Czasami w snach słyszę o tym miejscu. Coś mnie do niego przyciąga tak jakby był to mój prawdziwy dom. Jednak za każdym razem gdy wymawiam tę nazwę mój ojciec na chwilę zamiera, a moje ciało przeszywa dreszcz. Kiedyś w końcu odwiedzę Silent Hill… w 3D.
Silent Hill: Revelation 3D to powstający od kilku lat w mękach, sequel filmu opartego na kultowej grze konsolowej. Poprzednim razem mieliśmy do czynienia z historią opartą na fabule pierwszej odsłony cyklu. Tym razem zabrano się za część trzecią, czyli kult, rozpołowione dusze i rodzenie bogów. Zapowiada się interesująco.
Mniej więcej w 2 minucie filmu wiedziałem, że będzie to totalna klapa i żenada. Wtedy pojawia się Piramidogłowy i najbardziej emo-pseudo gotycka postać jaką miałem okazję widzieć w swoim życiu. Jednak nim zacznę wylewać na ten film pomyję muszę przedstawić jego fabułę.
Kto? Co? Po co?
Sharon de Silva – nastoletnia już bohaterka pierwszego filmu ukrywa się przed kimś wraz z ojcem pod przybranym nazwiskiem Mason (jako Heather i Harry). Dziewczyna myśli, że chodzi o policje i zbrodnie jaką popełnił jej tata. Prawda jest jednak zdecydowanie gorsza.. Heather dręczona jest przez koszmary, w których trafia do dziwnego miasteczka – Silent Hill. Harry ostrzega ją przed tym miejscem (dziewczyna nie ma pojęcia o wydarzeniach z pierwszego filmu) i posyła do nowej szkoły. Szybko jednak okazuje się, że przed przeszłością nie da się uciec. Heather musi wyruszyć do przeklętego miasta by uratować swojego ojca i dopełnić przepowiedni.
Wszystko to może się wydawać dość chaotyczne i bezsensowne. Takie niestety jest w samym filmie. Fabuła Silent Hill Revelation 3D w znacznym stopniu opiera się na znajomości poprzedniego filmu, bez której to można pogubić się w tym co widzimy na ekranie (zwłaszcza przez pierwsze 10 minut).
Gorszy Silent Hill 3
Ogólnie ujmując zaprezentowano nam historię bazującą na Silent Hill 3. Film podobnie jak i gra zaczyna się sekwencją w wesołym miasteczku. Przedstawione nam są charakterystyczne dla gry lokacje takie jak centrum handlowe. W Revelation pojawiają się też postacie z trzeciej części Cichego Wzgórza.
Podstawowe pytanie jakie należy sobie w tym wypadku zadać, to do kogo jest skierowany ten film? Zwykły widz nie będzie zbytnio zainteresowany pseudo sequelem, kiepskiego horroru z 2006 roku.
Do tego nie ma szans przebić się przez zagmatwaną, a jednocześnie bezsensowną fabułę tego „dzieła” kinematografii. Wątpię żeby dało się czerpać w takiej sytuacji z tej produkcji jakąkolwiek radość. Oglądamy po prostu dziewczyną chodzącą z jednej lokacji do drugiej. Co jakiś czas ktoś gada o jakimś mieście i budynki zamieniają się w kratki i siatki. Do tego wszystkiego tytułowe miasto pojawia się dopiero w 40 minucie filmu i praktycznie niczym nie różni się od pozostałych zwiedzonych przez bohaterów miejsc. Porażka na każdej linii.
Fani serii z kolei otrzymują inną wersję Silent Hill. Znana historia zostaje rozmemłana i przedstawiona w naprawdę kiepski sposób. Postacie zachowują się nielogicznie, a do tego czasem ich obecność w danych scenach nie ma większego sensu. Fabuła wygląda jakby była bazowania na prezentacji power point opisującej powierzchownie Silent Hill 3. To potrafi naprawdę zdenerwować kogoś obeznanego w tematyce Cichego Wzgórza.
Smaczki dla fanów
Pojawiają się co prawda smaczki – takie małe ukłony w stronę tych obeznanych z grami. Raz są to rozpoznawalne lokacje i przedmioty z ulubionym pluszowym królikiem na czele. Kiedy indziej są to nazwy miejsc i imiona bohaterów. Pojawia się nawet nawiązanie do ostatniej „dużej odsłony” serii zatytułowanej Downpour. To wszystko jest niestety wymieszane z wiadrem szamba.
Jeśli ktoś jest w stanie przeboleć głupoty i odarcie Silent Hill z klimatu to może to coś obejrzeć. Problemem jest tutaj jednak to, że film sam w sobie nie jest dobry. Debilna fabuła, która nie ma zbytnio sensu doprawiona tragicznymi dialogami. Większość postaci pojawia się na parę sekund by powiedzieć coś tajemniczego i wyparować albo zostać rozpaćkanym. My wtedy mamy okazję „delektować” się słabawymi efektami 3D.
Prawie jak Hellraiser
Momentami zdawało mi się, że oglądam słabszą część cyklu Hellraiser. Tu jest właśnie pies pogrzebany. Chwile kiedy widziałem potwory i pewnych członków sekty przypominały mi o cenobitach. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że Hellraiser: Inferno i Hellseeker mają znacznie więcej z klimatu Silent Hill niż to coś. Tam jeszcze można było liczyć na trochę gore, którego tutaj kompletnie brakuje. Najbrutalniejszą zaserwowaną nam sceną jest odcinanie rąk, które nie jest ani pomysłowe ani szokujące. Dodatkowo scena ta nie ma większego sensu i jest w filmie tylko po to by w końcu było w nim coś w 3D.
Końcówka filmu dobiła mnie kompletnie. Zaserwowano nam jeden z najbardziej tandetnych pojedynków jakie dało się zrobić. Wtedy też potwierdziły się moje przekonania jak nielogiczne jest wszystko to co oglądamy przez te trochę ponad 80 minut. Naprawdę, najgorzej jest gdy, któraś z postaci stara się wytłumaczyć Heather (i nam – widzom) o co w tym wszystkim chodzi. Rzuca się wtedy nazwami, które osoby znające SH rozpoznają. Nie ma jednak dla nich żadnego kontekstu ani wytłumaczenia. Co najgorsze bohaterka zachowuje się tak jakby rozumiała o co chodzi. Widz zostaje pozostawiony z ciągiem nielogicznych zdarzeń i głupotami, których po prostu nie da się pojąć.
Kolejnym zarzutem jaki mam do tego filmu jest kompletne nie wykorzystanie aktorów. Jasne, że przy takim scenariuszu nie dało się zagrać lepiej. Jednak najbardziej rozpoznawalne nazwiska czyli Sean (Winter is Coming) Bean, Carrie – Anne Moss i Malcolm McDowell wygłaszają jedynie po jakieś 5 zdań i są łącznie na ekranie przez 6 minut. Już nawet Piramidogłowy, który jako jedyny z całej 4 nie pasuje do opowiadanej historii, pojawia się w filmie częściej.
Gdybym miał wskazać jeden dobry element tego filmu to nie musiałbym się zbyt długo zastanawiać (dwa elementy to byłby już spory kłopot). Muzyka Akiry Yamaoki jest po prostu genialna i zdecydowanie bardziej klimatyczna od całej reszty produkcji. Po raz kolejny film wykorzystuje utwory znane z gier, z Promise na czele. Niby fajnie ale jak chcę tysięczny raz wysłuchać tych kompozycji, to po prostu słucham soundtracków, a nie idę do kina.
Twórcy filmu pozostawili sobie kilka furtek na wypadek powstania kolejnej części Silent Hill. Jedna z postaci opowiada na przykład o tym, że istnieje więcej niż jedna wersja Silent Hill i każdy z gości otrzymuje swój własny koszmar. Do tego podczas ostatnich minut filmu twórcy dają nam znać, że mogą zabrać się za inne odsłony cyklu. To dopiero będzie koszmar.
Nie!!!!
Mortal Kombat pozostaje niezagrożony jako najlepsza adaptacja gier wideo. Silent Hill Revelation niestety nie zasługuje nawet na miejsce pośród pozycji tak złych, że aż dobrych (Street Fighter, Double Dragon). O ile poprzedni film w uniwersum Silent Hill miał potencjał na zbudowanie czegoś fajnego, o tyle tutaj wszystko zostaje zrujnowane.
Silent Hill Revelation to takie kino do popcornu. Jeśli nie grają nic lepszego, a my mamy trochę kasy na zbyciu i niewiele do roboty, a naprawdę chcemy iść na jakiś film to można się na to wybrać. Czasem po prostu ogląda się coś nieciekawego. Jest to film kiepski, nie sprawdza się jako horror, a bez kontekstu z gier jego fabuła może nie mieć kompletnie sensu. Najlepiej opiszę mój stosunek do tego tworu w następujący sposób: gdybym stosował zasadę aby o danej rzeczy mówić dobrze albo wcale, to w miejscu tego tekstu byłaby tylko pusta strona.