Junji Ito Collection 01

Anime i horror to trochę ciężka sprawa. Osobiście jestem w stanie na palcach jednej ręki wyliczyć japońskie animacje, które mnie wystraszyły. Istnieje sporo niezłych antologii grozy ale większość z nich docenia się ze względów na walory estetyczne lub pomysły a nie z powodu nieprzespanych nocy. Dlatego informacja o tym, że historie japońskiego mistrza grozy – Junji Ito zostaną przeniesione na ekrany naszych telewizorów/ monitorów zaintrygowała mnie. W końcu Ito jest mistrzem gatunku i wiele z jego tworów mrozi krew w żyłach. Adaptacja tych historyjek to praktycznie gwarantowany sukces. Czy doczekałem się anime, które sprawi, że narobię w gacie?

Junji Ito to jeden z moich ulubionych autorów jeśli chodzi o horror. Japoński artysta potrafi świetnie połączyć horror psychologiczny z gore i porytymi obrazkami. Dzięki temu otrzymujemy coś więcej niż tylko typowe straszenie i jump scare co kilka minut. Ito serwuje nam historie, które siedzą w głowie długo po zamknięciu tomiku danej mangi. Próby ekranizacji twórczości mangaki kończyły się na różne sposoby. Pośród kilkunastu filmów bazujących na komiksach mistrza można znaleźć kilka perełek, które zostaną docenione przez fanów kina grozy. Niskobudżetowe produkcje nie przebiły się do mainstreamu i filmowcy zaprzestali prób adaptacji przerażających opowieści mangaki. Premiera anime Junji Ito Collection to okazja by zmienić ten stan rzeczy. Sukces tej antologii grozy to szansa na więcej przerażających seriali i potencjalny impuls do stworzenia kolejnych filmów bazujących na dziesiątkach świetnych historyjek jakie na przestrzeni lat stworzył Ito. Tylko czy ta seria anime jest godna godna naszej uwagi.

Junji Ito Collection to 12 odcinków antologii plus dwa epizody typu OVA. Ponad 6 godzin grozy ma pokazać nam najlepsze i najstraszniejsze historie jakie pojawiły się w głowie mistrza. Potencjał jest tutaj olbrzymi bo Ito ma w swoim dorobku masę mrożących krew w żyłach opowieści z kultowym The Enigma of Amigara Fault na czele.

Dlatego trochę zdziwiło mnie to, że pierwszy epizod poświęcony jest na adaptacje Souichi Convenient Curse. Jest to opowieść o dziwnym chłopaku o imieniu Souichi. Dzieciak ma manie wyższości, jest głupi, nieznośny i zna tajniki okultu dzięki czemu rzuca klątwy na każdego kto mu podpadnie. Taka kombinacja cech i umiejętności może prowadzić do tragedii. Jednak zamiast krwawej historii o nawiedzonym zabójcy korzystającym z laleczek voodoo otrzymujemy opowiastkę o niezdarnym, sfrustrowanym nieudaczniku. Całość to raczej mroczna komedia niż typowa opowieść grozy. Wynika to z tego, że Souichi nie jest typowym źródłem strachu. Nastolatek przypomina raczej typowego dziwaka, który uważa, ze świat go nie rozumie i nikt nie jest w stanie docenić jego geniuszu. Dodatkowo klątwy w wykonaniu Souichiego to raczej dziwaczne żarty niż sposoby na pozbycie się znienawidzonych osób. Jest to ciekawy zabieg i historia sama w sobie nie jest zła.

Junji Ito Collection

Problemem tutaj są dwie kwestie. Pierwsza i moim zdaniem ważniejsza jest to, że pierwszy odcinek anime wyznacza ton dla całej serii. Jeśli widz otrzymuje mieszankę komedii i grozy to zakłada, że pozostałe odcinki będą pod tym względem podobne. Brak krwi i zero gore, potworów i innych maszkar sprawia, że całość zdaje się być czymś co spokojnie mogą oglądać nawet młodsze osoby. Jednak twórczość Ito charakteryzuje się czymś kompletnie odmiennym i ta historyjka będzie najprawdopodobniej nie pasowała do reszty.

Drugą kwestią jest to, że Souichi to postać dobrze znana z mangi. W momencie czytania tego Souichi Convenient Curse mamy za sobą kilka historii z udziałem tego dzieciaka. Moim zdaniem ma to całkiem spore znaczenie bo czytelnicy komiksu mają okazję do lepszego poznania tej przedziwnej postaci. Powód dla którego Souchi ciągle ma w ustach gwoździe jest wytłumaczony w jeden z wcześniejszych historii. Podobnie jest z jego zachowaniem i tym jak bardzo różni się od reszty swojej rodziny. Anime nie informuje nas o tych kwestiach i cała historyjka traci na tym całkiem sporo.

Junji Ito Collection

Dopełnieniem odcinka jest krótka historyjka znana jak Hell Doll Funeral. Opowiastka trwa zaledwie 3 minuty i żywcem przenosi kilkanaście paneli z komiksu do świata anime. Mamy do czynienia z tragiczną chorobą, która zamienia dzieci w drewniane zabawki. Całość ma być trochę smutna i przerażająca ze względów wizualnych. Obserwujemy jak dziecko zamienia się w coś okropnego. Sam pomysł jest dość ciekawy i kolejne fazy mutacji córki bohaterów wyglądają naprawdę groteskowo. Jednak zarówno oryginalny komiks jak i ta adaptacja są zbyt krótkie żeby zrobić na kimś długotrwałe wrażenie. Jest to jeden z tych przykładów, gdzie Ito ma konkretny pomysł i serwuje go nam bez okrasy i dodatków.

Junji Ito Collection

Pierwszy odcinek Junji Ito Collection nie jest zbyt obiecującym początkiem dla antologii historyjek japońskiego mistrza grozy. Wynika to z tego, że horror znany z mangi gryzie się ze ze sposobem prezentacji w anime. Komiks z oczywistego powodu jest czarno-biały i wiele elementów pozostawionych jest naszej wyobraźni. Brak kolorów działa na korzyść mangi i sprawia, że zaprezentowane historie są nie tylko mroczniejsze ale trochę bardziej surrealne. Nie twierdzę, że nie da się z tym nic zrobić. W końcu adaptacja Uzumaki, Tomie i Long Dream całkiem skutecznie przeniosły panele komiksu na ekran. Sukces akurat tych produkcji wynika jednak z tego, że ich twórcy eksperymentowali z materiałem źródłowym i nie starali się stworzyć 100% kopii mangi. W przypadku anime jest trochę inaczej. Przerażający obrazek zostaje pokolorowany i do całości zostaje wprowadzony element ruchu. My nie mamy czasu dobrze przyjrzeć się potworności znajdującej się przed naszymi oczami itd.

To co mnie mocno zdziwiło to muzyka towarzysząca otwarciu serialu. Rockowe (nie znam się na muzyce) pierdzenie nie buduje klimatu opowieści grozy. Coś co ma przyprawiać nas o palpitację serca nie może kojarzyć się z muzyczką z Naruto czy Bleach. To po prostu sprawia, że Junji Ito Collection zalicza falstart.

Może mam zbyt wielkie wymagania? Może jestem jakimś rozwścieczonym fanbojem, który nie jest w stanie docenić tego anime? Wiem jednak, że pierwszy odcinek Junji Ito Collection zawodzi i martwi. Jako urodzony pesymista widzę fiasko całej produkcji i co za tym idzie jeszcze mniej adaptacji komiksów Ito. Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie. W końcu w moim zwęglonym sercu pozostaje jeszcze ziarenko optymizmu i jest szansa, że to anime się rozkręci. W końcu schemat antologii sprawia, że po jednym kiepskim odcinku może pojawić się pięć genialnych historyjek. Legendarne The Twilight Zone jest tego najlepszym przykładem. Jak już jesteśmy przy Twilight Zone to muszę przypomnieć o innym dziele Roda Sterlinga – Night Gallery. To była zacna antologia grozy, o której powinienem napisać jakiś dłuższy tekst.

Kagewani

Jako dziecko należałem do osób w znacznym stopniu ukształtowanych przez fenomen serialu „Z Archiwum X” Tak samo jak agent Fox Mulder chciałem wierzyć w istnienie nadnaturalnych zjawisk. Dlatego w podstawówce wraz z kumplami założyłem agencję do badania rzeczy nadzwyczajnych. Z naszych przedsięwzięć nie wyszło zbyt wiele ale lekkie zainteresowanie tematyką zjawisk paranormalnych pozostało mi do dzisiaj. Dlatego też serial animowany skoncentrowany na tajemniczych stworzeniach musiał być czymś co trafi w mój gust. Kagewani okazało się jednak zaskakująco dobre i z okazji premiery drugiego sezonu tego anime, postanowiłem coś o nim napisać.

kagewani-2

Kagewani opowiada o tajemniczych zdarzeniach dziejących się na co dzień na świecie, gdzie zaczęły pojawiać się dziwne stworzenia. Wstępem do całej historii jest nagranie wideo odnalezione przez tajemniczego doktora Banba. Filmik prezentuje wyprawę grupy dokumentalistów, starających się tworzyć materiał na temat dziwnego stworzenia. Historia ich wyprawy służy nam jako wprowadzenie do dorobku życia głównego bohatera jakim jest badanie tego typu spraw. Mamy budowę jakiejś większej tajemnicy i powiązania jej z Banbą, który ma tajemnicze znamię na jednej ze skroni.

d8covZL
Fajny pyszczek.

Swoją strukturą Kagewani przypomina trochę produkcje takie jak Z Archiwum X czy Fringe. Mamy zabawę w tak zwanego potwora tygodnia. Każdy odcinek przedstawia inną bestię i związaną z nią historię. Tym co łączy ze sobą kolejne odcinki jest jeden bohater i pewna tajemna organizacja. Przynajmniej takie wrażenie sprawia kilka pierwszych odcinków. Później mamy już konkretną historię, która łączy wszystko w całkiem interesującą całość. Poznajemy trochę lepiej historię pojawiającego się w każdym odcinku doktora Banby a także dowiadujemy się więcej na temat przyczyny istnienia potworów.

Nie wspomniałem jeszcze o bardzo ważnym elemencie wpływającym na moje pozytywne odczucia co do tego anime. Chodzi tu o to, że każdy z odcinków serialu trwa zaledwie 8 minut. Samo w sobie nie ma to większego znaczenia. W przypadku Kagewani udało się jednak upchnąć w tym czasie sporo materiału. Nie mamy dłużyzn i dziwacznych przestojów tylko po to by wypchać czas antenowy. Jednocześnie widz nie ma wrażenia, że akcja toczy się zbyt szybko i produkcja mogłaby skorzystać z bardziej typowego formatu. 8 minut okazuje się idealnym czasem do wprowadzenia tajemnicy, zaprezentowania nam potwora i zapodania satysfakcjonującego finału. Wychodzi to najlepiej w przypadku początkowych odcinków prezentujących historie nie powiązane ze sobą bezpośrednio. Pozwala to na przejście praktycznie od razu do akcji bez zabawy w lepsze poznawanie postaci czy ich motywacji.

[SakuraAnimes]_Animakai_Kagewani_-_01.mkv_snapshot_04.26_[2015.10.04_17.24.24]
Interpunkcja!

Same bestie są naprawdę różnorodne i interesujące. Mamy stworzenia oparte na legendach o dobrze znanych nam stworach jak Yeti czy monstrum z Loch Ness. Obok nich pojawia się także masa tworów wyglądających jak nieudane eksperymenty biologiczne. Najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że każda z kreatur wyróżnia się od reszty sposobem polowania na swoje ofiary. Dzięki temu nie sztampowego schematu działań bestii. Jedno ze stworzeń wyczuwa ciepło, inne jest niewidzialne lub zastawia pułapki. To sprawia,że kilkuminutowemu seansowi towarzyszy spora dawka napięcia.

Kagewani wyróżnia się spośród innych serii poświęconych tematyce grozy także swoim stylem graficznym. Na pierwszy rzut oka animacja wygląda jak efekt nieudolnej rotoskopii. Chwilę później zauważamy, że wszystko jest zbyt statyczne. Trochę tak jakby zaserwowano nam jeden z „ruchomych” komiksów w stylu Dead Space. W efekcie tego anime wygląda trochę szkaradnie. Jednocześnie to wrażenie nienaturalnego poruszania się postaci świetnie buduje atmosferę i uczucie oglądania czegoś naprawdę dziwnego. Taka stylistyka nie nadaje się do zbyt wielu rzeczy ale w tym wypadku pasuje idealnie do koncepcji serialu. Kartonowe wycinki pomalowane akwarelami mogą człowieka na początku odrzucić ale koniec końców są jednym z silniejszych elementów Kagewani. Podobny styl graficzny sprawdził się w przypadku Yami Shibai innej serii krótkich opowiastek grozy, która współdzieli z tym tytułem autorów.

Przyznam się, że pierwszy odcinek serialu mnie nie porwał. Druga historyjka, gdzie mamy wyprawę górską była zdecydowanie ciekawsza ale to dopiero odcinek o dziwnych wodnych stworzeniach sprawił, że zainteresowałem się tym anime. W wypadku tej produkcji początek jest zdecydowanie słabszy od tego co się dzieje dalej.

Kagewani to anime które mogę bez chwili zastanowienia polecić każdemu kto lubi historyjki grozy i opowiastki bazujące na miejskich legendach. Produkcja ta może nie wygląda najlepiej ale sprawdza się idealnie jako chwilka horroru przed snem. Dodatkowo serial dostępny jest za darmo na Crunchyroll, więc obejrzenie Kagewani będzie nas co najwyżej kosztowało kilka minut z naszego życia.

Dragon Ball Super – wrażenia po drugim odcinku

Od premiery Dragon Ball Super minął już tydzień. Przyszła więc pora na drugi odcinek kontynuacji najbardziej kultowego anime w historii. Z tej okazji postanowiłem poświęcić kilka minut by opisać drugi epizod nowej sagi Dragon Ball i przedstawić swoją opinię na temat tego co się dzieje.

Po pierwszym odcinku skoncentrowanym na rodzinie Goku, drugi ep poświęcony zostaje Vegecie. Pierwsza połowa półgodzinnego show opowiada o wyciecze księcia planety Vegeta wraz ze swoim dzieckiem (Trunks) i Bulmą. Rodzinka wybrała się na urlop do parku rozrywki. Mamy całkiem sporo zabawnych scen, gdzie książę Saiyan jest zły. Zamiast treningu by stać się najpotężniejszą istotą we wszechświecie musi on się bawić ze swoim dzieckiem. Jakie to nieludzkie męczarnie musi on przeżywać podczas obżerania się lodami i jazdy ciuchcią. Po zabawi przychodzi oczywiście pora na posiłek. Jak przystało na kosmitów z odległej planety, nasi bohaterowie mają komicznie olbrzymi apetyt. Oczywiście wszystko co dobre nie może trwać wiecznie i Vegeta rezygnuje z zabawy na rzecz treningu.

Druga połowa epizodu to kolejne perypetie Beerusa i jego sługi. Wredny kot dalej jest głodny, śpiący i z nudów rozwala planety. Tym razem jednak dowiadujemy się trochę więcej o nim. Kot ma prorocze sny, w tym ten o bogu super Saiyan. Postać ta ma zapewnić mu odrobinę rozrywki. Beerus szykuje się na całkiem interesującego przeciwnika. Po pierwsze kot wydaje się być dość zabawną postacią i nie wygląda na kogoś kompletnie złego. Jest to szokujące bo na razie za każdym razem gdy kot pojawia się w odcinku niszczy on jakąś planetę. Mam jednak w stosunku do niego kompletnie inne odczucia niż miało to miejsce przy Freezie, który też lubował się w wysadzaniu planet. Zobaczymy jak postać ta zostanie rozwinięta w kolejnych epach. Jeśli dale będzie to leniwy, łasy na słodycze kot o nieziemskich mocach to nie mogę doczekać się konfrontacji z Goku. Przecież nikt inny nie może być bogiem super Saiyan.

Drugi odcinek nowego serialu trzyma się tej samej zasady co swój poprzednik. Mamy pokazanie postaci w typowym środowisku bez jakiegokolwiek zagrożenia. Daje to okazję do sporej ilości humorystycznych scen. Z drugiej strony przybliżany jest nam także bad guy. Formuła ta mi się podoba ale nie wiem jak długo można ją ciągnąć. Po kilku odcinkach czegoś takiego ludzie mogą mieć dosyć i będą żądali akcji. Osobiście wolałbym cały odcinek poświęcony na sytuacje z codziennego życia bohaterów. Prawdą jest, że Dragon Ball Super jest jednym z nielicznych anime, które mogą sobie na to pozwolić. Główne postacie znamy bardzo dobrze i zżyliśmy się z nimi przez te paręset odcinków poprzednich serii. Pozwala to twórcom na zabawę z formułą na która nowe serie nie mogą sobie pozwolić. Szkoda tylko, że wiele postaci w tym kilku moich ulubieńców nie zostało jeszcze wcale pokazanych. Nie mogę się doczekać na odcinek poświęcony Krilanowi albo Yamchy.

Drugi epizod Dragon Ball Super oceniam pozytywnie. Nie było już takiej podniety jak w przypadku pierwszego epa ale i tak jestem zadowolony. Komediowe elementy przypominają mi stare dobre czasy. Nie mogę się jednak doczekać kiedy przez 10. tygodni będę oglądał ładowanie jakiegoś super ataku. Nie ma jednak czego się obawiać. Pewniakiem do tego nie dojdzie i nowa seria anime utrzymana będzie w tempie jakie zaprezentowano przy Dragon Ball Kai. Najgorsze jednak że teraz czeka mnie cały tydzień czekania na trzeci odcinek.

Dragon Ball Super – wrażenia po pierwszym odcinku

Należę do pokolenia wychowanego na Dragon Ball. Miło wspominam pędzenie do domu po lekcjach by tylko odpalić RTL 7 i oglądać przygody Goku i spółki. Wspaniała francuska pioseneczka towarzysząca czołówce i masa dziwnych tłumaczeń były częścią dzieciństwa, która zapadła mi w pamięć na długie lata. Dlatego też z niecierpliwością wyczekiwałem premiery Dragon Ball Super. Kontynuacja przygód bohaterów Dragon Ball Z to coś o czym marzyłem od lat. Czy pierwszy odcinek nowego cyklu o smoczych kulach staje na wysokości zadania?

Goku na roli

Dragon Ball Super zaczyna się po zakończeniu ostatniej sagi z Dragon Ball Z. Mówiąc dokładniej mamy wydarzenia kilka miesięcy po uratowaniu planety przed Buu. Dostajemy bardzo krótkie wprowadzenie mówiące o tych wydarzeniach i rozpoczynamy nową sagę. Wszystko zaczyna się od Goku w nowej życiowej roli. Mistrz sztuk walki musi działać jako farmer by wypełnić obietnicę daną swojej żonie. Pierwszy odcinek przybliża nam trochę życie rodziny najpotężniejszego wojownika we wszechświecie. Gohan szykuje się do ślubu z Videl a Goten wygłupia się ze swoim najlepszym przyjacielem – Trunksem. Większość epizodu poświęcona jest przygodzie dzieciaków, którzy szukają idealnego prezentu ślubnego dla córki Mr. Satana. Bohater znany w polskiej wersji jako Herkules dalej traktowany jest jako wybawca Ziemii. Dostarcza on nam całkiem zabawną scenkę z Buu, który to dzięki życzeniu z poprzedniej serii nie tylko nie jest zagrożeniem dla świata ale także nikt nie pamięta o tym jak prawie zniszczył całą planetę. O tym co będzie prawdopodobnie główną osią sagi dowiadujemy się tylko z jednej sceny. Przedstawiony w niej zostaje nowy bad guy- Beerus. Kotopodobne stworzenie nie jest jakimś nowym wymysłem bo pojawiło się już w dwóch filmach z serii Dragon Ball Z ( Battle of Gods i Revival of F). Z tego co mi wiadomo to fabuła tych dwóch filmów służyć będzie za podstawę Dragon Ball Super. W każdym razie zły kot wysadza planety od niechcenia i jest łakomczuchem. Tyle mniej więcej o nim wiadomo po pierwszym odcinku. Drugi odcinek nie przyniesie nam chyba więcej informacji bo szykuje się ukazanie nam co porabia rodzina Vegety. Ja tam jednak zawsze lubiłem te odcinki, gdzie nie było zbyt dużo akcji i chętnie zobaczę kolejne odcinki pokazujące codzienne życie moich ulubionych bohaterów.

Herkules i Buu to idealny komediowy duet

Dragon Ball Super wygląda naprawdę dobrze. Fakt ten nie powinien chyba nikogo dziwić. Nie jest to przypadek Kai gdzie odświeżano starą serię tylko nowa produkcja. Ja jednak jestem bardzo zadowolony z oglądania Goku, Trunksa i reszty w HD. Gdyby miał się przyczepić to musiałbym wskazać na olbrzymią głowę syna Vegety. W niektórych scenach wydawała się on nieproporcjonalnie duża w stosunku do ciała. Może to jednak tylko moje wrażenie. Głosy postaci to to do czego przyzwyczaiły się osoby oglądające Dragon Ball Kai. Z tego co wiem to istnieje grupa osób niezadowolonych z oryginalnej wersji językowej tego anime i preferują oni anglojęzyczny dubbing. Ja nie mam tego problemu. Przyzwyczaiłem się do tego, że głosu Goku – najtwardszemu stworzeniu na świecie użycza kobieta. Jedyne co mi w ścieżce audio nie pasuje to piosenka otwierająca serial. Wydaje się ona taka trochę niejaka i bez porywu. Liczyłem na coś epickiego co pokaże jak wspaniałe jest całe uniwersum Dragon Ball.

Wzruszyłem się

Pierwszy odcinek Dragon Ball Super równie dobrze mógłby być nowym odcinkiem Dragon Ball Z. Wprowadzenie to jeden wielki filler ale trudno na to narzekać. Po tylu latach rozłąki fajnie było przypomnieć sobie jak zabawne potrafią być postacie z tego uniwersum. Fani cyklu poczują się od razu jak w domu. Osoby nie zapoznane z dziełem Akiry Toriyamy będą pewnie trochę zagubione bo nie ma specjalnego wytłumaczenia kto jest kim i o co w ogóle w tym anime chodzi. Mi jednak trudno jest wyobrazić sobie by ktoś nie wiedział kim jest Goku. Może to efekt nostalgii i sentymentu do DB i DBZ ale jestem z nowego Dragon Balla bardzo zadowolony i czekam na więcej.

Do zobaczenia za tydzień!