Klątwa Forbidden Siren

Nie jestem fanbojem PlayStation. Jasne uważam, że PS2 jest prawdopodobnie najlepszą konsolą w historii, ale to głownie efekt jakości survival horrorów i gier RPG dostępnych na ten system. Nie jestem więc ślepcem, który widzi wyłącznie zalety japońskiej korporacji. Dlatego mogę sobie pozwolić na odrobinę narzekania jak Sony traktuje swoich fanów. Dokładniej jak ktoś w tej korporacji robi sobie jaja z fanów Forbidden Siren.

Czytaj dalej

Historia serii Project Zero – część pierwsza

W trakcie pisania zaktualizowanej wersji tekstu na temat historii straszaków  przypomniałem sobie o tym jak bardzo uwielbiam cykl Project Zero/Fatal Frame. Nadchodząca lada dzień europejska premiera piątej części serii to świetna okazja na tekścik na temat moich ulubionych gierek z aparatem w roli głównej (sorry Pokemon Snap).

Czytaj dalej

They Are Billions (PS4)

Nic nie jest w stanie zabić zombie. Z jakiegoś dziwnego powodu moda na te potworki nie przemija i co jakiś czas na rynku pojawiają się kolejne produkcje o żywych trupach. To jest jakaś dyskryminacja względem mumii i innych potworów, które nie miały okazji zabłysnąć w gierkach. W każdym razie teraz na konsolach ląduje They Are Billions. Czy ta produkcja zaoferuje nam jakieś nowe podejście do zgniłych stworków napędzanych mózgami?

Czytaj dalej

Bloodstained: Ritual of the Night

Castlevania to jedna z tych legendarnych serii, które nie były w stanie przejść do epoki 3D w udany sposób. Podobnie jak w przypadku gier takich jak Contra, Metal Slug czy Sonic, nowe odsłony i eksperymentowanie z formułą zakończyły się fiaskiem. Mało kto pamięta Castlevanie na PS2 bo nie umywała się ona do gier, które pojawiły się na GBA. Podobnie jest z dziwacznym Lords of Shadow, które miało więcej wspólnego z God of War czy Shadow of the Collosus niż z sagą o rodzinie Belmontów. Dlatego mimo smutku byłem w stanie zrozumieć czemu Konami porzuciło tą serię. Na szczęście ktoś nie zapomniał o wspaniałości starszych gier z cyklu Castlevania. Rezultatem miłości do tych gier i ich formuły jest Bloodstained: Ritual of the Night.

Czytaj dalej

Deep Sky Derelicts

Czasem dochodzi do trochę dziwnej sytuacji, gdzie w podobnym czasie na rynku pojawiają się zaskakująco podobne produkty. Trudno wtedy nie zacząć zastanawiać się czy to zbieg okoliczności i różne osoby wpadły na podobny pomysł w tym samym czasie, czy przez przypadek ktoś nie podpatrzył co robią inni. Prawdopodobnie z tego powodu Deep Sky Derelicts wylądowało na mojej liście „może kiedyś w to zagram”. W końcu Darkest Dungeon jest wszystkim czego potrzebuję od tego typu produkcji. Teraz na Steam wylądował dodatek do Deep Sky Derelicts o tytule New Prospects. To sprawiło, że postanowiłem w końcu rzucić okiem na ten tytuł. Czy moje wcześniejsze podejrzenia o klonie świetnego horroru RPG były słuszne?

Co do samego New Prospects to jest to DLC wprowadzające do rozgrywki cała masę drobnych zmian i nowości. Pojawia się nowa klasa postaci z własnymi umiejętnościami, nowe rodzaje akcji, które możemy wykonywać podczas eksploracji, pustynne i lodowe planety urozmaicające zwiedzanie kolejnych wraków. Praktycznie do każdego elementu gry dorzucono coś nowego. To sprawia, że w ogólnym rozrachunku gra jest lepsza od samej podstawki, ale jednocześnie każda z nowości jest na tyle mała, że mógłby pojawić się w ramach aktualizacji samej gry. Nie muszę chyba pisać o tym, że takie rozwiązanie dla wielu graczy będzie kontrowersyjne. W końcu mamy do czynienia z płatnym DLC, które może sprawiać wrażenie czegoś co powinno być darmowe.

Akcja Deep Sky Derelicts rozgrywa się w przyszłości w epoce, gdy ludzkości udało się podbić kosmos. Nasza ekipa najemników ma za zadanie odnaleźć legendarny wrak znajdujący się w jednym z sektorów kosmosu. Zadanie to nie należy do najłatwiejszych bo nie wiemy, gdzie dokładnie znajduje się cel naszej misji a przestrzeń kosmiczna pełna jest przeróżnych wraków. Zwiedzamy więc pokłady masy statków kosmicznych, wykonujemy różne misje i szukamy wskazówek na temat tego, gdzie znajduje się legendarny wrak.

W kwestii rozgrywki mamy dosyć interesujące rozwiązanie. Otóż Deep Sky Derelicts opiera się na turowym systemie walki z trzema postaciami korzystającymi z kart do wykonywania akacji i ataków. Podobny system został zaimplementowany w SteamWorld Quest i w obu wypadkach wypada dosyć dobrze. Korzystanie z kart wprowadza do rozgrywki pewien element chaosu bo jesteśmy zdani na los i to co wpadnie w nasze ręce. Z jednej strony to bardzo dobrze bo rozgrywka jest bardziej interesująca niż w przypadku typowych turowych RPG, gdzie w kółko wykonujemy te same ataki w tej samej kolejności. Wymuszenie na nas korzystania z tego co jest nam udostępnione sprawia, ze musimy trochę kombinować i powinniśmy nauczyć się skutecznie wykorzystywać wszystkie umiejętności naszych postaci. Z drugiej strony takie rozwiązanie wydłuża potyczki z przeciwnikami. Może tylko ja tak mam, ale czasem nie chce mi się specjalnie kombinować przy dziesiątym starciu z tym samym przeciwnikiem. Zwłaszcza kiedy mam już opracowaną skuteczną metodę rozprawiania z nim.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną to Deep Sky Derelicts może pochwalić się wyglądem wzorowanym na europejskich komiksach. Patrząc na ten tytuł myślę o rzeczach, które pojawiały się w czasopiśmie Świat komiksu. Gra przypomina również wspomniane już wcześniej Darkest Dungeon. Jeśli mam być kompletnie szczery to był jeden z powodów mojego chłodnego podejścia do tej produkcji od 1C. Deep Sky Derelicts wygląda jak Darkest Dungeon z nakładką kosmosu. Mimo tego muszę przyznać, że gra wygląda świetnie. Zwłaszcza z nowymi lokacjami dodanymi w ramach New Prospects. Design postaci jest przyzwoity i wszystko jest odpowiednio brudne i zardzewiałe by budować solidny klimat przemierzania przez opuszczone statki i zapomniane planety.

Muszę przyznać, że czas spędzony z Deep Sky Derelicts wypadł stosunkowo dobrze. Nie jest to produkcja na poziomie genialnej gry inspirowanej twórczością Samotnika z Providence, ale i tak gra się przyjemnie. Sporo fajnych pomysłów, które w połączeniu ze sobą wypadają raz gorzej a raz lepiej. Jednak na koniec dnia pozostawiają po sobie pozytywne wrażenie i sprawiają, że gra od Snowhound Games jest czymś więcej niż prostym klonem Darkest Dungeon. Byłem w błędzie bo rozgrywka jest tutaj trochę inna i produkcja ma własny charakter.

Deep Sky Derelicts z dodatkiem New Prospects stanowi całkiem niezłą kombinację zapewniającą wiele godzin solidnej zabawy dla fanów RPG z odrobina elementów z gier typu roguelike. System walki jest dosyć dobry, oprawa graficzna bardzo klimatyczna. Czego więcej potrzeba nam od tego typu produkcji?

Zanki Zero: Last Beginning

Spike Chunsoft to prawdopodobnie najbardziej niedoceniona firma w branży gier wideo. Twórcy tytułów takich jak Dragon Quest, Mystery Dungeon, Zero Escape, Danganronpa zasługują na szacunek. Ale tu nie chodzi nawet o sam fakt stworzenia legendarnych serii. Spike Chunsoft ciągle dostarcza oryginalne tytuły z niezwykle pomysłowymi historiami. Zanki Zero: Last Beginning to kolejny przykład nietuzinkowej twórczości japońskiej firmy. Czy kolejny raz dostajemy naprawdę niezwykły tytuł, który z miejsca stanie się pozycja kultową?

Zanki Zero rozpoczyna się w dosyć nietypowym momencie. Nasz bohater załamany decyzją o koszmarnych konsekwencjach decyduje się popełnić samobójstwo. Kilka chwil po skoku z budynku mężczyzna budzi się obok zniszczonego garażu. Bohater dowiaduje się, że jest jednym z 8 ostatnich ludzi na Ziemi. Jakiś kataklizm wyniszczył ludzkość i z całej cywilizacji pozostała tylko grupka młodych osób, które wydają się mieć poważne problemy. Jakby tego było mało nasz bohater wraz z towarzyszami zostaje poinformowany przez telewizor, że bierze udział w specjalnym programie i ekipa będzie otrzymywała różne misje dążące do ocalenia ludzkości. Wszystko to brzmi niezwykle dziwnie, ale największą i najbardziej zakręconą bombę pozostawiono na koniec. Okazuje się, że cała 8 to specjalnie zmodyfikowane klony. Każdy z nich ma tylko 13 dni życia po czym odradza się jako dziecko za pomocą specjalnej maszyny wyglądającej jak automat do gier wideo.

Fabuła tej produkcji jest naprawdę zakręcona, ale czego można się spodziewać po firmie odpowiedzialnej za równie zwariowane cykle Zero Escape i Danganronpa. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy za Zanki Zero odpowiada część ekipy, która dostarczyła nam ten drugi tytuł. Mamy więc naprawdę dziwny i niezwykle interesujący punkt wyjściowy. Dalej robi się jeszcze dziwniej bo wraz z postępami w grze odkrywamy kolejne sekrety postaci, to dlaczego trafili koło zrujnowanego garażu i co stało się z resztą ludzkości.

Musze przyznać, że byłem zaintrygowany przez prawie całą grę. Twórcy serwują nam zakręcone i dziwne sytuacje co kilka chwil. Mamy sporo mrocznych tematów i niekomfortowych sytuacji. Nie chcę zdradzać żadnych szczegółów żeby nie popsuć nikomu zabawy. Ograniczę się tylko do stwierdzenia, że jednym z ważnych motywów gry jest 7 grzechów głównych i tego, że Last Begining nie stroni od przemocy fizycznej i psychicznej skierowanej w stronę dzieci.

Twórcy zalewają nas masą pomysłów, które spokojnie mogłyby wystarczyć na stworzenie 3 czy 4 gier. Pełno tajemnic, które powoli odkrywamy po to by trafić na kolejne tajemnice. Nie jestem do końca przekonany co do zakończenia gry, ale to kwestia subiektywna. Mam wrażenie, że podobnie jak w przypadku seriali takich jak Lost wytłumaczenie wszystkiego co obserwowaliśmy na ekranie nie jest tak ciekawe jak to co zrodziło się w naszych głowach.

W ogólnym rozrachunku fabuła wypada naprawdę dobrze i gwarantuje że zapadnie ona w pamięć na trochę dłużej niż ma to miejsce w przypadku przeciętnej gry. Jest to efekt dobrej mieszanki solidnych pomysłów science fiction, psychologicznego horroru, komediowych momentów i wzruszających scen.

Zanki Zero: Last Beginning to oryginalna, zakręcona fabuła i równie oryginalna i zakręcona rozgrywka. Zacznijmy od tego, że mamy do czynienia z grą RPG typu dungeon crawler. Obserwujemy akcje z perspektywy pierwszej osoby i nasza czteroosobowa ekipa przedziera się przez lochy omijając pułapki i pokonując wrogów po to by dotrzeć na kolejne piętro labiryntu. Last Begining dorzuca do tej formuły trochę oryginalnych rozwiązań. Pierwszym z nich jest to, że nie ma tu typowego dla wielu produkcji turowego systemu walki. Nie zostajemy przeniesieni na żadne osobne pole bitwy. Walki toczą się tam, gdzie cała reszta gry. Zarówno my jak i przeciwnicy poruszamy się do woli po lochach. Tym co odróżnia grę od produkcji FPS jest to, że po wykonaniu ataku musimy odczekać określoną ilość czasu by móc ponownie wyprowadzić cios. Taki system sprawia, że Zanki Zero jest bardziej dynamicznym tytułem niż większość innych gier DRPG.

Za pokonywanie przeciwników zdobywamy poziomy doświadczenia, za które nagradzani jesteśmy punktami służącymi do zwiększania umiejętności bohatera. Skilli jest całkiem sporo i każda z postaci ma kilka unikatowych dla siebie umiejętności, które zachęcają do rotacji w naszej ekipie.

Pokonywanie wrogów daje nam także surowce, które wykorzystamy przy rozbudowie naszej bazy, gotowaniu i tworzeniu a także ulepszaniu ekwipunku. Ten element wypada całkiem dobrze w praniu. Po części jest tak dlatego, że zdobywanie rzadszych surowców wymaga od nas odrobiny kombinowania. Otóż aby zdobyć pewne przedmioty musimy zniszczyć jakiś słaby punkt przeciwnika. By to zrobić musimy naładować atak i wycelować w specyficzną część wroga. Dzięki temu jesteśmy zachęcania do poznania przeciwników i atakowania z rożnych stron tak by jak najlepiej wykorzystać ich słabość. Oczywiście możemy zrezygnować z tego elementu bo rozbudowa bazy podobnie jak zwiększenie więzi pomiędzy poszczególnymi postaciami nie jest niezbędne do ukończenia gry. Są to po prostu dodatkowe opcje ułatwiające nam walkę i zwiększające nasz arsenał. Chociaż przyznam, że nie widzę możliwości grania na wyższych poziomach trudności bez korzystania ze wszystkiego co oferuje nam gra. Ja spędziłem trochę czasu polując na konkretne fragmenty bestii tak by stworzyć jak najlepsze bronie i ulepszać budynki w bazie.

Jednym z unikatowych elementów tej produkcji jest system starzenia się postaci. Każdy z klonów starzeje się wraz z przechodzeniem kolejnego piętra danego lochu. Po osiągnięciu „końca przydatności do życia” postać umiera i musimy ja odrodzić w bazie za punkty zdobywane podczas eksploracji. Jest to dosyć ciekawe bo każda śmierć wpływa na statystyki naszej postaci. Im więcej ginie na różne sposoby tym nasz wojownik staje się silniejszy i odporniejszy na zagrożenia. Wygląda to tak, że śmierć od obrażeń od trucizny gwarantuje nam większa odporność na zatrucie w kolejnych życiach. Wariantów zgonu jest cała masa i przynoszą one różnego rodzaju korzyści. To jest połączone ze wspomnianym już starzeniem się. Otóż nasza postać po odrodzeniu się jest dzieckiem, później zostaje nastolatkiem, osoba w średnim wieku i starcem. Każdy ze stopni dojrzewania ma swoje wady i zalety, które odnoszą się zarówno do umiejętności postaci jak i interakcji z otoczeniem. Dzieci mają mniej punktów życia, ale regenerują się one wraz z poruszaniem. Dorośli nie mogą korzystać z małych przejść i dziur w ścianach. Różnic jest dosyć sporo i wpływają one na rozgrywkę w poważny sposób. Pomijam już to, że naturalna śmierć podczas eksploracji potrafi nam nie źle pokrzyżować plany.

Ten niezwykle oryginalny system sprawdza się naprawdę dobrze i nadaje grze unikatowego charakteru. Wpływa on także na wysoki poziom trudności gry. W końcu mamy produkcję, gdzie z założenia co chwilę będą ginąć nasi bohaterowie. Musimy nauczyć grac się w trochę inny sposób niż ma to zwykle miejsce w grach tego typu. To stanowi całkiem niezłe wyzwanie przed osobami, które mają wyrobiony styl podchodzenia do DRPG.

Zanki Zero to masa ciekawych pomysłów. Od systemu starzenia się, po zagadki w lochach aż do rozbudowywania bazy. Momentami miałem wrażenie, że twórcy wrzucili do gry wszystko co przyszło im do głowy. Na szczecie całość łączy się całkiem dobrze i buduje solidna grę typu dungeon crawler. Pewne elementy mogą z początku frustrować ze względu na swoją oryginalność no i ostatnia lokacja może być koszmarem ze względu na ilość przeciwników i to jak łatwo jest się w niej pogubić. Jednak nie są to jakieś poważne problemy i odchodziłem od tej produkcji z ochotą na więcej. A w moim systemie oceniania jest to oznaka dobrej gry.

Musze zatrzymać się przy jednej niezwykle interesującej kwestii. Chodzi o poziom trudności. W przypadku Zanki Zero mamy opcję wyboru spośród 5 rożnych opcji. Najniższy poziom w praktyce tworzy z tej gry symulator chodzenia. Nie musimy się niczym przejmować, nie ma wrogów a pułapki nam nie zagrażają. Ta opcja pozwala skupić się tylko i wyłącznie na fabule. Każdy z kolejnych szczebli trudności dodaje kolejne wyzwania. W przypadku najwyższego, przeciwnicy zadają nam olbrzymie obrażenia, musimy pilnować głodu, ciągle uzupełniać płyny, chodzi do toalety i uważać na stres i inne współczynniki. Last Beginning staje się prawdziwym wyzwaniem a najmniejszy błąd będzie kosztował nas wczytywanie zapisu gry. Robi się naprawdę trudno, ale dzięki temu gra jest naprawdę ekscytująca. Granie na wyższych poziomach ma sens bo uzyskujemy dostęp do lepszych materiałów i zdobywamy więcej doświadczenia i punktów. Gdyby zrobiło się zbyt trudno to mamy możliwość zmiany trudności w naszej bazie. Niby nie ma tutaj jakichś innowacyjnych rozwiązań. Mam jednak wrażenie, że oddanie nam możliwości poziomu wyzwania wypada tutaj świetnie. W zależności od wybranej opcji gra staje się kompletnie innym doświadczeniem. Wspominam o tym z powodu powracającej debaty o bardziej przystępnych poziomach trudności. Spike Chunsoft pokazuje jak to zrobić tak by w dany tytuł mógł zagrać praktycznie każdy.

Oprawa wizualna jest tutaj przyzwoita. Gra nie powala graficznie, ale design postaci i lokacji wypada naprawdę dobrze. Potwory które musimy pokonać wyglądają jak przeciwnicy z najlepszych horrorów. Bestie to koszmarna mieszanka genetycznych mutacji, która czyni ten tytuł jeszcze bardziej klimatycznym. Mamy odpowiednią mieszankę dziwacznych stworków jak małpy, kozy i orki. Obok nich pojawiają się dziwaczne eksperymenty takie jak coś co wygląda jak głowa manekina doczepiona do ludzkiej ręki czy krzyżówka pomiędzy ludźmi a skorpionem. Jest naprawdę dobrze i w połączeniu z lokacjami takimi jak zrujnowany szpital czy opuszczona szkoła, powstaje coś co spokojnie może wystraszyć graczy.

Przejście Zanki Zero: Last Beginning zajęło mi około 50 godzin. Ten czas może się znacząco skrócić jeśli gramy na niższych poziomach trudności. Jeśli chcemy zrobić wszystko na 100% to czas gry wydłuży się spokojnie o kolejne 10-15 godzin. Po ukończeniu gry uzyskujemy dostęp do opcji New Game +, która pozwala zachować część umiejętności i informacji z oryginalnej przygody.

Muszę przyznać, że zaraz po ukończeniu Zanki Zero miałem w głowie mętlik. Tysiąc rzeczy o których warto napisać i masa kwestii, o których chciałbym po prostu pogadać. Zarówno fabuła jak i sama rozgrywka mają pełno pomysłów, które mnie zaintrygowały. Na dokładkę była to jedna z tych gier, które mną zawładnęły i nabiłem 50 godzin gry w odrobinę ponad tydzień grania. Nie zdarza się to zbyt często, jednak Zanki to kolejna pozycja od Spike Chunsoft, która zawładnęła moim czasem. Dlatego jestem przekonany, że ta ekipa zasługuje na większe uznanie.

Zanki Zero: Last Beginning to naprawdę świetna produkcja, która sprawnie łączy niezwykle zakręconą fabułę z rozbudowaną i wymagająca grą RPG. Całość jest naszpikowana masą oryginalnych pomysłów. Nie wszystkie z nich są strzałem w dziesiątkę, ale budują unikatowe doświadczenie, które zostaje w głowie na dłużej. Szczerze polecam ten tytuł i proszę o więcej szalonych i ambitnych gier.

Generation Zero

Nie jestem fanem Avalanche Studios. Uważam, że szwedzka firma ma w swoim dorobku tylko jedną bardzo dobrą grę i kilka przyjemnych średniaków. Mimo upływu prawie dziesięciu lat od premiery Just Cause 2, twórcom nie udało się wyjść z cienia tego tytułu. Czy Generation Zero, czyli jedna z dwóch gier Avalanche mających premierę w tym roku zmieni ten nieszczęsny stan rzeczy? Czytaj dalej

The Princess Guide

Gry i księżniczki idą w parze jak frytki i majonez. Zelda, Peach, te księżniczki z bajek Disney, które były ważnym elementem Kingdom Hearts. Lista jest długa i każdego roku pojawiają się nowe księżniczki. Dlatego nie dziwi, że Nippon Ichi Software postanowiło dorzucić do tego zestawienia kilka nowych postaci. W końcu gra o tytule The Princess Guide musi mieć dobre księżniczki. Czytaj dalej

Fate/Extella: Link

Kiedy ponad dwa lata temu recenzowałem Fate/Extella: The Umbral Star twierdziłem, ze ten klon cyklu musou nie odniesie wielkiego sukcesu. Miałem rację bo o gierce mało kto słyszał i jeszcze mniej osób w nią zagrało. Jednak z jakiegoś powodu na rynku pojawił się sequel i ja niezmierni cieszę się z jego obecności. Fate/Extella: Link jest tym czego wygłodniali fani cyklu Warriors potrzebują. Czytaj dalej

Hard West

Trzymanie w łapie Colta z pięcioma pociskami w bębenku musi być fajnym uczuciem. Jednak codzienne pojedynkowanie się i nieustanne wyzwania i strzelaniny na pewno są niezwykle męczące. Do tego poza napadami na banki, piciem, rozbojami i spaniem nie ma zbyt wiele do roboty. Dlatego bycie rewolwerowcem w gierkach jest na pewno przyjemniejsze od rzeczywistości Dzikiego Zachodu. Tylko czy na rynku są jakieś fajne gierki o kowbojach? Może warto sprawdzić Hard West?

Hard West na Nintendo Switch to port polskiej strategii taktycznej wydanej kilka lat temu na komputery osobiste. Posiadacze konsoli Nintendo dostają zarówno podstawową kampanię wydaną oryginalnie w 2015 roku jak i wydane rok później rozszerzenie zatytułowane Scars of Freedom. Tytuł ląduje po raz pierwszy na konsoli i pozwala posiadaczom Switcha zakosztować kolejnej obok Mario + Rabbids turowej gry taktycznej w stylu Xcom.

Fabularnie mamy do czynienia z szeregiem scenariuszy powiązanych ze sobą pewnymi postaciami i wątkami. Jest to swego rodzaju antologia o Dzikim Zachodzie z 9 scenariuszami opowiadającymi przeróżne historie. Mamy zemstę niewolnicy na której wykonywano koszmarne eksperymenty, pół- żywego pół-martwego rewolwerowca czy pechowych poszukiwaczy skarbów. Wszystkie historie to mieszanka westernu i horroru z bandytami, potworami wpisującymi Hard West w ramy podgatunku westernów znanego jako weird west. Osoby które lubią Darkwatch z PlayStation 2 i oryginalnego Xboksa powinny być zadowolone tym co zobaczą w recenzowanym tytule.

Hard West to mieszanka naprawdę interesujących pomysłów. Tym co mnie najbardziej przyciąga do gry jest połączenie westernu z motywem nadprzyrodzonych mocy i elementami z horrorów. Dziki Zachód nie występuje w grach wideo zbyt często a połączenie tej tematyki z wątkami ze straszaków jest jeszcze rzadsze.

Hard West

Rozgrywka podzielona jest na dwa etapy. Pierwszy to mieszanka gry przygodowej czy prostego RPG, gdzie dokonujemy różnych wyborów i podróżujemy „pionkiem” po mapie szukając kolejnych celów. Ta warstwa gry nie została zbytnio rozbudowana, ale spełnia swoje zadanie dosyć dobrze. Mamy okazję lepiej poznać świat gry i odpocząć od strzelanin.

Drugą częścią gry jest turowa strategia wzorowana na Xcom. Podobnie jak w tamtym tytule wykonujemy dwie akcje w trakcie naszej tury. Mamy podobny interfejs i większość systemów będzie nam przypominać o grze, która pobudziła zachodnie taktyczne turówki do życia. Największą różnica jest tutaj system szczęścia, który zastępuje losowość z innych produkcji tego typu. Jest to współczynnik wykorzystywany zarazem do unikania obrażeń jak i wykonywania specjalnych ataków. Za każdym razem, kiedy unikniemy kuli od przeciwnika nasz poziom szczęścia spada co zwiększa szanse na to, że dosięgnie nas kolejny pocisk. Po oberwaniu nasze szczęście wraca tak byśmy mogli dalej walczyć. Jest to dosyć interesujący system, który przynajmniej teoretycznie wpływa na przebieg walk. Podobnie jest z systemem kart pokerowych dających naszym postaciom bonusy do statystyk i umiejętności. Zebranie odpowiednich zestawów kart dodatkowo polepsza zdolności naszej postaci. Jest to prosty, ale przyjemny system.

Hard West

Rozgrywka wypada tutaj dosyć przyzwoicie, ale brakuje jej trochę do gier takich jak Xcom. Starcia nie są tak emocjonujące i podczas gry nie miałem nieustannego uczucia, że jeden mały błąd wiąże się z utratą moich ludzi. Może to tylko efekt do tego, że byłem bardziej przywiązany do ludzików z gier od Firaxis?

Oprawa graficzna jest przyzwoita i Hard West wygląda dobrze nawet, kiedy trzymamy Switcha w rękach. Nikomu nie opadnie szczeka z powodu tego jak ta gra się prezentuje, ale jest solidnie. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, ze mówimy o tytule z 2015 roku. Gra została dosyć sprawnie przeniesiona na konsole Nintedno i nie zauważyłem jakichś wielkich problemów utrudniających zabawę. Do sterowania można się stosunkowo szybko przyzwyczaić i wypada ono raczej dobrze jak na możliwości sprzętu pozbawionego myszki.

Hard West jest produkcją, która zostawia po sobie pozytywne wrażenie. Kilka ciekawych pomysłów na rozgrywkę połączonych z oryginalnym umiejscowieniem akcji i solidnym klimatem sprawia, że gra wypada dobrze. Jest tu trochę niedopatrzeń i problemów z gameplayem sprawiających, że tytułowi brakuje trochę do najlepszych przedstawicieli gatunku. Jednak na koniec dnia pozostajemy z dobrą grą, którą warto mieć w swojej kolekcji.