy i z tego powodu powoli popadał w depresję. Żonka nie lubiła brudzić sobie rąk pracą za to uwielbiała wydawać kasę. Bezwzględna i oziębła kobieta urodziła jednak mężczyźnie dziecko. Z tego też powodu na pierwszy rzut oka rodzinka wydaje się być szczęśliwa. Jednak nieszczęśliwy wypadek któremu ulega dziecko rozwala pozorną idyllę. Główny bohater zostaje obwiniony przez wszystkich za śmierć swojego syna i cała rodzina się od niego odwraca. Ten stygmat kompletnie rozwala jego psychikę i łamie go jako człowieka. Autor stara się rozwieść z żoną by spróbować rozpocząć życie na nowo. Kiedy to się nie udaje morduje on swoich teściów i decyduje się na zabójstwo małżonki. Sekwencje na wyspie to w głównej mierze bieganie po jaskini i bunkrze i konfrontacje ze starym wariatem. Finałem jest zwycięstwo głównego bohatera, który to kompletnie zwariował. Postanawia on kontynuować styl życia staruszka. Autor decyduje się na traktowanie szkaradnego dzieciaka jako swojego syna a zniewolona kobieta ma zostać jego nową żoną. Trójka ma pozostać w bunkrze by być bezpiecznymi od złego zewnętrznego świata co pozwoli im na stanie się sielankową rodzinką.

Autor Hideout serwuje nam całkiem ciekawy pomysł na historyjkę grozy. Elementy które gdzieś już się kiedyś widziało ale trudno znaleźć ich 100% odniesienie w jakiejś innej produkcji. Bohaterów poznajemy trochę lepiej dzięki pojawiającym się w każdym rozdziale retrospekcjom, które to ukazują życie małżeństwa przed i po tragedii która doprowadziła ich do wycieczki na wsypę. Element ten sprawdza się całkiem dobrze ale czegoś mi w nim brakuje. Fragmenty dziejące się na przeklętej wyspie to coś rodem z typowego slashera i przyznam się szczerze, że byłem nimi zawiedziony. Naczytałem się o tym, że komiks ten ma serwować nam sporą dawkę horroru psychologicznego. Sekwencje biegania po opuszczonym bunkrze z maczetą w łapie tego nam nie oferują. Jest też ich na mój gust trochę zbyt dużo. Wolałbym lepszy balans pomiędzy retrospekcjami a szaloną akcją.

hideout 2

Największym zarzutem jaki mam do tego komiksu jest pewien błąd który autor popełnił w samym założeniu historii. Celem mangaki wydaje się sprawienie by czytelnik utożsamił się z głównym bohaterem lub przynajmniej sympatyzował z nim. W przypadku tej opowiastki takie coś wydaje się dość trudne do osiągnięcia. Wszak bohaterem jest niedoszły morderca, który od dłuższego czasu planował pozbycie się swojej małżonki. Aby uczynić tą postać bardziej ludzką zdecydowano się na groteskowe przedstawienie pozostałych bohaterów. Małżonka jest podłą, pozbawioną ludzkich uczuć pijawką. Jej rodzice natomiast są chciwymi, chamskimi dziadami. To towarzystwo ma za zadanie sprawiać, że psychopatyczny morderca wydaje się najbardziej ludzką postacią. Niestety wydaje mi się, że ten element jest jednym wielkim niewypałem. O ile w pewnych momentach wydawało mi się, że jestem w stanie zrozumieć głównego bohatera to koniec końców miałem wrażenie, że jego motywacja jest banalna. Kwestia ta ciągnie w dół całą pozycję.

Dobry średniak

Hideout to coś co powinno stać się encyklopedycznym przykładem pojęcia średniak. Fajny pomysł, który idealnie sprawdziłby się jako krótka historyjka zostaje rozciągnięty do granic możliwości. Może lubię narzekać i czepiać się bezpodstawnie pewnych rzeczy ale 200 stron to trochę za dużo jak na tą historię. Gdyby całość została przycięta to mogłaby się sprawdzać świetnie jako krótka opowiastka. Rozumiem próbę budowania nastroju i profilu psychologicznego głównego bohatera. Kwestie te jednak nie wypadają dostatecznie dobrze i zbyt wiele elementów potraktowanych jest po macoszemu. Na przykład przemiana głównego bohatera z kochającego męża i ojca w wariata biegającego z maczetą wydaje się być sztuczna. Po części jest to efekt różnic kulturowych pomiędzy Japonią a Polską. Pewne niewyobrażalna dla nas zachowania są czymś co jest tam normą. Efektem tego jest trochę wnerwiający bohater i nasuwające się pytania w stylu „ Po co mordować żonę jeśli można się z nią rozwieść’? Należy jednak zaakceptować inną mentalność ludzi z Kraju Kwitnącej Wiśni i wtedy całość będzie zdecydowanie lepsza.

hideout 6

Oczywiście krytykowany przez mnie komiks nie jest pozbawiony zalet. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj strona wizualna. Kreska w Hideout idealnie oddaje brudny i ciężki klimat całości. To zdecydowanie wpływa na budowanie odpowiedniego nastroju opowieści grozy. Drugim atutem komiksu jest jego zakończenie. Pasuje ono idealnie do czegoś co ma być horrorem psychologicznym. Osobiście po wielu latach oglądania seriali takich jak Twilight Zone, Outer Limits czy Tales from the Crypt nie zostałem zaskoczony przez finał prezentowanej historii. Doceniam jednak to co uczynił autor by nie oddać nam w ręce sztampowej historyjki. Ostatnim elementem, który chcę pochwalić jest sam pomysł na historię. Podoba mi się odejście od standardowych motywów z innych produkcji tego typu. Tym co jest najbardziej interesujące w Hideout jest kwestia tego co spowodowało przemianę głównego bohatera i doprowadziło go do sytuacji w której się znajduje.

Hideout zostało wydane na naszym rynku przez J.P. Fantastica i jest do wyrwania za całkiem rozsądne pieniądze. Osobiście jestem trochę zawiedziony tą mangą ale może warto ją sprawdzić choćby ze względu na interesujący pomysł na historię. Chętnie zobaczyłbym film lub anime bazujące na tym komiksie. Wydaje mi się, że przy odrobinie dopracowania pomysły na które wpadł Kakizaki Masasuma zaowocowały by solidnym filmem grozy.

Big Tits Zombie

Kiedy decydujemy się na obejrzenie filmu o tak ambitnym tytule jak Big Tits Dragon (znane też jako Big Tits Zombie i Kyonyū doragon: Onsen zonbi vs sutorippaa 5) musimy podchodzić do niego z jakimiś konkretnymi założeniami. Po pierwsze będą duże balony i smoki. Możliwe, że będzie to jakiś softcore osadzony w średniowieczu czy innej epoce gdzie za białogłowami biegały dyszące siarką bestie. W wersji alternatywnej jest to film o dużym kuzynie węża z ogromnymi cyckami. Wszystko to wykonane w CGI i pewnie osadzone we współczesnych czasach. Obie wersje zapowiadają dobre filmidło.

Bajeranckie zombiaki.

W tym wypadku musimy jednak wziąć pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Omawiana produkcja jest dziełem na wskroś japońskim. Po pierwsze pojawiają się w niej sami mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni. Do tego historia jest oparta na mandze. Na bazie tych dwóch faktów można szybko dojść do wniosku, że czeka na nas film o zombiakach z aktorkami wprost z filmów dla dorosłych. Zacieramy rączki?

Trafne spostrzeżenie.

Big Tits Dragon opowiada o losach striptizerki, która wróciła do swojej ojczyzny po pobycie w Meksyku. Brak kasy zmusza ją do pracy na totalnej wiosce gdzie ilość mieszkańców jest mniejsza od populacji mojego pokoju. Tam spędza swoje dni w towarzystwie czterech innych profesjonalistek. Mamy więc panią w sombrero, starszą babkę, laskę która wyszła z więzienia, babkę z jakiegoś biednego Południowo-wschodniego kraju w Azji i gothic lolitę. Większa część filmu to ich bezsensowne pogawędki i prezentacja wdzięków. Pomaga w tym kamera. Większość ujęć kręconych jest chyba z ręki przez kogoś kto napracował się przy filmach pornograficznych. Dużo ujęć skupionych jest na pośladkach i piersiach. Kiedy w końcu nadchodzi upragniony atak żywych trupów film staje się jeszcze głupszy. Wszystko co się wydarzy nie jest spójne i przypomina raczej zlepek scenek cliche i nieudanych skeczy. W moim wypadku ta absurdalność zachęcała do dalszego oglądania. Wierze jednak, że osoba ze zdrowym gustem filmowym będzie chciała tylko wymiotować na widok a może i samą myśl o tym badziewiu zaserwowanym nam przez pana, który w swoim dorobku ma film o zabójczej vaginie.

Same panie które mamy okazje oglądać wyglądają nieźle. Część z nich ma za sobą już dużo doświadczeń przed kamerą. Głównie w produkcjach oznaczonych trzema iksami. Gwarantuje nam to tyle, że w dwóch scenach zobaczymy gołe piersi. Nie jest to za dużo jak na film o takim tytule ale podobno lepszy rydz niż nic. Wielkość samych tych atrybutów może zostać podważona przez ludzi, którzy spodziewali się silikonu na miarę Pameli Anderson. Ogólnie panie wpasowują się idealnie do reszty filmu. Moją prywatną faworytką jest czerwonowłosa lolita opętana śmiercią. Produkcja jest przepełniona japońską durnością wypływającą z praktycznie każdej wypowiadanej kwestii. Do tego chwile kiedy panie nie zwalczają apokalipsy są Same sceny walki to niestety głownie CGI krew i jakieś dwie kukły. Zombiaki są na tyle niezdecydowane, że raz poruszają się strasznie szybko a kiedy indziej praktycznie stoją w miejscu. Za to jak one wyglądają. Mamy tutaj chyba wszytko co było w sklepie z kostiumami na karnawał. Geisha, pielęgniarka, ninja, uczennica, jacyś marynarze, wojownicy summo i inne tego typu kwestie. Wszystko to jest tak strasznie absurdalne, że aż ma tutaj sens. W całym filmie mamy tak naprawdę do czynienia z mniej niż tuzinem potworów. Wszystko jedzie totalnie niskim budżetem znanym z filmów gore jakich w ostatnich latach dostarczyli nam wschodni bracia dziesiątki. W porównaniu z bardziej ostrymi filmami ta produkcja wypada blado. Może to wynikać z tego faktu, że Big Tits Dragon do horroru dość daleko.

Koniec końców film wypada pozytywnie. Zamierzona głupota sprawdza się w tym wypadku bardzo dobrze. Godzina z minutami spędzona przed ekranem minie jak z bata strzelił. Wystarczy podejść do tego dzieła takim jakim jest. Durna japońska komedia o striptizerka przywołujących żywe trupy. Big Tits Dragon jako produkt do dobrze schłodzonego trunku i zgranej paki znajomych sprawdza się znakomicie. No bo gdzie indziej można zobaczyć pochwę, która stała się miotaczem ognia?

Curse of the Deserted

Chiny wielu ludziom kojarzą się z horrorem. Komunizm, nieprzyjemne zapachy, tłoki i do tego ten paskudny język. Bo czy może być coś koszmarniejszego od życia w Państwie Środka? Do głowy przychodzi mi tylko garstka straszniejszych rzeczy z Bollywoodem na czele. Tym razem jednak obejdziemy się bez mojego nieustannego narzekania na Chiny i zapoznamy się ze stosunkowo nowym przedstawicielem horrorów. Jak w kraju gdzie prawie wszystko jest złe, zakazane lub monitorowane tworzy się tego typu filmy?

Zacznijmy od tego, że opisy tego filmu jakie można spotkać w internecie są wyjątkowo niedokładne. Przeczytamy, że jest to horror o studentach trafiających do przeklętej z powodu tragicznej historii miłosnej wioski. To by pasowało do opisania filmu od mniej więcej 20 do 30 minuty.
Na pierwszy rzut oka słowa „studenci”, „wioska” i „klątwa” dają obraz typowego do bólu i wałkowanego już dziesiątki razy horroru. Tym razem tak nie jest. Za to należy się pochwała scenarzystom i twórcom filmu. Główny bohater – Gene jest autorem popularnej książki o wiosce, w której znajduje się studnia testująca prawdziwość uczuć. Jest z nią powiązana pewna klątwa i straszne zdarzenia. Dawno temu dójka kochanków została rozdzielona przez śmierć. Kobieta która zamiast pochować ukochanego czuwa przy nim sprawia, że w jakiś magiczny sposób wraca on do życia. Kiedy dowiadują się o tym sąsiedzi musi dojść do tragedii. Postanawiają oni problem zmartwychwstania rozwiązać ogniem. Zrozpaczona kobieta podpala się i powoduje panującą od tego momentu klątwę. Grupa młodych ludzi wyrusza w tamto odludne i ukrywane przez wszystkich miejsce dla zabawy. Okazuje się jednak, że historia opowiedziana w książce jest prawdziwa. W związku z tym niewierni i oszuści na miłosnym polu bitwy muszą ponieść konsekwencje swoich czynów. Może wygląda to dość standardowo ale tak nie jest. Pojawia się wątek dawnej miłości, a studenci są tylko po to by ponownie połączyć ze sobą Gene i jego pierwszą miłość – Gigi. Cała historia jest tak naprawdę o ich związku.

Kiepska fabuła

[Dla osób, które nie mają zamiaru oglądać filmu (a chcą poznać jego fabułę)] 
Gene, Gigi i jeden z przyjaciół wyruszają do wioski i znajdującej się w niej studni by pomóc pozostałym przy życiu studentom. Nasz bohater schodzi w dół i dochodzi tam do dziwnego zdarzenia. Nagle jest on w dwóch rzeczywistościach. W roku 2007 kiedy poznał swoją ukochaną i 2010 gdy działa klątwa. Czy wydarzenia z którymi mieliśmy do czynienia są tylko koszmarami zakochanego człowieka czy doszło do nich na pewno? Mamy okazję zapoznać się z historią miłości Gigi i Gene a także przyczyną rozpadu ich związku. W uniwersum gdzie test miłości okazał się prawdą Gigi postanawia stawić czoła klątwie i udowodnić, że miłość pomiędzy nią i autorem jest prawdziwa. Dzięki temu bohater powinien zostać ocalony przed klątwą. Z pozoru wszystko się udaje. Jednak koniec końców Gene umiera podczas „wzruszającego” dialogu o sile uczuć i wiecznej miłości. Oczywiście na samym końcu musi pojawić się jakiś twist wykręcający fabułę do góry nogami. Okazuje się, że wszystkie wydarzenia z filmu są treścią książki jaką napisała Gigi. Tak naprawdę nikt nie stracił życia. Dowiadujemy się tylko, że jakiś czas temu doszło do wypadku. Najprawdopodobniej w jego wyniku Gene zapadł w śpiączkę. Fin
[Koniec fabularnych spoilerów]

Fabuła całego filmu gubi się w kilku momentach i wrzuca wątki, które nie zostają wytłumaczone ani nie pasują do reszty( chyba że to ja przespałem jakieś ważne sceny). Sama natura klątwy i jej sposób działania nigdy nie zostają wytłumaczone. Koniec końców okazuje się to nie ważne ale zawsze fajniej jest wiedzieć dlaczego część postaci ginie a innym nic się nie dzieje.
Aktorstwo jak na filmy z Chińskiej Republiki Ludowej wydaje się stać na solidnym poziomie. Jest o niebo lepiej niż w innych chińskich koszmarkach, z którymi miałem do czynienia.

Odrobina Chin

Zainteresowani Chinami będą mieli okazje zobaczyć Tianjin i górskie tereny. Za dużo do podziwiania jednak nie będzie. Efektów specjalnych nie uświadczymy. Czerwona farba płynąca z uszu bohaterów jest szczytem cudów techniki zastosowanych w tym filmie. Z tym po części wiąże się największy problem filmu. Łatka horroru w przypadku tego filmu okazała się wielkim błędem. Curse of the Deserted nie straszy i prędzej spowoduje ataki ziewania i niespodziewaną kilkuminutową śpiączkę niż przerażenie. Gdyby zdecydowano się pójść inną drogą mielibyśmy całkiem znośny dramat miłosny z nutką sił nadprzyrodzonych. Niedostatki w dziedzinie grozy zawdzięczamy zapewne nienasyconym cenzorom dbającym o czyste umysły i socjalistyczne dusze chińczyków. Trochę szkoda bo przez to zostajemy z nijakim obrazem. Zmarnowany potencjał chińskiej produkcji smuci mnie tym bardziej, że liczyłem na ciekawą odskocznie od typowego japońskiego gore serwowanego nam masowo w ostatnich latach. Drodzy towarzysze z ChRL dajcie nam raz was za coś pochwalić.

Jakoś szkoda mi tego filmu. Obejrzenie go zajęło mi dobre 5 dni i często było męczarnią. Jednak jest w nim kilka naprawdę ciekawych pomysłów. Zamiast naprawdę interesującej historii miłosnej z elementami nadprzyrodzonymi dostajemy papkę o właściwościach zbliżonych do środków nasennych.

Devil

W grach spotkaliśmy już niezliczoną gamą przeciwników i lokacji. Przykładowo, z takim diabłem zetknęliśmy się już nie jeden raz. Czasem udało się ubić upadłego anioła, a kiedy indziej coś nie do końca wyszło. Windy też nie jeden raz spotkaliśmy – czy to w kosmosie, jak w Mass Effect, czy na naszej Błękitnej planecie. Obie te rzeczy wywołują u nie jednej osoby koszmary. Co się stanie gdy je ze sobą połączymy? Najlepszy produkt jaki zdolny jest stworzyć człowiek!

Tym razem dostajemy to danie w postaci filmu. Najkrótszy sposób na jego opisanie wygląda tak : „Pięć osób utknęło w windzie w jednym z amerykańskich wieżowców. Jedną z nich jest diabeł, który osobiście przyszedł po dusze pozostałych”. Na szczęście nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, aby zrobić gry na bazie tego pomysłu. Sam film to jak nie trudno się domyślić horror sygnowany przez M. Night Shyamalana, który ostatnimi czasy kojarzony jest bardziej z licznymi niewypałami niż „Szóstym zmysłem”.

Pomysł na ten film sprawdziłby się jako 30 minutowy odcinek Strefy Morku lub jakiejkolwiek innej antologii w podobnych klimatach. Jako film pełnometrażowy nie jest w stanie utrzymać napięcia. Sam tytuł filmu zapowiada, że diabeł na pewno się pojawi. Ale cóż może dziać się w windzie przez kilkadziesiąt minut? Sceny, poza uwięzieniem w windzie, są strasznie nudne i zbędne. Można było je wykorzystać do wyrzynania jakiś pobocznych postaci albo rozbudować wszystko w jakąś większą aferę. Niestety zamiast tego dostajemy wiele bzdurnych scenek, w których policjanci ze wszystkich sił starają się dowiedzieć kim są pasażerowie i ewakuować budynek. No tak, w filmie jest jeszcze jeden wątek. Policjant, który stracił swoją rodzinę w wypadku samochodowym i się stoczył z tego powodu. Przybywa on przez przypadek do budynku, w którym znajduje się piekielna winda i stara się rozwiązać tą zagadkę. Stara się zapanować nad całą sytuacją i zrozumieć, co tak naprawdę się tam dzieje. Mamy więc przeplatające się sceny dochodzenia tożsamości pasażerów i podejrzane zdarzenia, do których dochodzi w samej windzie. Wszytko to wychodzi dość śmiesznie. Wkręcenie w połowie filmu scenek typu ktoś jest terrorystą, kiedy chwilę wcześniej widzieliśmy, że w windzie jest coś bardzo dziwnego co zaburza prace kamery to bardzo głupi pomysł.

Wykonanie to inna kwestia. Nie mamy tutaj znanych twarzy ani nikt nie wydał dużo pieniędzy na nakręcenie tego filmu. Tak naprawdę da się to wszystko zrobić przecież w jednym pomieszczeniu. Pod tym względem nie jest źle, ale nie jest to też normalny poziom. Może to wymogi scenariusza spowodowały nieprzekonywujące zachowania, ale do mnie to nie przemawia. Efekty specjalne praktycznie nie istnieją a nawet jeśli coś jest to znajdziemy tysiąc lepszych rzeczy na youtube. Przyznać jednak muszę, że nie przeszkadza to w oglądaniu. Niestety to kolejny element, który przyczynia się do tego, że Devil nie ma żadnych atutów. Nie jest też tak, że ma porażające wady. Dostajemy po prostu przeciętniaka, który spokojnie można sobie odpuścić.

Filmem byłem naprawdę zainteresowany bo pomysł wydawał się ciekawy. Kilka niskobudżetowych (a robią tam teraz jakieś inne?) japońskich horrorków o zbliżonej tematyce napawało mnie nadzieją na coś, co przykuje do kiepskiej jakości siedzenia i pozwoli wytrwać patyczkowate znaczki zakrywające część ekranu. Niestety ostateczny produkt to totalny niewypał. Nie ma w tym ani odrobiny horroru, a napięcie praktycznie nie istnieje. Za dużo uwagi poświęcone jest na osoby poza windą. Pominę już kwestie, że osoby zamknięte w windzie przez ledwo 5 minut nie dostają od razu szału. Gdyby tak było to nigdy nie miałbym okazji napisać tej recki, bo jakiś koleś by mnie wykończył. Niektóre rzeczy nie trzymają się kupy, tak jakby ktoś pozbył się części filmu, która nadaje sens całej reszcie. Zakończenie to odmienna sprawa. Część akcji da się przewidzieć bardzo szybko a ostatnia scena to prawdziwa wisienka na torcie. Szczerze nie polecam tego nikomu bo zamiast wydawać kasę na bilet lepiej kupić program telewizyjny i sprawdzić, na którym kanale jest jakiś serial w stylu Outer Limits czy The Tales from Darkside.

Dante’s Inferno: An Animated Epic

Dłoń mi na dłoni położył i lice/Ukazał jasne, duchem natchnął śmiałem,/Po czym wprowadził w głębin tajemnice./Stamtąd westchnienia, płacz, lament chorałem/Biły o próżni bezgwiezdnej tajniki./Więc, już na progu stając, zapłakałem./Okropne gwary, przeliczne języki,/Jęk bólu, wycia, to ostre, to bledsze,/I rąk klaskania, i gniewu okrzyki/Czyniły wrzawę, na czarne powietrze/Lecącą wiru wieczystymi skręty,/Jak piasek, gdy się z huraganem zetrze. 

Boska Komedia(Pieśń III, 19 – 30)

Wizyta w piekle to jeden z najlepszych pomysłów jakie można wykorzystać przy tworzeniu gier. Różne osoby widzą to przeklęte miejsce na odmienne sposoby. Dla jednych mogą to być Indie, inni natomiast ujrzą  nieskończoną pustynię  albo standardowe kratery wypełnione lawą. Najciekawiej ukazał nam tą otchłań Dante Alighieri w poemacie Boska Komedia. Teraz w XXI wieku przyszło nam spojrzeć nam na to dzieło w nowszej formie. 
EA postanowiło wykorzystać ten motyw do stworzenia gry, klonu God of War.  Jednak my zajmiemy się filmem animowanym jaki powstał na fali zainteresowania grą.

Coś tu nie Gra

Dante’s Inferno: An Animated Epic to prawie półtorej godzinna adaptacja hack n slasha z naszych konsol. Electronic Arts próbowało już zbić majątek na innej grze stworzonej przez studio znane obecnie jako Visceral Games.

Wtedy z dobrym skutkiem padło na Dead Space.  Fani mogli lepiej poznać wydarzenia prowadzące do początku tamtego genialnego horroru. Tym razem jednak ktoś zdecydował, że lepiej pójść na łatwiznę ipokazać dokładnie to samo co w grze. Szczerze przyznam, że nikogo za to nie winię. kto wolałby zamiast scen w piekle oglądać wesołego Dantego przemierzającego średniowieczne mieściny?

Fabuła jest tutaj prosta jak konstrukcja cepa. Ktoś zabił Beatrycze i ląduję ona w piekle. Dante wie, że była ona dobrą duszyczką i została ukarana przez niego. Postanawia wyruszyć za nią niczym Orfeusz (All U need is love  itp.).

Przewodnikiem  naszego rycerza – krzyżowca ( w tej wersji Dante nie jest poetą tylko prawdziwym madafaką  zabijającym w kilka sekund samą/ samego Śmierć) jest Wergiliusz  – starożytny przyjaciel po fachu autora Boskiej Komedii.  Po takim wprowadzeniu rozpoczyna się kilkudziesięciu minutowa wędrówka po siedzibie Szatana.  Animowana wersja podobnie jak gierka przepełniona jest sieczką  i cyckami.

Wady

Tutaj pojawia się mój główny zarzut do tej produkcji (jak i zresztą samej gry).  Wszystko co się dzieje jest trochę chaotyczne  i nie tak ciekawe jak powinno być. Wyprawa do piekła nie powinna przypominać niedzielnej wędrówki do domu babci.  nawet jeśli jest tam ciemno, wilgotno, straszno i nie tak fajnie jak w hipermarkecie, to i tak mam świadomość, że nikt mnie nie zaatakuje. A nawet jak spróbuje to ja jestem nam największym twardzielem. Niestety takie właśnie jest piekło w Dante’s Inferno. Ma ogromny potencjał ale jest on źle wykorzystany. Do tego w filmie wszystko dzieje się bardzo szybko.  Bohater pokonuje kręgi piekielne w sekundy, nawet się przy tym nie pocąc.  Do tego dochodzą przynajmniej trzy sceny kiedy wielki potwór pojawia się tylko po to by bezpiecznie przeprowadzić bohatera do kolejnego obszaru działań. Za pierwszym razem jest to całkiem fajne ale po co powtarzać ten sam patent kilka razy?