Assault Suit Leynos

Obecna doba remasterów i edycji HD przyzwyczaiła nas do tego, że prawie każda gra wydana w przeciągu ostatnich kilku lat musi otrzymać swoją „wypolerowaną” wersję. Dość ciekawa koncepcja przypominania graczom o starszych tytułach przeobraziła się w godną pożałowania karykaturę i maszynkę do nabijania ludzi w butelkę. Wydawanie lipnych portów bez jakichkolwiek poprawek stało się normą. Dlatego też zostałem nieźle zaskoczony kiedy usłyszałem, że ktoś zdecydował się na wrzucenie na rynek rimejku pozycji sprzed 26 lat. Czyżby ktoś wziął sobie do serca ideę remasterów i zdecydował się na wydanie perełki z minionej epoki? Może jednak Assault Suit Leynos to typowa chałtura?

Assault Suit Leynos to remaster pierwszej odsłony liczącego sobie 5 gier cyklu Assault Suits. Gra została oryginalnie wydana na Segę Mega Drive w 1990 roku ale nie doczekała się do tej pory premiery w Europie. Recenzowany tytuł jest więc pierwszą okazją by zapoznać się z tą dwudziestoparoletnią gierką.https://www.youtube.com/embed/0QvEZOU_xj4?rel=0

Akcja gry rozgrywa się w XXIII wieku, kiedy ludzkości udało się skolonizować znaczną część galaktyki. Wraz z podróżami w najodleglejsze zakątki kosmosu człowiek sprowadził na siebie zagrożenie. Armia cyborgów wytacza wojnę Ziemi, która najprawdopodobniej doprowadzi do zagłady naszej cywilizacji. My wcielamy się w żołnierza pilotującego bojowego mecha w walce o wolność. Historia nie jest jakoś strasznie rozbudowana ale mamy kilka postaci, które przybliżają nam cały konflikt a także to w jak trudnej sytuacji się znajdujemy. Działa to całkiem skutecznie bowiem jedna z misji polega na eskortowaniu transporterów uciekających z terenów podbitych przez cyborgów. Dzięki tekstom wygłaszanym przez drugoplanowe postacie czułem, że moja misja naprawdę ma znaczenie dla tego jak dalej potoczy się cała wojna.

Rozgrywka tej produkcji to tradycyjny side scrolling shooter w 2D. Mamy więc pędzenie z lewej strony ekranu w prawo i ostrzeliwanie wroga. Pod tym względem Assault Suit Leynos przypomina produkcje takie jak Front Mission Gun Hazard. Przebijamy się przez 8 misji wypełnionych silnymi przeciwnikami i bossami o sporych rozmiarach. Przed rozpoczęciem poziomu decydujemy się na to co zabrać ze sobą na misję. Wraz z postępami w grze odblokowujemy kilkanaście broni, które są skuteczne w różnych zastosowaniach. Mamy dostęp do tarczy, karabinów, shotgunów i rożnych działek. Fajne jest to, że nasz arsenał odblokowujemy za sumę zgromadzonych przez nas punktów niezależnie od tego czy gramy w kampanię, powtarzamy misję czy też oryginalną wersję gry. Levele starczają na jakieś 15 – 20 minut intensywnej rozgrywki. Nie wygląda to na jakąś szalenie długą grę i jestem przekonany, że sprawny gracz poradzi sobie ze wszystkim w jakąś godzinkę. Ja jednak każdą z misji musiałem powtarzać przynajmniej kilka razy. Wynika to z tego, że poziomy są naszpikowane wrogami i akcją. Cały czas coś się dzieje i wybuchy są nieustanne. Dostajemy nowe cele i poboczne mini zadania, które maja wpływ na naszą kampanię. Wszystko dzieje się bardzo szybko i wymaga od nas precyzji.

Poza podstawowym trybem gry mamy też możliwość w zagrania w oryginalną wersję gry z Segi Mega Drive. Pozwala to nam na własne oczy przekonać się o tym jaki usprawnienia i zmiany wprowadzono do edycji gry na PlayStation 4. Jestem fanem takiego rozwiązania bo pozwala ono największym maniakom mieć dostęp do portu swojego ulubionego tytułu jednocześnie dając im dostęp do zremixowanego gameplayu. Podobne rozwiązanie zastosowano ostatnio w przypadku Odin Sphere. Mam nadzieję że stanie się to normą i remastery będą zawierać także podstawowe, niezmienione wersje gier. Poza oryginalnym wariantem Assault Suit Leynos udostępniono nam trochę smaczków w postaci szkiców z produkcji gry i skanów czegoś co wydaje się być instrukcją dołączoną do edycji gry na Mega Drive.

Oprawa graficzna tej produkcji jest po prostu genialna. Od razu poczułem się tak jakbym przeniósł się w początek lat 90. i moje wizyty w salonach arcade i sesje przy Sedze należącej do mojego sąsiada. Assault Suit Leynos ma ten graficzny styl charakterystyczny dla minionej epoki i produkcji tego typu. Jasne, ze wszystko zostało zremasterowane i poprawione od strony wizualnej. Duch Mega Drive pozostał jednak w grze i odczuje to każdy kto miał okazję zagrać na pradawnej konsolce Segi.

Assault Suit Leynos okazał się dość nostalgiczną wyprawą w czasy mojego dzieciństwa. Mogę śmiało powiedzieć, że nie jest to gra dla mnie bo brakuje mi sporo do poziomu hardcoreowosci wymaganego do zaliczenia tego tytułu na 100% nie oznacza to jednak, że źle bawiłem się przy tej produkcji. Musiałem się po prostu przestawić na trochę inny tryb działania Wynika to z trochę dziwacznego systemu sterowania, gdzie gałka odpowiedzialna za poruszanie się postacią służy także do celowania bronią. Dopiero przytrzymanie L1 blokuje nasz karabin w danej pozycji. Trzeba tez przyzwyczaić się do rozgrywki przypominającej trochę bullet hell shootery. Wrogów jest całą masa i zadają oni nam potężne obrażenia. Zwłaszcza w przypadku strać z bossami miałem wrażenie, ze cały ekran zalewany jest pociskami różnego pochodzenia. Z początku czułem się tez trochę zagubiony bo zostajemy od razu rzuceni na głęboką wodę i musimy sobie sami poradzić z walką z cyborgami.

Prawdopodobnie jedna z najbardziej niszowych gier jakie miałem kiedykolwiek okazję przetestować. Assault Suit Leynos jest skierowany do garstki graczy, która będzie ubóstwiać ten tytuł. Zadbano o to by gra została naszpikowana wszystkim co zadowoli fanów cyklu. Niestety nie wydaje mi się aby nikt poza maniakami Assault Suits zerknął w stronę tej produkcji. Jest to oldschoolowa gra z grafiką z minionej epoki i poziomem trudności do jakiego nie jesteśmy dzisiaj przyzwyczajeni.

Crash Team Racing

awno, dawno temu, gdy Nintendo było synonimem słowa gry wideo, pewna japońska firma starała się zmierzyć z gigantem. Nie chodzi mi o Segę lecz PlayStation. Jednym z ważnych kroków by dorównać wielkiemu N było posiadanie własnej wypasionej maskotki. Z Mario miał się zmierzyć niejaki Crash Bandicoot. Dzisiaj mało kto pamięta o tej postaci, ale swego czasu „rudy lis” był symbolem PSX. Crash był tak popularny, że doczekał się własnej kolekcji mini gierek i gry o gokartach. Ta druga pozycja znana jako Crash Team Racing jest powodem powstanie niniejszego tekstu. Patrząc na ten tytuł przez moje różowe okulary wspomnień z dzieciństwa, jestem przekonany, że jest to jedna z najlepszych gier tego typu jakie kiedykolwiek pojawiły się na konsolach. Czy zderzenie z rzeczywistością zmieni moje zdanie na temat Crash Team Racing?

Crash Team Racing to gra wyścigowa w stylu pozycji takich jak Mario Kart czy Diddy Kong Racing. Mamy masę słodziutkich maskotek w małych pojazdach, wyposażonych w masę broni. Ściągają się one po kolorowych trasach, po drodze zbierając przedmioty niezbędne do wyeliminowania i spowolnienia swoich rywali. Proste zasady, nieskomplikowana rozgrywka, masa dobrej zabawy, są tym co cechuje ten typ gier.

Crash Team Racing jest ostatnią grą stworzoną na PlayStation przez Naughty Dog. Tytuł ten jest jednocześnie pożegnaniem się studia z serią która z biegiem czasu podupadła na jakości i popadła w zapomnienie.

Tym co wyróżniało Crash Team Racing z tłumu innych gier poświęconych ściganiu się gokartów była implementacja całkiem rozbudowanego trybu fabularnego. Ten rodzaj rozgrywki swoim schematem przypomina poprzednie gry z cyklu przygód „rudego lisa” (mam świadomość, że Crash nie jest lisem ale tak go swego czasu nazywaliśmy, więc trzymam się tej konwencji). W trybie tym, mamy pojedynek z kosmitą znanym jako Nitrus Oxide, który to grozi zamienieniem Ziemi w jeden wielki parking i zniewoleniem mieszkańców Niebieskiej Planety. Ufoludek zrobi to, jeśli uda mu się pokonać najlepszego kierowcę Ziemi w turnieju gokartowym. Zadania obrony planety podejmują się zarówno dobrzy bohaterowie jak i źli przestępcy z uniwersum Crasha. Wyłonią w ten sposób reprezentanta i ostatnią nadzieję ludzkości.

Crash Team Racing w trybie przygodowym oferuje całkiem sporo zabawy. Mamy masę wyścigów, pojedynki z bossami i zdobywanie wszelkiej maści reliktów, monet i kryształów znanych z platformowych odsłon cyklu. Pozwala to samotnemu graczowi nie tylko potrenować przed zabawą ze znajomymi i poznać różnego rodzaju skróty na trasach, ale także odblokować nowe postacie i bajery do trybu gry wieloosobowej. Poza trybem tym, możemy pograć także w Arcade, gdzie jeden lub dwóch graczy mogą zmierzyć się z rywalami sterowanymi przez komputer.

Nie ma co ukrywać, że gry tego typu sprawdzają się najlepiej, gdy gra się w gronie znajomych. Wyścigowa wersja przygód Crasha oferuje dwa tryby gry wieloosobowej, gdzie może zmierzyć się ze sobą do 4. graczy. Oczywiście do tego wymagane jest posiadanie bajeru znanego multitap bo PSX i PS2 obsługują tylko dwa kontrolery. Warto jednak było zakupić to akcesorium i katować wspólnie z trzema znajomymi/członkami rodziny. Do wyboru mamy tryb Versus i Battle. Ten pierwszy to wyścigi na trasach znanych z innych trybów gry. Właśnie w ten sposób spędziłem większość czasu z Crash Team Racing. Czterech ludzi rywalizujących ze sobą by sprawdzić kto jest najszybszy. Trudno opisać słowami jakie emocje towarzyszą każdemu wyścigowi rozgrywanemu w ten sposób. Może przemawia przeze mnie sentyment do dawno minionych lat ale nigdy nie bawiłem się online tak dobrze, jak siedząc obok swoich znajomych z padami w spoconych dłoniach, wykrzykując głupie hasła i nabijając się z przegranych. Może to jednak efekt jakichś skłonności masochistycznych bo bardzo często pokonywała mnie dziewczyna. Jakby co to dawałem jej wygrać.

Poza trybem Versus, który polecam z całego serce, jest jeszcze Battle. To wariacja na temat rozgrywki typu Deathmatch z gier FPP. Według schematu znanego z Super Mario Kart, gracze walczą ze sobą na specjalnie przygotowanych do tego arenach. Każdy stara się wyeliminować pozostałe i osoby i być ostatnim przy życiu by zwyciężyć. Osobiście nie byłem zbyt wielkim fanem tego trybu bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie oszukiwał i starał się chować, licząc że pozostali gracze się sami wyeliminują. Do tego wszelkie zmowy i układy by eliminować najlepszego kierowcę w pierwszej kolejności. Gdybym tylko wiedział, że Battle okaże się prawdziwą lekcją życia i pokaże mi jak wygląda pracowanie w korporacji…

Na pierwszy rzut oka CTR przypomina zwykły klon Mario Kart. Mamy podobne działające przedmioty pozwalające na atakowanie naszych rywali, jest zbieranie owoców, które zastępują przyspieszające nas monety z cyklu o wyścigach wąsatego hydraulika. Sterowanie i zachowanie się pojazdów również przypomina gry, na których Crash Team Racing było wzorowane. Nie przeszkadza to jednak w cieszeniu się z rozgrywki bo wszystko zostało tutaj dopracowane i samo prowadzenie naszego gokartu daje masę radochy. Wchodzenie w zakręty i wykonywanie tak zwanych power slide-ów, czy podskakiwanie na kopkach by uzyskać przyśpieszenie przy lądowaniu, dodają trochę taktyki do wyścigów.

Warto wspomnieć o oprawie wizualnej. Oczywistym jest, ze obecnie nikogo grafika z Crash Team Racing nie powali na kolana. Jednak należy pamiętać, że w przeciwieństwie do większości gier z epoki PSX, tytuł ten nawet dzisiaj wygląda znośnie. Jest to zasługa naprawdę barwnej palety kolorów zastosowanych przy mapach i tego, że postacie wyglądają jak pluszowe maskotki. Połączenie tego elementu z radosną oprawą dźwiękową sprawia, że zmotoryzowane przygody Crasha mają kreskówkowy klimat, który w znacznym stopniu oparł się upływowi czasu.

Crash Team Racing, podobnie jak gry z cyklu Mario Kart, może pochwalić się ogromną żywotnością. Jest to jeden z tych tytułów, które przetrwały próbę czasu i lata po premierze gra się w nie tak samo przyjemnie, jak pierwszego dnia. Jest to efekt naprawdę interesujących tras, odpowiednio zaimplementowanego trybu multiplayer i co w wypadku tego typu gier najważniejsze – uczucia pełnej kontroli nad naszym pojazdem. Sprawia to, że po 16 latach od premiery nadal gra się w ten tytuł z przyjemnością. Przyznam się, że z chęcią bym zwołał swoich znajomych na jakiś turniej czy weekend z CTR.

Pisanie o Crash Team Racing jest trochę dziwne, bo od premiery tego tytułu pojawiło się kilka naprawdę świetnych gierek o podobnej stylistyce. Przyznać trzeba, że ten tytuł od Naughty Dog do dnia dzisiejszego jest najlepszą ścigałką tego typu jaka pojawiła się na konsoli Sony. Powodem tego jest prosta, ale wciągająca rozgrywka, która sprawdza się idealnie w kanapowym trybie multiplayer. Gra nie straciła praktycznie nic ze swojej grywalności i mogę ją śmiało polecić każdemu, kto lubi dobre gry wyścigowe. Pod tym względem ta produkcja nie ma sobie równych na konsolach z logo Sony.